Gdyby ten mecz zaczął się w 75. minucie i trwał kwadrans, mielibyśmy do czynienia z całkiem sympatycznym widowiskiem, które przy odrobinie dobrej woli można gdzieś pokazać. Niestety zaczął się dużo wcześniej, a w tamtych ciągnących się jak smoła na słońcu minutach, bardziej przypominał zawody pucharu świata w chodzie sportowym.
Porażająca statystyka: pierwszym celnym strzałem Piasta był gol Papadopoulosa. Podejmowali u siebie Pogoń Szczecin, a nie Wimbledon Vinniego Jonesa. Mieli na dziesiątce Vassiljeva, a nie ściankę z Krychowiakiem. Mimo to gra do tego stopnia nie trybiła, że przerastało ich choćby najmarniejsze, najbardziej żenujące wcelowanie w światło bramki. Po takim popisie kibice Piasta powinni dostać zwrot za bilety, po dwie gałki lodów pistacjowych, a także darmową wizytę u psychoterapeuty.
Wspomniany Vassiljev miał spory udział w tym, że gra gliwiczan wyglądała aż tak źle. Oczywiście, że raz czy dwa miał otwierające zagrania, które trzeba mu zaliczyć na plus, ale ginęły w zalewie zagrań złych – prostych strat, błędnych decyzji, niedokładnych podań, nieporozumień, nieprzygotowanych strzałów. Estończyk wszedł w rundę jak chłop na widły, bo przecież tydzień temu zmarnował jedenastkę w Krakowie. Aklimatyzacja w Gliwicach przebiega nad wyraz ospale, a to tym groźniejsze dla Piasta, że zespół zbudowany jest wokół niego, partnerzy nieustannie go szukają, więc gdy mu nie żre, kładzie całą grę. Dzisiaj naprawdę nas nie dziwiło, że gospodarze strzelili bramkę, gdy Kostii na boisku już nie było. Być może obarczony jest aż zbyt wielką odpowiedzialnością? Być może nie powinien być – cytując klasyka – alfą i romęą?
W Pogoni kluczową rolę miał spełniać Kort, który debiutował w roli kapitana. Nie ma co owijać w bawełnę: ta rola go przytłoczyła. Niby szukał gry – szczególnie w pierwszej połowie – ale bardzo rzadko coś z tego wynikało. Prawie jakby odczuł ulgę, że może oddać opaskę wchodzącemu Frączczakowi. Jego występ broni cudowne otwierające podanie do Formelli, które pokazuje, że chłopak umie zrobić coś więcej, tylko potrzebuje pracy i regularności.
Skorża obudził zespół zmianami. Formella, Frączczak i Murawski na boisku to solidny zastrzyk ligowego doświadczenia, który sprawił, że gra Pogoni przestała przypominać wysiłki LZS-u Zimna Wódka. Wcześniej Pogoń wielokrotnie testowała granice dopuszczalnej boiskowej żenady. Z bólem serca patrzyło się na próbę zawiązywania akcji poprzez długie wybicia Załuski, które lądowały na głowach graczy Piasta – doprawdy koronkowa robota. Inna wymowna sytuacja: Zwoliński wyrzucony do skrzydła, nie ma wsparcia, ale tego nie widzi, więc wrzuca w pole karne, gdzie jest tylko trzech defensorów. Kort z drugiej strony próbujący dryblingu, ale ostatecznie tracący czas i wrzucający prosto w ręce Szmatuły. Kort kiksujący na szesnastym metrze, piłka trafia do Zwolińskiego, ten wystrzeliwuje ją w kierunku województwa lubelskiego. Przerzuty Niepsuja na bandę, Gyurcso tak niewidoczny, że chyba zatrzasnął się w toalecie. Wydostał się z niej dopiero w doliczonym czasie gry, by wrzucić piłkę na głowę Rudola.
Czy ten gol dał zasłużone zwycięstwo? Szczerze mówiąc, był to raczej mecz z gatunku tych, po których jednym i drugim należałoby odejmować punkty. Nawet Kamil Kosowski, który w teorii powinien nieco lukrować rzeczywistość, nie owijał w bawełnę strzelając w stylu “nie dzieje się zupełnie nic”. Niemniej trzeba pogoniarzom oddać, że grali, jakby chciało im się odrobinę więcej, a po zmianach Skorży gra zaczęła nabierać kształtu. To wystarczyło na zdezorganizowany Piast, ale szampanów byśmy nie wyciągali nawet po to, by na nie popatrzeć.
[event_results 339041]
Fot. FotoPyK