28 tysięcy widzów na trybunach, piękne oprawy, głośny doping, jednolity, żółty sektor gospodarzy. Na boisku nie ma Schweinsteigera, czy Lahma, po murawie nie biega żaden spośród reprezentantów Niemiec. Rywale nie są szczególnie atrakcyjni, ale kto o to dba? Liczy się tylko Dynamo, chluba NRD, wielokrotny mistrz Wschodnich Niemiec, uczestnik półfinału Pucharu Mistrzów Europy. Regionalliga, 2. Bundesliga, bez różnicy. Na wyjazd i tak jadą w tyle osób, ile tylko otrzymają biletów. Czysty fanatyzm, wiara, która przetrwała lata niższych lig. Drezno i jego największa duma – Dynamo.
Drezno nigdy nie było zbyt szczęśliwym miastem. Epidemia dżumy, olbrzymi pożar, który zniszczył większą część budynków, alianckie bombardowania, które zrównały z ziemią 60% jego powierzchni – los walił w niemiecką miejscowość niemal tak mocno jak w zdrowie Arka Głowackiego. A potem jeszcze możni tego świata rzucili ich na wschodnią stronę żelaznej kurtyny i skazali na 45 lat zacofania w stosunku do szybko rozwijającego się RFN. “Za komuny” nie było zbyt wielu trafnych decyzji władz, poza jedną – sport to podstawa. Łożono więc grube pieniądze, by słynne enerdowskie sportsmenki dominowały kobiece konkurencje, a tamtejsi piłkarze dotrzymywali kroku innym rywalom z Europy.
Goodbye Lenin?
Właśnie poprzedni system stał się pierwszym dobrodziejem zespołu z Drezna. Już w czasach drugiej wojny światowej to miasto stało się ważnym punktem na piłkarskiej mapie Niemiec. Spore sukcesy osiągał Dresdner S.C., który w szalonym pędzie likwidacji wszystkiego, co powiązane z nazizmem musiał przekształcić się w S.C. Friedrichstadt. Tuż po fali demontowania zbrodniczej ideologii Adolfa Hitlera nastąpił boom na kompletne wykluczenie instytucji powiązanych z burżuazją, a za taką uważano nowy klub. W jego miejsce powstał już “programowo słuszny”, policyjny – SG Deutsche Volkspolizei Drezno. Po kilkunastu miesiącach powiązane ze Stasi kluby, których było w tej części kraju więcej, zjednoczyły się pod banderą SG Dynamo Drezno. Klub szybko zaczął odnosić sukcesy, wygrał Puchar Niemiec w 1952 roku, ligę sezon później.
To było ciosem dla kwatery głównej zlokalizowanej we wschodniej części Berlina. Sukcesy odnosić powinien przecież klub stołeczny, by pokazać wszystkim jak prężnie rozwija się miasto we władaniu komunistycznych aparatczyków (w opozycji do zgniłej części za murem, obrastającej w tłuszcz kapitalistycznych zbrodni – jak zapewniały partyjne agitki). Dynamo przeniesiono do Berlina, w Dreźnie pozostały jedynie resztki zrelegowane do czwartej ligi. Po raz kolejny uaktywniła się klątwa Drezna jako miasta z zasady pechowego. Z drugiej jednak strony, liczne nieszczęścia spadające na stolicę Saksonii, zahartowały tamtejszych ludzi. Po raz kolejny zabrali się do odbudowy i już dekadę później walczyli o awans do europejskich pucharów…
Ulice, po których chodziły legendy
Kolejne lata to pasmo sukcesów. Mistrzostwo NRD 1971, 1973, 1976, 1977, 1978, liczne puchary, podziw i szacunek nawet w bogatszej części świata, tej za zasiekami postawionymi na granicy walki kapitalizmu i komunizmu. Co prawda nie zdobyli niczego wielkiego w europejskich pucharach. Zazwyczaj kończyli w ćwierćfinale, gdzie czekały już takie potęgi jak choćby Liverpool, który dwukrotnie wyeliminował Niemców właśnie w tej fazie. Paradoksalnie największym sukcesem Dynama i jego zawodników okazały się być… Igrzyska Olimpijskie w 1976 roku. W finale pokonali Polaków 3:1, wcześniej rozbijając Francję 4:0, czy ZSRR, 2:1. Główne role w tym teamie odgrywali piłkarze współtworzący potęgę Dynama Drezno. Niekwestionowaną gwiazdą był Hans-Jurgen Dorner, który dla Niemiec zagrał równe sto razy, z kolei w Dynamie przekroczył barierę 400 meczów.
Bardziej popularni są jednak ich następcy – ci, którzy wypracowali największy sukces w historii dochodząc do półfinału Pucharu UEFA. Pod wodzą urodzonego w Bielsku Edwarda Geyera, mając w składzie takich piłkarzy jak Matthias Sammer, czy Ulf Kirsten, Dynamo przeszło Aberdeen, AS Romę, czy Victorię Bukareszt, ulegając dopiero w półfinale rywalowi z… RFN, czyli VfB Stuttgart. Dynamo na kilka lat przebojem wdarło się na europejskie salony i – ale wyłącznie siłą rozpędu – pozostało na nich nawet po transformacji i wyburzeniu uciążliwego muru między RFN i NRD. Co ciekawe, właśnie wspomniane gwiazdy zespołu, czyli Sammer i Kirsten nie uczestniczyli już w stopniowej degrengoladzie po dołączeniu do Bundesligi. Dynamo co prawda wciąż pozostawało w najwyższej klasie rozgrywkowej, ale nie było już mowy o mistrzostwach.
Ci lepsi, jak Sammer i Kirsten, bez trudu sobie poradzili, obaj przebili się (jako jedyni z NRD) do reprezentacji zjednoczonych Niemiec, obaj osiągali sukcesy ze swoimi późniejszymi klubami. Słabsi zostali bronić się przed spadkiem, który był nieuchronny. Zakręcony kurek z pieniędzmi państwowymi, koniec “delikatnego sprzyjania”, a przede wszystkim rosnąca konkurencja w coraz bardziej komercyjnym, zachodnioeuropejskim futbolu. Na upadek Dynama złożyło się wiele czynników i ciężko właściwie dojść, która kropla przeważyła czarę goryczy. Drużyna, która parę lat temu kształtowała Jensa Jeremiesa, czy Alexandra Zicklera, teraz musiała zwijać manatki, by dostosowywać się do wymogów kapitalizmu w niższych ligach.
Miarą upadku niechaj będzie odejście Eduarda Geyera, niekwestionowanej legendy całego klubu. Urodzony w Bielsku piłkarz, a następnie trener Dynama spędził w nim z małymi przerwami 22 lata. Słynął z niepoprawnych powiedzonek, jak choćby “młodzi piłkarze traktują sport jak dziwki z St. Pauli – palą, piją, pieprzą się i idą spać o 6 nad ranem”. Od dawna żył w symbiozie z reprezentacją NRD, Dynamem oraz swoimi asami czyli Matthiasem Sammerem oraz Ulfem Kirstenem. Gdy upadł komunizm, Geyer stracił i prowadzenie reprezentacji, i Dynama i kontakt ze swoimi piłkarzami. To był koniec epoki wielkich zawodników, zaczął się okres, w którym główną rolę odgrywali… fanatycy.
Polski Styl Kibicowania
To co wyróżniało Dynamo Drezno już od lat osiemdziesiątych to wyjątkowi kibice. Historia tego klubu jest z nimi nierozerwalnie spleciona – najpierw współautorami sukcesów byli wysoko postawieni sympatycy partyjni, potem w czasach powszechnego sprzeciwu wobec totalitaryzmu, na trybunach pojawili się – tak jak w Polsce zresztą – opozycjoniści łapczywie korzystający z namiastki wolności, jaką oferował piłkarski stadion. Na początku lat dziewięćdziesiątych przez chuliganów Dynama przerwano mecz z Crveną Zvezdą, a ich agresywne zachowanie przypominało, że Drezno leży bliżej Polski, niż szeroko pojętej “Europy Zachodniej”. Dawny policyjny klub leciał zresztą na łeb, coraz niżej i niżej, i gdyby nie fanatyczni kibice właśnie, w końcu przestałby istnieć. Dynamo zawsze mogło na nich liczyć, nawet gdy spadali do Oberligi, czyli na czwarty poziom rozgrywkowy. Nie wszystkie kluby w czwartej lidze mogą liczyć na kilkutysięczną publiczność, nawet jeśli czasami jest ona nieco… nieokrzesana.
– W połowie i pod koniec lat 90-tych, aż do początku nowego tysiąclecia, chuligani byli dominującą grupą. Na całym wschodzie Niemiec, czasy po upadku Muru Berlińskiego były naprawdę dzikie – tłumaczą kibice Dynama w rozmowie z magazynem “To My Kibice +”. – Ówczesna władza inwigilowała nasze środowisko. Za pomocą szpicli chciała zamykać ludzi, którzy na trybunach chcieli wyrażać swoje poglądy. Rząd sobie tego nie życzyłâ€¦ – komentują.
Po tych czarnych dniach, w których Dynamo otrzymywało kolejne kary za zachowanie kibiców, nadeszły lepsze dni: a zaczęło się od powrotu do 2. Bundesligi. To wtedy na trybunach zasiadało średnio ponad 16 000 osób, a trzeba pamiętać, że stadion Dynama nie należał już wówczas do cudów architektonicznych. Wysokie frekwencje i ogólny rozwój Drezna sprawił, że głośno zaczęto mówić o potrzebie wybudowania nowego obiektu. Dynamo wprawdzie znowu spadło do Regionalligi, czyli na trzeci poziom rozgrywkowy, lecz ruszonej machiny nikt nie był już w stanie zatrzymać. W efekcie za 46 mln euro (warte podkreślenia i skonfrontowania z polskimi kosztami budowy stadionów) powstał 32-tysięcznik, GluckGas-Stadion.
W tamtych czasach ruch kibicowski w Dreźnie był już całkiem ucywilizowany. Nie było już ganianek po murawie, coraz rzadziej pirotechnika lądowała na głowach piłkarzy. Dynamo nie zatraciło jednak charakteru i wciąż pokazywało całemu kraju, jak wygląda fanatyczny doping z fantastycznymi oprawami wzbudzającymi szacunek nie tylko w Niemczech, ale i zagranicą.
Zaczynało się od takich drobnych gestów, wartościowych przede wszystkim dla klubu, który raz za razem wyprzedawał wszystkie wejściówki, a na wyjazdach mógł liczyć na pełną klatkę gości, często przekrzykującą gospodarzy. Piłkarze przychodzili grać w Dreźnie właśnie ze względu na niesamowitą publiczność, kibice zaś odwdzięczali się coraz bardziej skomplikowanymi akcjami.
Mecz-widmo, 15-tysięczny wyjazd i plany na przyszłość
Kibice Dynama przestali bowiem ograniczać się do działań na trybunach. Doskonałym przykładem niech będzie mecz, który przejdzie do historii piłki nożnej, ten z Ingolstadt. Stadion został zamknięty za gościnny udział 10-tysięcznej grupy kibiców z Drezna w meczu z Borussią, kiedy to na trybunach odpalono fajerwerki. Zazwyczaj spotkanie bez udziału publiczności to gigantyczny cios dla budżetu klubowego. Nie tym razem. Kibice Dynama rozpoczęli sprzedaż biletów na ten mecz, z tym, że wykupione wejściówki gwarantowały gorące miejsca… na klubowym parkingu. Pod obiektem zebrał się nadkomplet, blisko 35 tysięcy ludzi żywiołowo dopingujących Dynamo.
Wyjazd na mecz pucharowy w 10 tysięcy osób? Czemu nie…
To może wyjazd ligowy, do przejechania jakieś 500 kilometrów, w liczbie niemal 15 000 głów? Dla kibiców Dynama niewiele rzeczy kwalifikuje się do kategorii “niemożliwe”. Na mecz z TSV 1860 Monachium naprawdę pojechało 14 750 kibiców, co musi wzbudzać podziw nawet u osób nieszczególnie zainteresowanych dopingiem. Nic dziwnego, że wsparcie takich ilości fanów na wyjazdach, tak wysokie poziomy decybeli podczas meczów u siebie, wreszcie stopień oddania i wierności klubowi po kilku sezonach przełożyło się na wynik sportowy. Dynamo bowiem po latach niedoli wreszcie zaczyna dobijać tam, gdzie jego miejsce – do Bundesligi.
Co prawda jako beniaminek 2. Bundesligi Dynamo nie zrobiło wielkiej furory, zdobyło jednak dość punktów, by nie dygotać do ostatnich kolejek o utrzymanie. Zasłużony klub rozwija się miarowymi, małymi krokami i naprawdę ciężko sobie wyobrazić, by ktoś mógł ich nagle zatrzymać. Nie z tą historią. Nie z tymi kibicami. Nie w wiecznie niszczonym i odbudowywanym Dreźnie…
JAKUB OLKIEWICZ