40 milionów złotych to sporo pieniędzy. Można sobie kupić dużo fajnych rzeczy – dziesięć Koron Kielce, dwunastu Michałów Masłowskich, jakieś dwadzieścia boisk z murawą hybrydową, kilkuset 16-letnich Krystianów Bielików, czterech 17-letnich Krystianów Bielików. Można nimi spokojnie napalić w piecu, na przykład płacąc Tomasowi Necidowi, albo można je rozsądnie zainwestować – na przykład ściągając za frytki Pola Lloncha i sprzedając go za cztery razy więcej frytek.
Kompletnie nie dziwią mnie dylematy władz i części kibiców Wisły Kraków przy obecnej próbie sprzedaży ich klubu.
Chyba nikt nie sądził, że Towarzystwo Sportowe Wisła okaże się na tyle rozgarniętym właścicielem, że Wisła pomimo prawdziwego cyrku w pierwszych miesiącach ubiegłego sezonu będzie walczyć tuż za plecami wielkiej (i bogatej) ligowej czwórki. Niecały rok temu klub trafił w ręce człowieka, który więcej niż pieniędzy miał zarzutów w najróżniejszych sprawach, od wyłudzania VAT po udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Trafił w ręce człowieka, który “w życiu słowa prawdy nie powiedział”. Smaczne anegdoty Piotra Wołosika z “Przeglądu Sportowego” – Meresiński był w Dubaju kupować jacht za grubą kasę, całą imprezę, oglądanie i testowanie opłacał sprzedający. Były właściciel Wisły wycofywał się na ostatniej prostej, bo “silnik za słaby”. Innym razem miał zabrać aktorkę na lot helikopterem, ale zapomniał dowodu. Zapłaciła aktorka. Tych historii były setki, wylewały się każdego tygodnia, a mimo to – ktoś taki usiadł za sterami jednego z najstarszych i najbardziej utytułowanych polskich klubów.
Towarzystwo Sportowe musiało spełnić rolę ratownika. Sytuacja była niebywale trudna – rozgrywki już trwały, drużyna musiała otrzymywać wypłaty, jeździć na wyjazdy, mecze musiały być cały czas organizowane, a przecież nadrzędnym celem było wyrwanie klubu z rąk polskiej, uboższej wersji Franka Williama Abagnale’a. W dodatku sam TS też nie był dla nikogo rycerzem na białym koniu – media nie zapomniały o tym, kto i w jaki sposób działał w ostatnich latach w tym stowarzyszeniu, a na wszystko nałożył się w dodatku konflikt na trybunach – chociażby wygwizdywanie przez trybuny na prostej przyśpiewek zarzucanych za bramką. W tabeli Wisła betonowała dno, organizacyjnie wyglądało to tak, że od mitomana bez kasy z fatalnym wizerunkiem w mediach klub przejmują kibice, też bez większej kasy i z wcale niewiele lepszym wizerunkiem w mediach.
Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie mógł typować wówczas, że Wisła Kraków znajdzie się w górnej ósemce i po 30. kolejce zacznie nawet nieśmiało przebąkiwać o grze w europejskich pucharach. Tym bardziej, że nie brakowało decyzji trudnych i kontrowersyjnych. Kto mógł przewidzieć, że Manuel Junco okaże się tak skuteczny na rynku transferowym? Że wyczaruje Brleków, Llonchów i Gonzalezów, dorzuci do tego trenera, którego CV wygląda osiem razy gorzej niż jego wyniki osiągane na boiskach Ekstraklasy? Że odpalać będą jeden po drugim piłkarze z peryferii hiszpańskiego futbolu?
TS Wisła opanowało większość kryzysów. Jasne, były wpadki, nawet dość pokaźne – by wspomnieć przepychankę z Mączyńskim, doprowadzenie do takich zaległości wobec jednego z kluczowych piłkarzy, pyskówki twitterowe z udziałem rzecznika prasowego – ale klub wyszedł na prostą. Brakowało pieniędzy, jak wszędzie, ale wiślacy byli tego świadomi – w potężny sposób motywowali fanów, którzy uzbierali w akcji #12Bohater ponad 430 tysięcy złotych, równolegle podpisywali umowy z kolejnymi sponsorami. Wisła była daleka i nadal jest daleka od spokoju organizacyjnego i finansowego, ale nikt przed tym sezonem nie prognozował jej już walki o utrzymanie czy wycofania przed końcem rozgrywek – co naprawdę nie było wcale jakimś nierealnym scenariuszem, gdy stowarzyszenie przejmowało klub od Jakuba Meresińskiego.
Moim zdaniem jesteśmy w dość specyficznym miejscu w historii piłki nożnej w Polsce. Do znudzenia powtarzany jest slogan o pierwszych ludziach, którzy zarobili na futbolu – czyli duecie Leśnodorski & Wandzel, który sprzedał swoje udziały w Legii drożej, niż je kupił. Ale równocześnie Lech Poznań jednym okienkiem transferowym wyrównał przychody z tej mitycznej Ligi Mistrzów, do której nie mogliśmy się dobić przez dwie dekady. Od lat grube transfery wychodzące robi Jagiellonia Białystok, absurdalne przychody z tytułu sprzedaży karnetów notuje Widzew. To wszystko musi działać na wyobraźnię – wystarczy “tylko” mieć dobrze funkcjonującą akademię, dobrego dyrektora sportowego, porządnego trenera i trochę szczęścia, by robić ten biznes z rozmachem, a może z czasem nawet z regularnym wypłacaniem pieniędzy z klubu.
Wiślacy, którzy w niecały rok przeszli drogę od zabawki gołodupca hodującego pieczarki do w miarę poukładanego klubu z potencjałem na górną połowę Ekstraklasy, mają prawo mieć wątpliwości. Czy bowiem władze “Białej Gwiazdy” nie mogą marzyć o powtórzeniu karnetowego sukcesu widzewiaków? Mogą. Czyli to mogłyby być jakieś 2 miliony złotych. Czy nie mogą marzyć o powtórzeniu sukcesu sklepu klubowego Legii? Mogą. A jeśli dobrze pamiętam wywiad z Jakubem Szumielewiczem na Weszło – to znowu jakieś 3 miliony. Czy mogą marzyć o sprzedawaniu jednego Mączyńskiego co dwa lata i jednego Popovicia co dwa? Za ile pójdzie do tego Brlek? A może Gonzalez? A może Carlitos? To znowu są kolejne miliony w klubowej kasie. Oczywiście, to są plany ambitne, może wręcz nierealne, ale już spełnienie ich w połowie czy 70% daje sporą sumkę na doraźne zarządzanie klubem, może razem ze spłatą długów.
Nic dziwnego, że w takich okolicznościach i z wciąż świeżymi ranami po odsprzedaniu klubu Jakubowi Meresińskiemu, Towarzystwo Sportowe każdą ofertę przejrzy siedemnaście razy, zanim w ogóle usiądzie do stołu. Zagrożeń nie brakuje, wręcz przeciwnie, przykłady, gdy sprzedaż klubu kończyła się katastrofą jest dość sporo. Zawisza Bydgoszcz został przejęty przez Radosława Osucha w II lidze, następnie odniósł największe sukcesy w historii klubu, ale skończył w B-klasie, bez możliwości gry na swoim stadionie i bez jakiegokolwiek wsparcia miasta. Józef Wojciechowski mógł wrzucić w Polonię Warszawa wielokrotnie więcej, niż niemieccy właściciele w Wisłę Kraków, zamiast tego jednak po kilku latach organizowania cyrku przy Konwiktorskiej oddał klub takiemu czarodziejowi, że warszawiacy do dzisiaj nie mogą się podnieść. Nie jestem pewny, czy widzewiacy woleliby “biednych” obecnych właścicieli (jeszcze przed wejściem w klub Murapolu), czy “bogatego” Sylwestra Cacka.
Idealne rozwiązanie? Tu właśnie chyba warto po raz kolejny przywołać Widzew. On też właśnie przeszedł z rąk reaktywujących go kibiców do bogatego inwestora. Murapol zachował jednak na stanowisku prezesa, a ponadto obie strony po 12 miesiącach mogą odstąpić od umowy. Nie wiem, czy takie wyjście jest możliwe w przypadku Towarzystwa Sportowego Wisła i niemieckiej firmy Stechert, ale… W tę stronę bym zmierzał na miejscu obecnych władz klubu z Krakowa, a może i na miejscu kibiców Wisły. A przecież głos tych ostatnich może mieć wpływ na kształt czy w ogóle powodzenie transakcji.
Wiem, że to trywialne i tendencyjne zestawienie, ale mając do wyboru Józefa Wojciechowskiego i Bogusława Leśnodorskiego, wybieram tego drugiego, nawet gdyby pierwszy miał włożyć do klubu 40 milionów a drugi tylko dwie narty Jędrka Bargiela i swój “know-how”. Mając do wyboru Sylwestra Cacka i obecne władze Widzewa, wybieram te drugie. Mając do wyboru Antoniego Ptaka i Tomasza Salskiego, obecnego prezesa ŁKS-u, wybieram tego drugiego. Może dziesięć czy piętnaście lat temu faktycznie liczyły się tylko pieniądze, w obecnej piłce o wiele większą rolę pełnią plany oraz determinacja w ich realizacji. Weźmy Zagłębie Lubin, które przecież nie ma wcale więcej pieniędzy od KGHM-u niż w czasach spadku do I ligi. Ma jednak o wiele zdrowsze struktury, ma o wiele zdrowszy model, ma plan działania. W czasach, gdy większe kluby potrafią uczynić z dnia meczowego źródło dochodu, z akademii wręcz maszynkę do drukowania pieniędzy a z małych sponsorów i kibiców zbudować istotny element budżetu – rośnie rola zarządzających tym całym młynem.
Nie potrafię ocenić, czy władze Wisły faktycznie potrafią “robić klub”, ale na razie wszystko na to wskazuje. Nikt nie może w tym momencie ocenić, czy “robić klub” będą potrafili Niemcy. Za to moim zdaniem bardzo prawdopodobne jest, że obecne władze Wisły potrafiłyby “robić klub” z finansowym wsparciem firmy Stechert. I właśnie to ostatnie rozwiązanie mogłoby być dla Wisły Kraków najkorzystniejsze i… najbezpieczniejsze.
Oczywiście, może się okazać, że firma Stechert wyrzuci prezes Sarapatę, Manuela Junco a może i Kiko Ramireza, na ich miejsce ściągnie swoich ludzi i już w tym sezonie zajmie miejsce na podium, przez kolejne dziesięć lat Wisła będzie zaś finansowym gigantem na miarę klubu tworzonego w najlepszych latach Bogusława Cupiała. Może się też okazać, że zamiast rewolucji będzie powolna ewolucja, by przywrócić Wiśle miejsce wśród największych klubów polskiej piłki. A może się okazać, że te 20 milionów wrzucone w drużynę pójdzie na transfery pokroju Necida czy Masłowskiego w Legii, Keity i Ubiparipa w Lechu. Niewykluczony jest scenariusz, w którym Wisła zostaje w rękach Towarzystwa Sportowego i za dwa lata nie otrzymuje licencji z uwagi na galopujące długi.
Jedno jest pewne – obecne targi powinny mieć miejsce. Nie powinny za to mieć charakteru przerzucania się buńczucznymi oświadczeniami.
***
Znajomy kibol Śląska Wrocław napisał do mnie z propozycją wycieczki na Litwę. Miałem w tym czasie zaplanowany własny urlop, więc grzecznie odmówiłem. Teraz dotarły do mnie fotki z działalności krwiożerczej hordy z wrocławskich trybun na litewskich polach.
Było tak:
Jest tak:
Celem wycieczki okazał się remont polskich cmentarzy oraz pomoc Instytutowi Pamięci Narodowej w ich pracach, całość wraz ze Stowarzyszeniem Odra-Niemen.
Jeśli to jest koszulkowy patriotyzm na pokaz, to ja chcę jak najwięcej tego typu koszulkowego patriotyzmu na pokaz.