Duszan Radolsky: – Takiego awansu historia polskiej piłki nie zna…

redakcja

Autor:redakcja

19 maja 2012, 18:06 • 9 min czytania

– Na Słowacji życzyliby nam powodzenia i sukcesów, a tutaj gadają, że murawa nie taka, że stadion za mały. Nie rozumiem tego. Jak mamy walczyć o awans, to walczmy o niego na boisku. Wymogów nie spełniamy? Ale zaraz, jakie wymogi? Widział pan, na jakim stadionie grał فKS?! Skoro wszystkim daje się licencje, to nam też będzie trzeba dać – mówi w rozmowie z Weszło Duszan Radolsky, trener Termaliki Nieciecza. Drużyny, która w pewnym momencie wyrosła na głównego kandydata do awansu, ale trzy ostatnie porażki z rzędu sprawiły, że jego spadła na trzecie miejsce…
Co się mówi piłkarzom, którzy w najważniejszym momencie sezonu, tuż przed linią mety zapominają, jak się gra w piłkę i przegrywają mecz za meczem?
Sinusoidalna gra to rzecz normalna. Nikogo to nie omija, na każdego przychodzi w końcu czas. Manchester, Barcelona, Real też non stop nie wygrywają. A na piłkarzach trzeba próbować różnych metod – czasem krzyknąć, czasem pocieszyć, ale przede wszystkim wytłumaczyć, o co chodzi.

Duszan Radolsky: – Takiego awansu historia polskiej piłki nie zna…
Reklama

Pan pociesza czy krzyczy?
I jedno, i drugie. Na pewno nie jestem surowym wariatem.

A teraz jak pan wyciąga zespół z dołka?
Zacznijmy od tego, że ten dołek jest trochę nietypowy. My naprawdę nie gramy źle. Gramy dobrze, brakuje tylko wyników. Lepsi byliśmy w Ząbkach, w Radzionkowie też powinniśmy byli wygrać. To boli… Teraz po przegranych meczach staram się piłkarzy głaskać, pocieszać. Myślę, że lepiej ich zaatakować, podgryźć, pokazać kolejne błędy wtedy, gdy wygrywają. Niech nie spoczną na laurach, tylko pracują dalej. Jeszcze mocniej, jeszcze ciężej. Nasze ostatnie porażki pokazują jednak, jak ta piłka jest interesująca, nieprzewidywalna. Zabrakło mi kilku piłkarzy w kluczowym momencie, to też było frustrujące, a odpowiednich rezerwowych trudno było znaleźć. Zdobyliśmy w tym sezonie 55 punktów – nie kupiliśmy ich na rynku, tylko ciężko na nie zapracowaliśmy. Dobra drużyna musi jednak umieć przegrywać, dobra drużyna potrafi wyciągać wnioski.

Reklama

A wy jesteście dobrą drużyną?
Jestem przekonany, że tak.

Ale ostatnie wyniki pokazują…
Wiem, co pokazują. Wyniki to papierek, ja muszę patrzeć na całość. Chociaż jak ktoś postawi mi zarzut kiepskich rezultatów, to nie mam kontrargumentów. Denerwuję się za to, jak moich piłkarzy oskarżają, że przeszli obok meczów, że się nie starali, że lekceważyli rywali. To nieprawda. Gramy całym sercem. Gdyby było inaczej, to w porządku, ja też miałbym ogromne pretensje. Co do samej gry, to mamy sytuacje, trafiamy w poprzeczki, pudłujemy do pustej bramki, rywale wybijają piłkę z linii…

Zepsuła się skuteczność. Co poza tym?
Są na świecie wielcy piłkarze, ogromne nazwiska, którzy przez rok nie mogą się odblokować i trafić do siatki. Jak nie wchodzi, to nie wchodzi. Po prostu. Możesz pytać się codziennie, dlaczego, ale odpowiedzi nie ma. Ale powtórzę: jeśli ktoś zarzuca mi ostatnio słabe wyniki, to kłócić się nie zamierzam.

Kilka dni temu trener Kolejrza, Przemysław Cecherz mówił, że Termalica na 80 proc. jest już w ekstraklasie
Może te słowa coś uszkodziły? Może to on nam zaszkodził? Mówię to półżartem, ale większość moich zawodników nie grała nigdy w życiu o taką stawkę. Chociaż to, że mamy niedoświadczonych chłopaków, było dotychczas naszą specyfiką, urokiem. I powiem panu, że gdybyśmy teraz awansowali, byłby to awans, jakiego historia polskiej piłki nie zna. No właśnie, może ten ciężar jest już za duży i zaczął chłopaków uwierać? W końcu wszyscy pisali, że jesteśmy murowanym faworytem do awansu, że jesteśmy już w ekstraklasie. Nie dało się od tego w pełni odciąć.

Jurij Szatałow kazał ostatnio swoim piłkarzom wyłączyć telefony. Ł»eby nie śledzili, jak w tym samym czasie idzie Termalice.
Panie redaktorze, to są żarciki. Wierzy pan, że jego piłkarze przez cały czas nie wiedzieli, jaki jest u nas wynik? Ł»e na trybunach nikt nie sprawdzał, nie krzyczał, nie cieszył się? Ł»e żaden z rezerwowych nie sprawdził w tajemnicy? Jak ktoś chciał sprawdzić wynik, to nie ma problemu, żeby go sprawdził. Zawsze znajdzie się metoda.

Pan w jaki sposób próbuje zdjąć z piłkarzy presję?
Cały czas im mówię, że wykonali wielką robotę, że zaszli strasznie daleko. Oni o tym wiedzą. Powtarzam, że nie jesteśmy faworytami, a tak wysoką pozycją to zaskoczeni jesteśmy też my sami.

Nie jest tak, że zrobiliście więcej, niż dało się zrobić i przeszliście samych siebie?
Rozegraliśmy wiele bardzo dobrych meczów. Nie ma w tym ani grama przypadku. Niech pan spojrzy na tabelę rundy wiosennej. Drużyny, które biją się o utrzymanie, ugrały po 16 punktów, a te z czołówki 20. Przecież to jest niemożliwe, niewyobrażalne. Tutaj każdy może wygrać z każdym. Ktoś jedzie do Elbląga, który już spadł, a Elbląg wygrywa. To samo Polonia Bytom.

Przychodząc do klubu, mówił pan, że będzie budował zespół krok po kroku. A wy tych kroków zrobiliście pięć, naraz.
Ł»yczyłem sobie, żebyśmy zajęli piąte miejsce i mówiłem o tym wprost. Myślę, że w niektórych momentach nasza taktyka zaskoczyła rywali i niekiedy zdobywaliśmy więcej, niż zakładaliśmy. Kilku piłkarzy też u mnie odżyło – Baran, zwłaszcza Pawlusiński, zaskoczyli Nowak i Rybski. Młodzi nie mieli wyboru, musieli się dopasować, nie mogli obniżać poziomu. Poza tym, nie byliśmy faworytem, nikt o nas nie mówił, więc w spokoju mogliśmy pracować.

W poprzednich latach ten, kto zwyciężał w pierwszej lidze, miał o wiele punktów więcej.
Bo tutaj piłka zaskakuje nieobliczalnością, nikt nie jest faworytem. Może funkcjonujemy na wzorzec Ekstraklasy? Tam też działy się cuda… Swoje robią też, bez urazy, dziennikarze. Pisaliście, że Legia to murowany mistrz, Korona murowany pucharowicz, o nas tak samo. Wszyscy byli o tym tak przekonani, iż zapomnieli, jak wiele może zmienić się w krótkim czasie. Dwie minuty przed końcem sezonu mistrzem Anglii był Manchester United – dlaczego City przez półtorej godziny nie było w stanie wygrać? To, co się tam wydarzyło, palce lizać. Nie wiadomo, kto byłby mistrzem Francji, gdyby Montpellier w 92. minucie nie wygrało teraz meczu. I jak pan to wytłumaczy? Nie da się. Albo inny przykład, dlaczego Slovan Bratysława nie zostanie mistrzem?

Nie wiem, nie śledzę ligi słowackiej.
Albo Barcelona, która nie została mistrzem Hiszpanii. W dzisiejszej piłce decydują takie detale, że wielu rzeczy nie da się wytłumaczyć.

Awans do ekstraklasy mógłby oznaczać dla was problemy.
Dlaczego wszyscy tak bardzo się tego boją?! W klubie nikt o tym nie mówi, nikt nie ma takich obaw, ale nagle cała Polska się martwi. Nasi prezesi w dziewięć lat weszli z A-klasy do pierwszej ligi. Zawsze dawali sobie radę. Skąd teraz u was tyle strachu? Na Słowacji życzyliby nam powodzenia i sukcesów, a tutaj gadają, że murawa nie taka, że stadion za mały. Nie rozumiem tego. Jak mamy walczyć o awans, to walczmy o niego na boisku.

Prawda jest jednak taka, że wymogów licencyjnych nie spełniacie.
Ale zaraz, jakie wymogi? Widział pan, na jakim stadionie grał فKS?! Skoro wszystkim daje się licencje, to nam też będzie trzeba dać. Pan śledzi rozgrywki, pan jest fachowcem, więc proszę mi powiedzieć, ile takich wyjątków już zrobiono?

Mnóstwo. Co roku kolejne.
To o czym my rozmawiamy? Właściciel klubu zapewnił mnie, że problem rozwiąże, więc ja mu wierzę. To poważny człowiek, nie rzuca słów na wiatr. Najpierw myśli, potem mówi. Ludzie w Niecieczy mają wielkie ambicje, radzą sobie wspaniale. Przerwa latem będzie długa, wystarczy czasu na wszystko. PZPN zrobił w ostatnich latach tyle wyjątków, więc nie wiem, czemu miałby nam rzucać kłody pod nogi.

Zna pan przepis mówiący o grupach młodzieżowych? Ł»e ma być ich sześć.
Znam. OK, to mógłby być pewien problem, ale nie przesadzajmy, mogliby zrobić nam „podarunek”. Wystarczy, że naszych trampkarzy i grupy młodzieżowe połączylibyśmy jeszcze z kimś i byłoby z głowy. Naprawdę nie musicie się tak o nas martwić.

Jak się panu pracuje na wsi, gdzie wszyscy pana znają?
Ze trzydzieści lat temu zaczynałem pracę w wiosce, z tysiąc mieszkańców było, i wspomnienia mam bardzo dobre. Tak sobie myślę, że ja właśnie jestem takim trenerem wioskowym, poznałem te realia od podszewki. Pracowałem w czwartej i piątej lidze, nigdy nie bałem się trudnych warunków. Pan sobie nie wyobraża nawet, po ilu szczeblach kariery się wspinałem – pracowałem z młodzieżą, 16-latkami, 18-latkami. Wszędzie. Nie wiem, czy w Polsce znajdzie pan kogoś takiego, jak ja. Wiele w życiu widziałem, naprawdę. A teraz słyszę, jak jeden mówi, że jest i będzie wielkim trenerem, bo przez wiele lat grał w piłkę…

Praca w wiosce to praca bez presji?
Tak się tylko wydaje, choć ja nie pamiętam, żeby w jakimś miejscu nie było żadnej presji. To, że nikt nie stoi nade mną z uniesioną ręką i co chwila nie wzywa na dywanik, to nie znaczy, że presji nie ma. Trzeba wyznaczać sobie cele, podnosić poprzeczkę i to tworzy atmosferę. Zawsze trenuje i gra się po to, aby wygrywać. Teraz w Niecieczy ciśnienie też jest, ale po przegranej nie ląduję w gabinecie prezesa. Moja praca oceniana jest na chłodno i to jest dla mnie miłe zaskoczenie. Prezesi wiedzą, że nie leniuchujemy.

Jak się pracuje w warunkach, kiedy właściciel klubu w wywiadach mówi, że kolejna porażka oznacza zwolnienie?
Nie byłem nigdy w takiej sytuacji.

Był pan. W Polonii Warszawa.
(śmiech) To taka filozofia pana Józka. On już taki jest. To on jest szefem, więc musi być tak, jak on sobie tego życzy. Traktuje więc trenerów, jak tylko ma ochotę. To samo z dyrektorami, Boże, ilu on ich zwolnił! U Wojciechowskiego wielu pracowało przede mną, wielu też po mnie. Każdy z nas podejmował duże ryzyko, ale w pełni świadome. My, trenerzy jesteśmy takimi kaskaderami. Wojtek فazarek powiedział kiedyś, że wejść do nowego klubu to jak pocałować tygrysa w dupę. Nic przyjemnego, tylko mnóstwo niebezpieczeństwa. Taki właśnie jest nasz zawód. Jak pierwszy raz przyjeżdżałem do Polski, to mówiłem, że prawą ręką podpisuję kontrakt, a w lewej trzymam spakowaną walizkę. Jako trener codziennie jeżdżę wąską drogą, nad przepaścią, do której w każdej chwili mogę spaść.

Jestem pewny siebie, choć niektórym się to nie podoba. Szczerze? Uważam, że dla polskiej piłki zrobiłem dużo. Więcej, niż niejeden trener z ekstraklasy. Jak wchodzę do nowego klubu, to wszystko traktuję jako swoje. Klub jest dla mnie jak familia – trochę zwariowana, pełna tajemnic, ale chcesz dla niej jak najlepiej. Poza tym, ja zaraz idę na emeryturę. Albo już na niej jestem.

Jak to już?
Mam 62 lata, na Słowacji byłbym więc emerytem już od prawie dwóch lat. A w pierwszej lidze to jestem najstarszy. To taki wiek, że mógłbym zacząć robić bilans końcowy.

W ekstraklasie jest Orest Lenczyk. Osiem lat starszy.
Ma chłop końskie zdrowie. Ja też jestem zdrów, a przynajmniej tak mi mówią, bo nigdy przecież nie wiadomo, kiedy przyjdzie twój czas. Ale jak potrzeba, to dziś zagram z chłopakami w dziadka i przewrót w przód też zrobię. Tak jak Lenczyk.

Rozmawiał PIOTR TOMASIK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama