PIÄ„TEK W PRASIE: fantastyczny reportaż o Piechu

redakcja

Autor:redakcja

20 kwietnia 2012, 10:11 • 5 min czytania

Mówcie, co chcecie, ale tekst o Arkadiuszu Piechu w dzisiejszym „Przeglądzie Sportowym” jest doskonały. Autor, Piotr Ł»elazny, jako jedyny dotarł do prawdziwych powodów, dla których Piech siedział w więzieniu.
FAKT

PIÄ„TEK W PRASIE: fantastyczny reportaż o Piechu
Reklama

Image and video hosting by TinyPic

Piłkarze Polonii w dalszym ciągu mają zawieszone pensje, ale za to Józef Wojciechowski dał im po 10 tysięcy złotych na Wielkanoc.

Reklama

– To jest zespół, który był najbardziej regularnie opłacany. Czasami muszę wprowadzić jakieś mechanizmy, żeby piłkarze się otrząsnęli. Oni również mają pewne zobowiązania wobec klubu, mnie, kibiców i nawet samych siebie. Nie ma tak, że siedzą na stercie pieniędzy. Mogą wpływać na ich, kiedy coś dają od siebie. Jak nic nie dają, to sponsor klubu nie musi płacić. Im szybciej to zrozumieją, tym lepiej dla nich – wyjaśnia Faktowi Józef Wojciechowski.

Poza tym piłkarze Legii za mistrzostwo Polski mogą dostać 3,5 miliona złotych, a Franciszek Smuda chce wymienić murawę na stadionie Polonii przed Euro.

SUPER EXPRESS

Ciekawy fragment tekstu o przygotowaniach Polonii do meczu z z Ruchem.

– Ta flaga to jest idiotyczny pomysł – twierdzi w rozmowie z „Super Expressem” Bruno. – Już się przyzwyczajam do tego, że za wszystko, co złe, wini się mnie. Ale przecież jesteśmy drużyną. Wygrywamy i przegrywamy razem. Tu chodzi o wzajemny szacunek. Kiedy na początku strzelałem niemal wszystkie bramki i wszyscy mnie chwalili, podkreślałem, że to zasługa drużyny. Więc teraz dziwne jest to, że ci ludzie uroili sobie, że gorsza gra to tylko moja wina.

Gorzej, że postawą całej drużyny, nie tylko Coutinho, jest zawiedziony właściciel klubu Józef Wojciechowski (64 l.), który wciąż nie wypłacił piłkarzom zaległych pieniędzy. – Prezes zapadł się pod ziemię, nikt w drużynie nie wie, kiedy dostaniemy zaległe wypłaty, jakie on ma plany – mówi Bruno.

RZECZPOSPOLITA

Wywiad z Cezarym Kucharskim.

Bardzo dobrym piłkarzem został dlatego, że nie myślał o pieniądzach, tylko o tym, by grać coraz lepiej. W Zniczu zarabiał dwa i pół tysiąca złotych, więc kiedy spytałem go, jakie ma oczekiwania, powiedział, że chciałby zarabiać dziesięć tysięcy. W lidze to nie są szokujące pieniądze. Skonstruowałem mu taki kontrakt z Lechem Poznań, że przy sukcesach, jakie tam osiągnął, został najlepiej opłacanym Polakiem. Ale nie koncentrował się na zarabianiu, tylko na grze. Tłumaczę to zawodnikom, których reprezentuję: szybki zarobek to czasami krótka kariera. Jeśli będziesz cierpliwy, pieniądze przyjdą.

(…)

Trener Juergen Klopp i dyrektor sportowy Michael Zorc narzekali kiedyś, że Robert ma niewłaściwą mowę ciała. Rusza się jak w letargu, jakby mu się nie chciało. A on po prostu taki jest. Powiedziałem Kloppowi, żeby pokazał to Robertowi na filmie i przekazał swoje zastrzeżenia, nawet w ostry sposób, aby Roberta pobudzić. I wszystko poszło dobrze. Kiedy Robert jechał pierwszy raz do Borussii, nauczył się kilkunastu słów po niemiecku, żeby na prezentacji powiedzieć kibicom coś miłego w ich języku. Wiedział, że musi się uśmiechać, być otwarty, nie wolno mu zamykać się w polskiej grupie, tylko ma szukać kontaktów wśród Niemców. Jego najbliższym kolegą w Borussii jest Mario Goetze. Kiedy ostatnio brał udział w programie telewizji ZDF, oglądanym przez dziesięć milionów kibiców, był przygotowany do tego, jak się tam zachować, kiedy się uśmiechnąć, kiedy pomachać widzom, jaki dowcip po niemiecku powiedzieć. A kiedy już kupił widownię, mógł przejść na język polski.

POLSKA THE TIMES

Image and video hosting by TinyPic

Jakieś nudy.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Image and video hosting by TinyPic

Sylwetka Ivicy Vrdoljaka.

Mama trzy lata temu przegrała walkę z nowotworem. Tata dziś jest inwalidą, amputowano mu obie nogi zaatakowane przez bakterię. – Mocno przeżyłem stratę mamy. Miałem jednak piłkę, boisko, gdzie to wszystko mogłem od siebie odsunąć. Pokazałem, że nie pękam – wspomina łamiącym się głosem.

Ojciec jest dla Vrdoljaka wielkim autorytetem. – Myślę, że ja jestem taki jak on. Chciałbym, aby tak było. Trzy lata walczył o życie i je sobie wywalczył. Szpitale, zabiegi, złe diagnozy, nikt by tego nie wytrzymał. On wygrał. Stracił nogi, ale wygrał życie – dodaje kapitan Legii.

(…)

– Ta opaska była wtedy bardzo ciężka. Przychodziłem jako najdroższy zawodnik, wszystkie oczy były zwrócone na mnie. W Dinamie Zagrzeb robili o wiele wyższe zakupy, nawet nie wiedzieli, że w Polsce ten milion euro to tak dużo. Ale z tego powodu wymagano ode mnie, że będę sam wygrywał mecze, a przecież jestem defensywnym pomocnikiem, gościem od czarnej roboty. Słabszym piłkarzem, niż na przykład Ariel Cabral. On miał wielkie możliwości, z moimi nieporównywalne. Ja może mam większe serce do walki, ale to jedyna przewaga.

Image and video hosting by TinyPic

Świetny tekst o Arkadiuszu Piechu.

Po chwili zza zakratowanego okna widzimy, jak więźniowie przechadzają się po ogrodzonym, wysokim betonowym murem spacerniaku – pięć na dziesięć metrów. To pięć kroków wszerz i dziesięć wzdłuż. Godzinę dziennie. فaźnia raz w tygodniu – 20 minut. Podobnie świetlica – na kilku metrach kwadratowych surowych desek stoją dwa stoły do ping-ponga i piłkarzyki. Większość osadzonych tylko czeka do piątku, kiedy jest dzień wizyt. W przypadku wzorowego zachowania osadzony może liczyć na widzenia w specjalnym pokoju bez nadzoru strażnika. W celi stoi rozkładana kanapa i dwa fotele – tak powycierane, że z poręczy niemal zniknęło obicie. Jest tylko żółta, porozrywana gąbka (…). Sześć lat temu Arkadiusz Piech spędził za murami tego budynku z czerwonej cegły położonego kilkanaście metrów od rynku w Świdnicy 9 miesięcy.

(…)

22 czerwca 2003 roku 18-letni Piech oraz dwóch starszych kolegów: żołnierz służby zasadniczej na przepustce Robert R. oraz bezrobotny Tomasz G. wracało z imprezy na działce kolegi. Byli pijani, szli wzdłuż torów kolejowych, rzucając kamieniami, w co popadnie: ludzi, samochody, budynki. Zatrzymali się przed jednym z domów i zaczęli go obsypywać pociskami. 45-letni Stanisław K. i jego żona usłyszeli hałasy i wyszli na taras. Jak wynika ze złożonych przez nich później zeznań, nie był to pierwszy taki przypadek (…). Stanisław K. wdał się w pyskówkę z trójką pijanych mężczyzn, kazał żonie wezwać policję, a sam wyszedł na tory. Z akt wynika, że został obrzucony kamieniami, jeden z nich trafił go w głowę. Rencista, cierpiący na chorobę serca, mimo że krwawił, pobiegł za chuliganami. Ci przy budynku PKP wyrwali ostro zakończone sztachety z płotu (według zeznań kije miały około 70-80 centymetrów długości i szerokości 3-4) i ruszyli z nimi na Stanisława K. Zaatakowany padł pod ciosami na ziemię, osłaniał rękoma głowę, doznał obrażeń na plecach i rękach.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama