Znowu pytania do Zbigniewa Bońka i znowu… z lekką górką. Miało być dziesięć, a jest o kilka więcej. Przypominamy, że każdy z was może zadać pytanie „Zibiemu”. Trzeba tylko przysłać maila na adres [email protected] do czwartku, do godziny 18.00. Zapraszamy do włączenia się do tego najdłuższego wywiadu w dziejach Weszło.
Pomorzanin: czy zdarzył się panu w karierze taki mecz, po którym był pan tak wkurwiony jak ostatnio Radek Janukiewicz?
– Tak, ale trzymałem fason. Wściekły byłem po meczu z Rosją w czasie mistrzostw świata w Hiszpanii. Byłem wtedy zdruzgotany żółtą kartką, która wykluczyła mnie z meczu półfinałowego, a która absolutnie mi się nie należała. Natomiast takiego monologu jak ten bramkarz nie wygłosiłem. I muszę przyznać, że puszczałem to nagranie kilku znajomym i śmiechu było co nie miara.
Kamil „Zamorano” Rosiak: W książce biograficznej Stanisława Terleckiego wyczytałem, że po meczu towarzyskim w Nowym Jorku Cosmos – Juventus Turyn (2:1) zwierzył się Pan polskiemu skrzydłowemu, że Juve przegrało, bo większość drużyny dzień wcześniej zabalowała. Czy w poważnym, zawodowym futbolu na zachodzie były takie sytuacje miały?
– W przypadku poważnych, oficjalnych meczów oczywiście nie zdarzało się, by zabalować dzień wcześniej. Natomiast do Nowego Jorku pojechaliśmy na wycieczkę, zwiedzenia, poszliśmy do dobrej restauracji… Absolutnie nie nastawialiśmy się, by grać z Cosmosem na poważnie i za wszelką cenę wygrać. I potem, po porażce, nikt do nikogo nie miał żadnych pretensji.
Maciej Kukuć: Witam Panie Zbyszku jak ocenia Pan zachowanie trenera Smudy w sprawie alkoholowych „występów” Peszki i Wasilewskiego?
– Moje zdanie jest takie, że z zawodnikami były, są i będą problemy i każdy z nas może w każdej chwili wymienić stu czy dwustu, którym przydarzają się różne przygody. Peszko postąpił źle, natomiast najgorzej postąpili jego przełożeni. To jest trochę śmieszne, kiedy Smuda, Rząsa i Lato wypowiadają się na ten sam temat i każdy mówi co innego. Franek zabrał głoś 20 minut po zajściu. Powinien zaczekać, rozesłać komunikat, że jest zaniepokojony, zbada sprawę i decyzje podejmie w stosownym momencie. Zadziałał szybko, a takie szybkie decyzje rzadko są decyzjami przemyślanymi. A już kompletnie śmieszne jest, że selekcjoner reprezentacji pojechał na komisariat, aby przeprowadzić śledztwo. Zastanawiam się – a co by zrobił, gdyby Peszko narozrabiał w burdelu? Też Smuda by robił wizję lokalną? Całą sprawę można było załatwić lepiej, o czym sporo pisało się na Weszło… Z drugiej strony – nie będę płakał po Peszce, bo nie wydaje mi się, by jako piłkarz wnosił jakąś wartość do drużyny. Mamy na tę pozycję innych zawodników, dla których to może być nowe otwarcie. Peszki jest mi więc żal jako człowieka, ale nie sądzę, by jego sprawa miała mieć znaczenie w kontekście wyniku podczas Euro 2012.
Kamil „Zamorano” Rosiak: Zakładając, że nie ma afery na Okęciu czy zespół Kuleszy miał by medal w Hiszpanii Pana zdaniem? Czy dało się w jednej jedenastce zmieścić Smolarka i Terleckiego (wiem, że w Cosmosie grywał na prawym skrzydle pomocy czasem)? Jak bardzo zespół Piechniczka różnił się stylem gry od zespołu Kuleszy?
– Afera na Okęciu, która zresztą w rzeczywistości nie była żadną aferą, osłabiła reprezentację. Terlecki stanowił wartość dodatkową, był w wielkiej formie, na fal wznoszącej, potrafił sam wygrać mecz, był szybki, nieprzewidywalny… Co do trenera Kuleszy – za jego czasów graliśmy bardzo dobrą piłkę i trudno powiedzieć, co by było, gdyby ten szkoleniowiec pracował dalej. Stało się jak się stało, przyszedł nowy trener, zdobyliśmy medal. Ale byliśmy silni i za Kuleszy, i za Piechniczka.
Slawomir Bryla: Czy gdyby został pan prezesem PZPN, czy znalazłby pan miejsce dla Mateusza Borka? Chyba dobrze byłoby się otoczyć inteligentnymi i kompetentnymi osobami, a za taka uważam p. Borka? Pozdrawiam.
– Zgadzam się, że Mateusz Borek to człowiek inteligentny, zna się na piłce, zna piłkarzy, ale Mateusz to przede wszystkim jeden z najlepszych komentatorów, jest świetny w swoim fachu. Zmiana zawodu niekoniecznie musiałaby być najlepszym wyjściem dla niego, jak i dla nas – telewidzów.
Damian: Tyle się ostatnio mówi o sportowym trybie życia, który powinni prowadzić zawodowi piłkarze. Ja mam pytanie do Pana, czy to prawda, że za czasów Pańskiej gry w Juve paliło się papierosy po prostu w szatni i trener nie widział w tym nic zdrożnego?
– Kompletna bzdura. Absolutnie nic takiego nie miało miejsca. Fantazja. Czasami po kolacji ktoś zapalił jednego papierosa, ale jeden papieros nie odbiera siły, nie ogranicza wydolności. Natomiast nie wiem, skąd się biorą opowieści o nałogowych palaczach w Juventusie i o pewnej frywolności w tym względzie. Cóż, czasami lubimy tworzyć legendy.
DonCorrado: Panie Zbyszku jak we Włoszech odbierany jest Artur Boruc? Czy to solidny bramkarz o którym się mówi w kontekście dużych włoskich i europejskich klubów, który mógłby np. zastąpić Abiattiego w Milanie, czy to raczej średniak który broni przyzwoicie nie wychylając się ani na plus ani na minus i jego miejsce jest w średniakach ligi włoskiej?
– O Arturze Borucu we Włoszech mówi się tylko dobrze. Zasługuje na uznanie, prawie zawsze gra na bardzo wysokim poziomie. Ale jaka jest jego przyszłość? Nie wiem. Mówi się, że Fiorentina chce odmłodzić skład i że Artur mógłby odejść, natomiast nie znam jego planów. Ewidentnie jest to bramkarz, którego transfer do lepszego włoskiego klubu dla nikogo nie byłby zaskoczeniem. W ogóle we Włoszech ludzie się śmieją, kiedy słyszą, że dla kogoś Artur może być problemem. Artur nie stanowi problemu, wręcz przeciwnie – stanowi atut.
Lingwista: Panie Zbyszku, ile czasu zajęło panu opanowanie języka wloskiego? Jakie inne jezyki pan zna?
– Jestem Polakiem, więc mówię po polsku. Mieszkam we Włoszech, więc mówię po włosku. Do tego dogadam się w dwóch czy trzech językach, ale nie powiem, że je znam, bo to byłaby przesada. Po prostu jak wsiądę do taksówki w Londynie, Paryżu albo w Moskwie to na pewno dogadam się z taksówkarzem i nie zawiezie mnie na posterunek policji:) Włoskiego nauczyłem się bardzo szybko. W ogóle zacząłem się go uczyć na trzy miesiące przed transferem do Juventusu i kiedy już pojechałem do Włoch to od razu udzielałem wypowiedzi w języku włoskim. To były takie czasy, że dziennikarze po meczu wchodzili do szatni i tam na gorąco przepytywali zawodników. Ja przygotowałem sobie pięć czy sześć regułek, które wykułem na blachę i w zależności od przebiegu spotkania sięgałem po jedną z nich. A potem poszło już szybko, bo grałem z chłopakami z zespołu w karty, więc musiałem nauczyć się włoskiego.
Krencina: ma pan żal do siebie, że tak naruszył swój wizerunek przez prowadzenie reprezentacji Polski?
– Absolutnie. Prowadziłem reprezentację w pięciu meczach. Dwa wygrałem, dwa przegrałem, do tego jeden remis. To był początek pracy, której niestety – bardzo żałuję – nie mogłem kontynuować ze względów prywatnych. Oczywiście, przegraliśmy wtedy z Łotwą, co nie było dobrym wynikiem, ale przecież takie mecze się zdarzają – inni selekcjonerzy przegrywali z Armenią i mimo to potrafili wywalczyć awans, prawda? Wszystko było więc jeszcze przed nami, po dwóch meczach eliminacyjnych mieliśmy trzy punkty, uważam, że mogło to w przyszłości dobrze wyglądać. Ale jeśli ktoś ma inne zdanie – akceptuję to.
Patrick Olechnicki: Która z piłkarskich autobiografii jest Pana zdaniem najlepsza i z czystym sumieniem polecił by ją Pan wszystkim czytelnikom Weszło ?
– Czytam książki, ale innego gatunku, raczej omijam książki sportowe. Jak byłem mały to pięć razy przeczytałem „Do przerwy 0:1”. Tych dobrych, szczerych biografii czy autobiografii jest naprawdę mało. Przeczytałem Ibrahimovicia, teraz czekam na Iwana.
Juventino: jak ocenia pan poziom polskiego dziennikarstwa sportowego w porównaniu z włoskim?
– My jesteśmy bardzo agresywni i mamy też dużo miejsca, żeby się tym dziennikarstwem pobawić – jest w Polsce bardzo wielu dziennikarzy, pracujących w bardzo różnych miejscach. I z nimi jak z piłkarzami – są lepsi i gorsi. Czasami mnie zastanawia, że zdarzają się tacy, którzy nie znają dogłębnie materii, którą się zajmują. Rozmawiam z nimi pięć godzin po jakimś meczu ligowym i pytam o wynik, a w odpowiedzi słyszę: – A nie wiem, dzisiaj miałem inne rzeczy na głowie… Generalnie szkoda mi jednego – że nie było takiej prasy, takich medialnych możliwości, kiedy grałem w piłkę. Przy tym wszystkim, co się wygrało, co się widziało, można byłoby zrobić sympatyczne przedstawienie. Wszyscy byśmy się zabawili w pisanie o poważnym futbolu.
Romanista: Panie Zbyszku, jak Pan „z bliska” ocenia prace Luisa Enrique w Romie. Bo dla mnie jako kibica Romy wygląda to bardzo źle, a tłumaczenie fatalnych wyników potrzebą czasu nie do końca przekonuje (w Turynie tez doszło do wielu zmian, a efekty widac aż nadto). Czy nie jest tak, że na siłę próbuje się w Rzymie wcielić „projekt Barcelony” który jest jedyny w swoim rodzaju i na gruncie włoskim niekoniecznie musi się udać, a sam Enrique – trenerski żółtodziób został rzucony na zbyt głęboka wodę?
– Pytanie jest tak inteligentne, że zawiera już odpowiedź. Oczywiście, że drużyny, która przegrała już dwanaście meczów ligowych nie można oceniać pozytywnie. A co za tym idzie – trenera też nie. To może być kiedyś dobry szkoleniowiec, nie mam nic przeciw niemu, ale niestety przeciw niemu są liczby – Roma źle gra w lidze, odpadła z europejskich pucharów po meczach ze Slovanem Bratysława, odpadła też z Pucharu Włoch. Juventus również przechodził zmianę pokoleniową, ale tam trener Conte zdołał wszystko idealnie poukładać… Chociaż mam takie powiedzenie – trener jest jak pogoda. Pogoda jest zawsze, tylko czasami zła, a czasami dobra. Enrique też może zanotować za chwilę lepszy okres. Co do przeszczepiania Barcelony na grunt włoski, to oczywiście ten eksperyment może się udać, jak najbardziej. Trzeba tylko kupić Messiego, Xaviego i Iniestę.
Włodek Stachnik: Panie Zbyszku czy mógłby Pan pokusić się o wymienienie 11 wszechczasów Juventusu Turyn?
– Zależy, jakie zastosować zasady doboru. Ale tak na szybko: Buffon, Gentile, Scirea, Cannavaro, Cabrini, Tardelli, Pirlo, Platini, Ibrahimovic, Del Piero… A jedenastego niech sobie każdy doda wedle uznania:)
Gruby Janusz: W drugiej połowie lat 80-tych grał Pan w Serie A. Wtedy występował tam również Diego Armando Maradona. Obydwaj graliście w czołowych zespołach włoskiej ligi. Na pewno kilka razy zagraliście przeciwko sobie. Jak Pan ocenia pozapiłkarskie (jego umiejętności piłkarskie są powszechnie znane) zachowanie Diego? Czy był on zarozumiałym, aroganckim bufonem, czy też normalnie zachowującym się zawodnikiem walczącym dla swojej drużyny, któremu jak każdemu zdarzają się chwile słabości (faule, wyzwiska, bójki itp.). Czy poza boiskiem można było z nim normalnie porozmawiać, można było go lubić, czy też dało się odczuć z jego strony jakieś poczucie wyższości? Czy kiedykolwiek zdarzyło się Panu grać z nim w jednej drużynie (np. jakiś mecz charytatywny, towarzyski itp.)?
– Oczywiście, graliśmy kilka razy w jednym zespole. Muszę powiedzieć, że Diego miał swoje słabości, natomiast nie znam nikogo, kto powiedziałby o nim cokolwiek złego, jako o człowieku. To fantastyczny, wspaniały, przyjemny facet, który lubi sobie pogadać, lubi pożartować. Jasne, że miał przekonanie co do swojej wartości, ale to normalne. Jedynie my w Polsce często uważamy, że jak ktoś jest najlepszy to powinien się czołgać przez życie i broń Boże nie wywyższać. Naprawdę, na tyle, na ile poznałem Diego mogę powiedzieć, że to bardzo pozytywny człowiek.
Marcin T.: Co może pan powiedzieć o grze/umiejętnościach poszczególnych zawodników reprezentacji Grecji, z którymi przyjdzie nam zmierzyć się na EURO 2012? Sokratis Papastathopoulos (dawniej Genoa, AC Milan), który jest wyróżniającym się obrońcą na poziomie Bundesligi i obecnie jest najlepszym piłkarzem Werderu Brema. Ponadto grający we Włoszech: Alexandros Tzorvas, Vangélis Moras czy Panagiótis Kone. To samo z Czechami, krótka charakterystyka: Daniel Pudil z Cesseny i Kamil Vacek z Chievo Verona.
– Jedna i podstawowa sprawa – możemy wymieniać nazwiska Greków czy Czechów, ale prawda jest taka, że na dziś to my mamy trzech piłkarzy, którzy zdobywają drugie z rzędu mistrzostwo Niemiec i my mamy najbardziej obiecującego bramkarza w Premier League. Jeśli ktoś ma się kogoś bać, to oni nas, a nie my ich. Porażka z Grekami by mnie zaskoczyła.