Reklama

W Gdańsku finezyjne sejmitary zmieniono na pałki

redakcja

Autor:redakcja

29 lipca 2017, 13:33 • 4 min czytania 24 komentarzy

Jeszcze kilkanaście tygodni temu wydawało się, że środek pola Lechii Gdańsk to jedna z najsilniej obsadzonych formacji w Polsce. Gdy Piotr Nowak grywał ustawieniem 3-5-2 z siedmioma zawodnikami stricte ofensywnymi, nawet bez zabezpieczenia w postaci dwóch defensywnych pomocników, było widać, że tam po prostu nie da się zmieścić jednocześnie na boisku wszystkich porządnych zawodników.

W Gdańsku finezyjne sejmitary zmieniono na pałki

Simeon Sławczew, Rafał Wolski, Milos Krasić, Sebastian Mila, Michał Chrapek, Ariel Borysiuk, do tego jeszcze grający wielokrotnie jednocześnie Flavio Paixao i Lukas Haraslin (siłą rzeczy nie dublujący się na skrzydle), od biedy nawet Joao Nunes. Aleksandara Kovacevicia trzeba już było wypożyczyć, bo byłby bodajże trzecim zastępcą pierwszego do wejścia rezerwowego.

Największe wrażenie robiły oczywiście mecze, w których jednocześnie w gazie byli przynajmniej dwaj z tercetu Wolski-Krasić-Sławczew, ale mocne występy z istotnym wpływem na grę ofensywną miewali też Borysiuk czy Chrapek. Pierwszych trzech, poza toną tzw. “wrażeń artystycznych” dostarczyło sporo twardych liczb. 4 gole, 12 asyst, 16 kluczowych podań, czyli “asyst drugiego stopnia”. 32 razy w akcjach bramkowych swój udział miał przynajmniej jeden ze środkowych pomocników Lechii, 32 razy piłka przechodziła przez ich nogi – czy to na początku akcji, gdy Sławczew bądź Krasić uruchamiali skrzydłowych, czy w końcowym jej etapie, na przykład przy 3 golach Rafała Wolskiego.

To właśnie kreatywność środkowych pomocników wznosiła na wyższy poziom zarówno napastników, jak i skrzydłowych. Grzegorz Kuświk i Marco Paixao zdobyli razem 26 goli, ale tak naprawdę ten wynik mógł i powinien być wyższy – obaj nie ustrzegli się zmarnowanych setek, które można spokojnie określić mianem “asyst ukradzionych” Wolskiemu, Krasiciowi, Haraslinowi, Peszce czy Flavio Paixao. Trzech ostatnich też zresztą “żyło” z podań ze środka – jeśli nawet Wolski nie rozdawał piłek za plecy obrońców, po których skrzydłowym zostało tylko dokładnie dośrodkować lub uderzyć, to kółeczkami przyciągał do siebie rywali, co z kolei rozluźniało przestrzeń na bokach. Liczby nie oddadzą też takich sytuacji, jak kapitalna piłka Wolskiego do Wawrzyniaka, który następnie został sfaulowany w polu karnym Jagiellonii w wygranym przez Lechię 4:0 meczu. Jak podanie Krasicia do Haraslina przy ostatniej bramce.

Tak naprawdę docenić środek pola Lechii można było dopiero oglądając uważnie mecze, śledząc, jak zdobywają pole, jak regulują tempo, jak wymieniają się pozycjami. To były momenty, gdy widzieliśmy w gdańskim zespole kandydata do tytułu, nawet jeśli potem przychodziły mecze wyjazdowe, w których cała Lechia grała beznadziejnie.

Reklama

Ale przyszedł sezon 2017/18. Na wczorajszy mecz Śląsk Wrocław – Lechia Gdańsk, goście zmuszeni byli wystawić bardzo eksperymentalną linię pomocy: Stolarski, Flavio, Matras, Schikowski, Łukasik, Wawrzyniak. Jeśli porównamy ją do zestawienia Peszko, Wolski, Sławczew, Borysiuk, Krasić, Flavio… Nie, lepiej nie porównujmy.

Naszą uwagę oczywiście najbardziej przykuł środek, który poza małym fragmentem na początku drugiej połowy był właściwie bezużyteczny. Lechia obie bramki zdobyła po centrach – Stolarskiego po indywidualnym rajdzie oraz Łukasika z rzutu rożnego. Warto zaznaczyć – rajd Stolarskiego był na tyle indywidualny, że biegł praktycznie od połowy boiska. Schikowskigeo właściwie na boisku nie widzieliśmy, Matras ograniczył się do solidnego wypełniania zadań defensywnych, Łukasik poza tym rzutem rożnym nie dał w ofensywie nic, Flavio Paixao też nie wyglądał jak stary, dobry Flavio. Najbardziej symboliczna stanie się jednak ta sytuacja.

Daniel Łukasik brutalnie pakuje się w nogi Riery na środku boiska, nie mogąc nadążyć za kontrą wrocławian. Sędzia go oszczędził, bo atak był mimo wszystko od boku, nie zza pleców, ale my nie mielibyśmy dla Łukasika tyle wyrozumiałości. Bandycki faul, godny powiększenia kary w sposób jak dotąd zarezerwowany dla Tettehów, Tosików i Tymińskich. Przy tej akcji widać jednak w pełni zmianę w środku pola gdańszczan. Zagubiona finezja, zagubiona kreatywność, zagubiona przewaga, jaką tworzył doskonały technicznie i świetnie rozumiejący się środek pola.

Zamiast jakichś egzotycznych broni pokroju sejmitarów czy innych ozdobnych rapierów – maczuga i pałka.

Kontuzje oraz posunięcia na rynku transferowym zdemolowały całą linię pomocy Lechii Gdańsk i chyba niewielu było właściwie zdziwionych wczorajszym wynikiem.

Reklama

Już w meczu z Cracovią, szczególnie gdy z boiska zszedł Haraslin, było widać, że w takiej sytuacji kadrowej czwarta siła ubiegłego sezonu może mieć problemy z powtórzeniem wyniku. Podopieczni Piotra Nowaka przegrali 0:1, a tak naprawdę nie stałaby się im krzywda nawet przy porażce trzema lub czterema bramkami. Pomijając dwie słuszne weryfikacje VAR, po których anulowano dwa gole dla Cracovii – “Pasy” przez jakieś 70 minut górowały nad grającą bez pomysłu i wiary drużyną gospodarzy. Jedyna koncepcja, roboczo przyjmijmy, że miała kryptonim “niech Haraslin skręci Malarczyka” miała pewien defekt – Haraslin nie mógł jednocześnie kręcić Malarczykiem i wykańczać własne podania strzałami.

Wczoraj Śląsk po raz kolejny obnażył wszystkie wady Lechii. Pusty, niemrawy środek, niepewna obrona po zastąpieniu Janickiego i Malocy Nalepą i Vitorią, brak przebojowości. Albo magicy postawią na nogi Krasicia i Wolskiego (a inni magicy przekonają ich, że warto zostać w Gdańsku na kolejny sezon), albo Lechia musi się przyzwyczaić do miejsca w środku tabeli.

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

24 komentarzy

Loading...