Piłkarze Śląska opowiadają na chłodno o swoich odczuciach po zdobyciu mistrzostwa

redakcja

Autor:redakcja

16 maja 2012, 16:20 • 8 min czytania

Emocje i konfetti już we Wrocławiu powoli opadają, a podopieczni Oresta Lenczyka trzeźwieją po upojnych dniach fetowania swojego sukcesu. Część pojechała już do domów, inni na urlopy, ale kilku z nich nadal pojawia codziennie na stadionie przy Oporowskiej, żeby wspólnie potrenować. Niektórzy jeszcze nie odpuszczają i planują dalsze opijanie tytułu. Przeczytajcie, co mają do powiedzenia – już bardziej na chłodno – o minionym sezonie i nadchodzącej walce o Ligę Mistrzów.
Emocje i świętowanie…

Piłkarze Śląska opowiadają na chłodno o swoich odczuciach po zdobyciu mistrzostwa
Reklama

Przemysław Kaźmierczak: – Wytrzeźwieliśmy już. Trzeba jeździć autem, więc należy uważać. A na pewno, pierwsze dni to euforia i niedowierzanie. No bo jesteś już mistrzem, ale chwilę wcześniej nie musiałeś nim być i pewnie teraz każdy chciałby przeżywać to co rok.

Marek Wasiluk: – Jeszcze rok temu ściągali mnie z boiska po siedmiu minutach meczu Młodej Ekstraklasy w Cracovii, bo takie były gierki i podstępy, a teraz mistrzostwo. Nie ma co się oszukiwać: ciężko mi w to nadal uwierzyć, ale w piłce już nie takie historie się zdarzały. Były trzy dni intensywnego świętowania. Byłem przeziębiony i tak się z tego leczę, że już dziesiąty dzień się nie mogę wyleczyć. Odwiedziliśmy Kraków i tam się też się troszkę pobawailiśmy. Jak teraz wchodzę na „90minut” i przy swoim nazwisku widzę zapisane mistrzostwo i wiem, że to już zostanie na zawsze, to jest dla mnie duża satysfakcja. Wracam do Białegostoku i tam będzie jeszcze świętowanie, bo zawiozę do rodziny te wszystkie medale, koszulki…

Reklama

Rafał Gikiewicz: – Jako mistrz czuję się rewelacyjnie. Emocje dopiero opadły po czterodniowym świętowaniu. Po fecie z kibicami, po fecie z zespołem, po imprezie klubowej. Uważam, że to dla każdego z nas ogromny sukces, wręcz życiowy. Niektórzy już kończą kariery, a inni dopiero zaczynają przygody z piłką tak jak ja, więc wspaniale się kończy mój dwuletni okres pobytu w Śląsku. Zdobyłem wicemistrzostwo i mistrzostwo. Nie sądziłem, że przychodząc tutaj z Jagiellonii, która była na czele tabeli, do Śląska będącego wtedy chyba na trzecim miejscu od końca, osiągnę takie sukcesy. To nam naładuje akumulatory i mam nadzieje, że pokażemy się z dobrej strony też w następnym sezonie.

– Myślę, że do wielu z nas to jeszcze nie dochodzi. Dotrze to do nas dopiero jak w przyszłym sezonie będziemy jeździć na inne stadiony i będą nas zapowiadać, że przyjechał mistrz Polski. Fantastyczne uczucie. Ludzie dzwonią z całej Polski i gratulują, łatwiej różne sprawy w mieście pozałatwiać, bo inaczej na nas patrzą. To historyczny sukces, na który Wrocław czekał 35 lat. Spotykają mnie ludzie z dziećmi, płaczą i gratulują. Nic dziwnego, czekali na ten sukces dziesięć lat więcej niż ja żyję. Ciężko mi kiedyś byłoby sobie wyobrazić, że zostanę mistrzem Polski. Wiadomo, że miałem takie marzenia, ale dużo lepszym zawodnikom się to już nie udawało. Zaprosiliśmy ojca na mecz do Krakowa, przeżywał to razem z nami, miał łzy w oczach. Tak samo moja żona czy dziewczyna فukasza. To jest nie tylko mój sukces, ale też całej mojej rodziny. Ł»ony, która dobrze się mną opiekuje i dobrze dba o dom, a wtedy mogę się skupić na treningach. To też sukces wcześniejszych trenerów, którzy mnie prowadzili i wychowywali jako zawodnika i człowieka. Można byłoby tak wymieniać i wymieniać. Sportowo to najpiękniejsza chwila w moim życiu, bo tak ogólnie, to najpiękniejsze były narodziny syna. Zdobycie Pucharu Polski z Jagiellonią też bardzo miło wspominam. Dla takich chwil warto trenować.

Mateusz Cetnarski: – Z nieba do piekła i z piekła do nieba – tak to chyba można najlepiej opisać. Po pierwszej rundzie każdy stawiał, że wszystkich zdemolujemy na wiosnę. Mieliśmy pięć punktów przewagi i upatrywano w nas faworyta. No cóż, wprowadziliśmy w to wszystko troszeczkę horroru i z jednej strony, dla kibiców fajnie, że tak się stało, ale nas kosztowało to sporo nerwów. Jednak jeśli ktoś myślał, że w piłce nożnej nie będzie nerwów, to niech sobie siądzie przed telewizorem, weźmie kiełbaskę i niech sobie siedzi. Były momenty, kiedy graliśmy bardzo dobrze. Myślę, że pierwszy mecz tej rundy, z Ruchem, zagraliśmy tak jak kibice chcieli by nas oglądać, a później wiadomo… Było wiele meczów, w których kibice nie byli z nas zadowoleni. Czasem jednak mistrzostwo trzeba wyszarpać na siłę, a niekoniecznie piękną grą. Byliśmy skuteczni i wygraliśmy.

– A odnośnie świętowania i tych zdjęć w „Fakcie”, to chciałem powiedzieć, że tam były wszystkie nasze dziewczyny. To jest dla mnie w ogóle chora sytuacja i uważam, że to powinno zostać jakoś sprostowane. Napisali, że Marian Kelemen przytula się do ślicznej brunetki, a on przytulał się akurat do żony Cristiana Diaza, która dziękowała mu po meczu w hotelu. Dziwne, dziwne. Nie wolno do takich sytuacji dopuszczać, gdy nasze rodziny nam dziękują, a zakrywa się twarz dziecka i żony Rafała Gikiewicza, która dziękuję Rokowi Elsnerowi za spotkanie. To jest niedopuszczalne.

Trudne momenty, spadek formy…

Przemysław Kaźmierczak: – Po meczach z Widzewem i z Podbeskidziem, kiedy w końcówkach traciliśmy bramki, człowiek miał ogromny niedosyt. Myślę, że to były najcięższe chwile, bo chcieliśmy, żeby to już wszystko się przełamało i poszło w dobrym kierunku, a tu znowu zabrakło. I to minuty, czy kilku sekund. Ale później na szczęście się podnieśliśmy i zaliczyliśmy serię meczów, dzięki którym zdobyliśmy ten tytuł.

Mateusz Cetnarski: – Na pewno mecz z Legią Warszawa trochę nas sprowadził na ziemię. Myśleliśmy, że nie dość, że zrobimy sobie nad nimi przewagę w tabeli, to jeszcze będziemy mieli lepszy bilans bezpośrednich spotkań, no ale stało się inaczej. Trochę pechowo się to ułożyło i 0:4. Od tamtej pory zaczęło się powoli wszystko sypać.

Przemysław Kaźmierczak: – Myślę, że koncentracji nam nie brakowało. Każdy tutaj wiedział o co gra. Owszem, były jakieś tam sygnały mówiące o tym, że nam niby się nie chce. Jak mogło nam się nie chcieć, skoro zostaliśmy mistrzem Polski? Każdy dawał z siebie tyle, ile mógł w danym meczu. Może problemem było to, że nie wszyscy czuli się normalnie w tym samym momencie. Nie było tak, że każdy zespół miał formę w danym meczu, tylko raczej to się rozkładało na poszczególnych piłkarzy. Myślę, że dużo się tego nawarstwiło, ale najważniejsze, że to wytrzymaliśmy i pracowaliśmy dalej, ciułaliśmy systematycznie te punkty. Nie poddaliśmy się i to dało efekt.

Gdzie twoje berło?

Rafał Gikiewicz: – Po naszej przegranej z Legią we Wrocławiu, oni już sobie przymierzali medale. Ale jak to mówi Darek Pietrasiak: – Trochę pokory. W piłkę gra się do końca. Nie przegraliśmy żadnego z ostatnich sześciu spotkań i to my jesteśmy mistrzami. Nikt nam tego nie zabierze. Może jest to niektórym nie na rękę, ale uważam, że my na to w pełni zasłużyliśmy. Na boisku, na treningach i w szatni.

– Nie jest tak, że nie lubię Legii. Byłem tam na obozie przed przejściem do Jagiellonii i naprawdę mam tam kilku znajomych. Dobrze znam się z trenerem Magierą i uważam, że ten incydent nie powinien się zdarzyć, przynajmniej jeśli o mnie chodzi. Jest mi przykro, jeśli kogoś uraziłem. Nie było to celowe działanie, byliśmy w takiej euforii, że… Nie myślałem, że to będzie miało aż taki wydźwięk na całą Polskę i działacze będą chcieli nas za to ukarać. Biję się jednak w pierś i jestem w stanie ponieść konsekwencje. Ale pamiętajmy, że to było w trakcie fety, byliśmy rozentuzjazmowani, po czterech dniach świętowania i to nie my zaczęliśmy śpiewać tę przyśpiewkę, tylko kibice, a my się do nich podłączyliśmy. Uważam, że mistrzowi Polski nie przystoi takie zachowanie, ale jesteśmy tym mistrzem pierwszy raz. Popełniliśmy błąd, a błędy w życiu się popełnia, a kto ich nie popełnia, ten się na nich nie uczy. Teraz będziemy mądrzejsi i już na pewno tak nie zrobimy. Liczymy na to, że Komisja Ligi potraktuje nas w sposób łagodny. Oczywiście, ja wiem co te słowa znaczą i nie będę uciekał od odpowiedzialności. Będę dzwonił do chłopaków z Legii, bo trzeba ich przeprosić.

Liga Mistrzów, a drużyna w rozsypce…

Marek Wasiluk: – Nie jest to jeszcze do końca wyjaśnione, ale wygląda na to, że będą przemeblowania. Na pewno wierzymy, że możemy awansować do grupy, bo jeszcze niedawno w nasze mistrzostwo nikt nie wierzył, a dziś ono jest faktem. W piłce nie ma rzeczy niemożliwych. Na samą myśl przechodzą ciarki, bo do tej pory słuchało się hymnu Ligi Mistrzów w telewizji, a teraz może być okazja odsłuchania go na boisku przed meczem, a w przypadku awansu do grupy, zmierzenia się z piłkarzami, których też widzieliśmy jedynie w telewizorze.

Przemysław Kaźmierczak: – Kwestia dogadania się pewnie gdzieś tam ludzi na wyższych szczeblach i zobaczymy. Każdy jest pozytywnie nastawiony, bo to dla nas zupełnie coś nowego i wszystko powinno się na dniach wyjaśnić. Oby jak najszybciej. Najważniejsze, żeby w momencie rozpoczęcia przygotowań było z nami już co najmniej 90% zespołu. Wtedy łatwiej się wkomponować w zespół, a nie na trzy tygodnie przed sezonem, bo sam takie rzeczy przerabiałem i to nie jest dobre.

Mateusz Cetnarski: – Jakiś czas temu stwierdziłem, że naszym największym wzmocnieniem byłoby to, gdyby cała drużyna tutaj została.

Rafał Gikiewicz: – Na razie to się zastanawiamy w szatni jak nasz zespół będzie wyglądał, bo kończą się kontrakty. Nie wiemy kto przyjdzie, a kto odejdzie. Takie tematy dominują w szatni, bo chętnie widzielibyśmy w przyszłym sezonie tych starych zawodników typu Celik, Jeffik, Mario Pawelec czy Łukasz Madej. Ale cokolwiek by się stało, trzeba trzeba się solidnie przygotować na tych dwóch obozach i walczyć w eliminacjach, bo to dla nas kolejna życiowa szansa. Wszyscy mówią, że Śląsk przypadkowo zdobył to mistrzostwo, więc może zrobimy kolejnego psikusa.

Rozmawiał TOMASZ KWAŚNIAK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama