W polskiej piłce – wiadomo – absurd goni absurd. Dzisiaj ogłoszono, jakie pieniądze dostaną reprezentanci PZPN za udział w Euro 2012. I to jest moment by zapytać: a czy zagraliby dwa razy gorzej, gdyby dostali dwa razy mniej? Albo inaczej: czy w ogóle zagraliby gorzej, gdyby nie dostali nawet złotówki? PZPN od lat kilkudziesięciu nie potrafi zbudować np. ośrodka treningowego, natomiast sprawną ręką rozdaje pieniądze za nic. No niestety – za nic, zupełnie za nic. Reprezentanci awansu do imprezy nie musieli wywalczyć, tylko dostali go w prezencie. I jest to prezent… bardzo drogi.
Popatrzmy.
Każdy zawodnik dostanie 15 tysięcy euro startowego za mecze fazy grupowej, co oznacza w przeliczeniu blisko 1,5 miliona złotych przeznaczone na wypłaty ZA NIC. W takiej grupie, jaką wylosował PZPN, coś ugrać po prostu trzeba – np. zwycięstwo i remis. Gdyby taki bilans dał wyjście z grupy, piłkarze otrzymaliby łącznie ok. 2,2 miliona euro, czyli jakieś 9,2 miliona złotych.
I teraz zasadnicze pytanie – czy te pieniądze rzeczywiście wpłyną na motywację zawodników? Bo jeśli wpłyną to niestety jest to bardzo smutna informacja. Jeśli zawodnik potrzebuje finansowego bodźca, by dać z siebie wszystko w turnieju rozgrywanym w Polsce – jest to tragedia. Na Boga, czy ktoś w to wierzy? Można mieć złe zdanie o piłkarzach, ale nie aż tak złe! Nikt nas nie przekona, że reprezentant PZPN – nawet jakiś Perquis czy inny Obraniak – nie traktuje tego turnieju jako życiowej szansy i wielkiego honoru. Nikt nas nie przekona, że granie za darmo (albo za jedną dziesiątą obiecanej kwoty – nieważne) znacząco wpłynęłoby na formę zawodników.
To zwykłe, beztroskie rozdawnictwo.
Na pytanie „ile im damy?” odpowiedź powinna być krótka – nic. Jak ktoś nie chce grać za darmo na Euro 2012 – niech nie gra, trudno. Wreszcie poznalibyśmy prawdziwe intencje. Ale przecież wszyscy by grali. Ci piłkarze poważne pieniądze zarabiają w klubach, a nie w kadrze. Na boisku grając przeciwko Rosji nie będą myśleli o kasie. Tę kasę ktoś im wciska, a jak ktoś wciska – to wezmą. Każdy by wziął.
Dziewięć milionów złotych – prawdopodobne, że właśnie taka kasa pójdzie na zegarki, torebki, fury itd. A gdyby zainwestować ją rozsądniej? Kasa za MŚ 2002, MŚ 2006, Euro 2008 i teraz Euro 2012. Już by się dawno uzbierało na wspomniany ośrodek treningowy, albo przynajmniej spora część potrzebnej sumy byłaby na koncie.
Tylko kto w związku myśli długofalowo?