Pawłowski? Mały piesek nagle zaczął szczekać…

redakcja

Autor:redakcja

13 kwietnia 2012, 17:32 • 14 min czytania

– Było normalnie, ale przez moment. Jak klub awansował do ekstraklasy, to dokonywał transferów, miał plany i ambicje. Zanim فKS nie zmieniał co chwila trenerów, zanim nie odszedł dyrektor sportowy, a wraz z nim cała młoda generacja, jakoś to wyglądało. Nagle wszystko legło jednak w gruzach. Już nawet nie było opóźnień w wypłatach, tylko tych wypłat nie było wcale. Zaczęło dziać się naprawdę źle, a z normalnością miało to niewiele wspólnego. Każdy z nas zdawał sobie wcześniej sprawę, że mogą być problemy, ale na pewno nie tak wiele i nie na tak dużą skalę – mówi w rozmowie z Weszło Marek Saganowski, napastnik فKS.
Jak umawialiśmy się na wywiad, to powiedział pan, że lepiej porozmawiać po derbach, wtedy będzie więcej wiadomo. Co więc wiadomo dziś? Witacie się już powoli z pierwszą ligą?
Na pewno nie. Mamy trzy punkty straty do Bełchatowa, dwa do Lechii, a do zdobycia pozostało jeszcze piętnaście. Wiemy jednak, jaki mamy terminarz, ile zdobywamy ostatnio punktów. Mimo to, nie jesteśmy najgorszym zespołem wiosną, wciąż mamy szansę. Pamiętamy, że wszyscy dawno nas skreślili, że dla wielu spadliśmy już z ekstraklasy, ale dopóki jest nadzieja, będziemy walczyć. Sami się nie poddamy.

Pawłowski? Mały piesek nagle zaczął szczekać…
Reklama

Rycerze Wiosny na razie bez zbroi.
A ci rycerze zostali w ogóle uzbrojeni? Bo jeśli już, to chyba rozbrojeni. Cofnijmy się o kilkanaście tygodni, przypomnijmy sobie wcześniejsze zamieszania w klubie. Wszystko, co dziś jest w ŁKS-ie, było robione na ostatnią chwilę. Albo i nawet później.

W lipcu, wracając do Łodzi, powiedział pan: Może nie jest idealnie, ale przynajmniej jest normalnie. Podtrzymuje pan?
Nie. Było normalnie, ale przez moment. Jak klub awansował do ekstraklasy, to dokonywał transferów, miał plany i ambicje. Zanim فKS nie zmieniał co chwila trenerów, zanim nie odszedł dyrektor sportowy, a wraz z nim cała młoda generacja, jakoś to wyglądało. Nagle wszystko legło jednak w gruzach. Już nawet nie było opóźnień w wypłatach, tylko tych wypłat nie było wcale. Zaczęło dziać się naprawdę źle, a z normalnością miało to niewiele wspólnego. Każdy z nas zdawał sobie wcześniej sprawę, że mogą być problemy, ale na pewno nie tak wiele i nie na tak dużą skalę.

Reklama

Jeden z piłkarzy, który trafił tu zimą, mówi wprost: Wiedziałem, że nie będą mi tu płacić.
Wszyscy, którzy doszli do nas w przerwie, wiedzieli, jakie są realia. Nie jest jednak tak, że oni poświęcają się w ogromny sposób, bo ŁKS dał im też coś w zamian. Oni chcieli grać w ekstraklasie, ale albo nie mogli, albo nie byli już w stanie znaleźć sobie innego zatrudnienia w ekstraklasie. Klub dal im tę możliwość. Jeśli podpisali umowy, to krótkoterminowe, na kilka miesięcy.

Przygotowywał się pan kiedyś do rozgrywek w takich warunkach?
Nigdy. Chociaż nie wiem, czy to w ogóle można nazwać przygotowaniami. Przygotowywać to my się zaczęliśmy, jak do klubu przyszedł trener, nasz menedżer Świerczewski. To on zaczął sprowadzać zawodników, organizować normalne treningi. Tydzień przed ligą zagraliśmy jeszcze sparing z Legią, na którym było z trzydziestu zawodników. Siedziałem w szatni, patrzyłem na tych ludzi i nie wiedziałem, czy to piłkarz, czy może menedżer. To było przykre. فKS wciąż żyje, wciąż walczy, ale niech ludzie pamiętają, że naszym przygotowaniem były cztery pierwsze wiosenne mecze. Dopiero potem mogliśmy zacząć myśleć o punktach.

Początkowo odstawaliście fizycznie, ale czas pracował na waszą korzyść. Jak wyglądacie w tej chwili, przed ostatnią prostą, gdy na mecie nie możecie znaleźć się w ostatniej dwójce?
Od meczu z Górnikiem Zabrze, remisie na trudnym terenie, fizycznie wyglądamy dobrze. Nie możemy już się tłumaczyć, że nie jesteśmy przygotowani. Nie ma miejsca na takie wymówki, minęło już wystarczająco dużo czasu.

Można utrzymać się w lidze, gdy w meczach z bezpośrednimi rywalami – Cracovią, Lechią, Zagłębiem – frajersko traci się pięć, jeśli nie siedem punktów? I to grając u siebie.
Kilka punktów straciliśmy na własne życzenie. Wytłumaczenie jest jednak proste – brak przygotowania fizycznego, brak zgrania zespołu. Nie da się uciec od tego, jakie klub miał problemy zimą. Gdy my nie wiedzieliśmy, czy ŁKS dalej będzie istniał, czy przystąpi do rozgrywek, inni rozgrywali sparingi na zagranicznych obozach. Mieli przewagę, pewien fundament, którego nas pozbawiono. Zagłębie już jest pewne utrzymania, a dobrze przepracowana zima z pewnością im pomogła. Zgadzam się, że Lechię, Zagłębię i przede wszystkim Cracovię powinniśmy pokonać. Gdyby te mecze były teraz, to pewnie byśmy je wygrali.

Pocieszacie się w szatni, że na szczęście w lidze jest jeszcze Cracovia?
Na szczęście jest i Cracovia, i Lechia, i Bełchatów, który po porażce z Lechią sam skomplikował sobie sytuację. Nie bronimy się przed spadkiem tylko my, bronią się też inni. Nie ma jednak co patrzeć na rywali, choć w weekend Lechia sprawiła nam niespodziankę. Po naszym remisie z Widzewem mogli nam odjechać na pięć punktów, ale na szczęście przegrali z Zagłębiem.

Atmosfera w szatni jest dobra?
Są momenty luzu i pewne spięcia. Czuć, że toczy się walka o najwyższą stawkę.

Presja i wymagania wobec was są duże.
Myślę, że żadnego z nas presja przed meczami nie pożera. To coś, do czego przywykliśmy, część naszej pracy, część naszego życia. Wiele osób nas krytykuje, stało się to wręcz modne, ale powiem to raz jeszcze – gdyby nie nienormalna zima, dziś mielibyśmy pięć punktów więcej. Bylibyśmy nad Lechią o kilka „oczek”.

Powiedział pan wcześniej, że wszystko zaczęło się psuć przez częste zmiany trenerów. Przypominam sobie, jak po przegranej 0:4 z Ruchem krzyczał pan do dziennikarzy, żeby o porażkę pytali działaczy.
Bo to nie my jesteśmy odpowiedzialni za klubowe finanse, nie my podpisywaliśmy umowę z trenerem, który w każdej chwili może odejść. Gdyby Probierz został z nami do końca rundy jesiennej, dziś mielibyśmy pewne utrzymanie. Taka jest prawda. Działacze dali nam nadzieję, przyprowadzając prawdziwego trenera, który wycisnął z nas bardzo dużo, dał to, czego najbardziej potrzebowaliśmy – profesjonalizm. Ale potem tę nadzieję nam odebrali.

Dobrze graliście tylko u Probierza.
Wcześniej prowadzący drużynę, trener Bratkowski, nie bardzo miał pojęcie o tym, co robi. Nie był przygotowany na ekstraklasę. Tarasiewicz to zupełnie inny typ, niż Probierz, mieliśmy u niego kilka fajnych meczów, ale nie było pełnej koncentracji.

Tarasiewicz uciekł jak tchórz, ostro w mediach potraktował go Marcin Mięciel.
Ja tego nie powiedziałem. Zdecydował jak zdecydował, ale szkoda, że akurat w kluczowym momencie. Tym bardziej, że wcześniej mówił co innego.

Probierz to klasa sama w sobie, profesjonalizm jak z Bundesligi czy – jak mówi jeden z zawodników فKSu – przesadny zamordyzm?
Profesjonalista pełną gębą. Był w stanie zapewnić nam normalne warunki do pracy, cztery razy w tygodniu trenowaliśmy na dobrym boisku. Przygotowanie do meczu, aspekty techniczne też stały na wysokim europejskim poziomie. Zawodnikom, którzy byli na Zachodzie, dobrze się z nim współpracowało.

Panu również? Jak z Legii odchodził Dragomir Okuka, znany z dużej dyscypliny, to odetchnął pan z ulgą, mówiąc: całe szczęście.
U Okuki, żeby wyjść w pierwszym zespole, trzeba było naprawdę się natyrać. Niektórzy tego nie wytrzymywali. Jak odchodził, to była radość, bo wszyscy zdążyli zatęsknić za normalnością. Okuce jestem jednak wdzięczny – te jego katorżnicze treningi wyszły mi na dobre. Wszedłem na wyższy poziom, doszedłem do życiowej formy i jadąc do Portugalii, spokojnie sobie poradziłem. U Probierza podobało mi się to, że pierwszego dnia podszedł do mnie i powiedział, że u niego będę grał w ataku. W siedmiu meczach, w których nas prowadził, zdobyłem trzy gole i zaliczyłem trzy asysty. Wiedział, gdzie jest moje miejsce na boisku.

Polscy piłkarze nie wytrzymują albo nie chcą wytrzymywać wysokich obciążeń, jak u Okuki czy Dana Petrescu.
Wiadomo, są treningi i treningi. Czasami zawodnik sam zdaje sobie sprawę, że nadszedł moment, żeby dać z siebie maksimum, odpuścić pewne rzeczy. Zdarzają się jednak i tacy, dla których jedne cięższe zajęcia to zdecydowanie za dużo. I do tego ciągle narzekają.

Przed sezonem założył pan sobie zdobycie dziesięciu goli, na razie jest pięć. Myślał pan, że pójdzie łatwiej, że liga jest na niższym poziomie?
Myślałem, że cały czas będę grał jako napastnik. Bo ile razy ja wystąpiłem w ataku? Siedem? Dobra, może dziesięć. Pięć goli i cztery lub pięć asyst na pewno mnie nie zadowala, ale fakt, że często grałem w pomocy – z lewej strony, z prawej, na środku – nie pozostaje bez znaczenia.

Widząc to, co dzieje się w ŁKSie, jakie są warunki, nie brak panu motywacji?
Wychodząc na boisko, wiem, o co walczę. Walczę o przyszłość ukochanego klubu, który otworzył mi bramy do poważnej piłki – i reprezentacyjnej, i zagranicznej. To, że jestem już starszy, rozegrałem kilkaset spotkań, nie sprawia, że mi się nie chce.

Kiedyś mobilizował się pan, słuchając składanki, którą skomponował wspólnie z psychologiem.
Legia stworzyła nam odpowiednie warunki, dostępny był dla nas psycholog i skorzystałem z takiej możliwości. Dawno już od tego jednak doszedłem. Przez pewien czas mi to pomagało, później magia przestała działać.

Polscy piłkarze boją się hasła psycholog.
Nie wiem, czy się boją, ja wtedy się nie bałem. W Legii była duża presja, reprezentacja była wyzwaniem, więc skorzystałem z dodatkowej pomocy. Osiągnąłem czystkę umysłu. A jak biegasz po boisku, a twój umysł jest gdzieś daleko, przeważnie grasz słabo. Mnie psycholog pomógł, choć wiem, że opinie były różne. Niektórzy już na wstępie byli do tego negatywnie nastawieni.

Większość ludzi wciąż wstydzi się spotkań z psychologiem.
Psycholog to przecież nie psychiatra…

Franciszek Smuda jest innego zdania.
No właśnie, nie mylmy tych dwóch osób.

Wielu bramkarzy łapie pana strzały jedną ręką?
Jedną ręką? Nie wiem.

Jeden na pewno.
Kto?

Pawłowski.
Pawłowski? Skąd?

Z Lechii.
Z Lechii? Nie wiem, ale skoro tak mówi…

Kojarzy pan go w ogóle?
Tak średnio. Szkoda, że nie powiedział czegoś takiego przed meczem.

Ewidentnie pozuje na kozaka.
Mówić a robić to dwie różne rzeczy. Jak zacznie grać i będziemy widzieli, że jest to bramkarz przynajmniej na miarę rezerw reprezentacji, to będzie mógł zacząć kozakować.

Artur Boruc i Wojtek Szczęsny to kozacy i na boisku, i poza nim.
Tylko, że oni grają w wielkich klubach, mają wielki talent i umiejętności. A tu nagle zaczął szczekać mały piesek z niewiadomego powodu.

W podobnym wieku, jak dziś jest Pawłowski, wyjeżdżał pan za granicę. Był pan za młodu takim zadziorą?
Na boisku zawsze walczyłem, wiedziałem, że to nie jest gra dla mięczaków. Charakter trzeba pokazać, ale podczas gry. Nie wiem, czy byłem zadziorny, na pewno szanowałem starszych.

Szatnia bardzo zmieniła się przez piętnaście lat?
Zmieniła się. Jak byłem młody, to rządzili starsi. Siedziałem obok zawodników, którzy mieli rozegrane po dwieście, trzysta meczów w polskiej ekstraklasie. To robiło wrażenie. Dziś ten, który wystąpi w trzydziestu spotkaniach, czuje się gwiazdą i traci kontakt z rzeczywistością. A tak naprawdę nie osiągnął nic. Zero.

Marcin Ł»ewłakow opowiadał niedawno w rozmowie z Weszło o zjawisku piłkarskiej fali. Zjawisku zanikającym.
Kiedyś młodzi znali swoje miejsce w szeregu, wiedzieli, że mają się nie wychylać. Dziś, jak mamy jakieś dyżury w szatni, to młodzi albo zapominają, albo olewają sprawę. Potem przekłada się to jednak na boisko. Jak chłopak nie jest zdyscyplinowany na co dzień, na treningu, to zaraz wyjdzie to w meczu. Dziś młodzież w ŁKSie ma znakomitą okazję, żeby wskoczyć do pierwszego składu, żeby się pokazać, błysnąć. Ale oni nie wywierają na nas takiego ciśnienia, nie mają mocnego charakteru, a jak już grają to zbytnio nie pomagają. Niestety.

Kamil Kosowski wspominał, jak kilkanaście lat temu na zgrupowaniu budzili go starsi koledzy w środku nocy i wysyłali po wódkę. Pół godziny w jedną stronę. Dziś postawiłby się niejeden, bo jest zadziorny.
Nie wiem czy to zadziorność, czy może brak szacunku do starszych? Coś, co po prostu wynosi się z domu. Kiedyś realia były inne, nie tylko w piłce. Nie wyobrażam sobie, żebym do nauczycieli odzywał się w taki sposób, jak dzisiejsza młodzież. Czasami, jak widzę, co pokazuje telewizja, jestem po prostu w szoku. Niedawno graliśmy z juniorami starszymi i tylu przekleństw, ile padło z ich ust… My, starsi zawodnicy, tak się do siebie nie odzywamy, nie używamy takich słów. Skądś to jednak się wzięło – ze środowiska, ze szkoły, z domu. Kwestia wychowania.

Józef Wojciechowski mówił, opierając się przykładem Grzegorza Bonina, że on piłkarzy demoralizował, płacąc im tak dużo. Dziś wielu zawodników jest przepłacanych.
Jesteśmy warci tyle, ile za nas zapłacą, ile nam zaoferują. Jeżeli pan Wojciechowski chce zawodnika, który już ma kilka ofert, to musi je przebić. Ale jeżeli potem chce się z tego wycofać, jest to niezrozumiała głupota. To, że ktoś zatrudnił kogoś na trzyletni kontrakt, a po pół roku chce go wyrzucić, jest po prostu śmieszne. Związki piłkarskie na Zachodzie, których w Polsce nie ma, zniszczyłyby taki klub. Dwie strony podpisały umowę, więc należy się z niej wywiązać. Jeżeli ktoś chce płacić połowę pensji, bo pracownik nie strzelił trzydziestu goli, niech to zapisze w kontrakcie. Inna kwestia. Dlaczego zawodnik, który gra bardzo dobrze, nie dostaje podwyżki? Dlaczego prezesi czegoś takiego nie robią? Ich interesuje tylko jeden punkt widzenia.

Widzę, że drażni pana ta polska fuszerka.
Oczywiście. Od polskich piłkarzy co chwila wymaga się profesjonalizmu, a na palcach jednej dłoni – nawet nie na wszystkich – możemy policzyć kluby, które mają prawo tego wymagać. Nie czarujmy się, cała nasza liga jest bardzo daleka od profesjonalizmu.

Nie przesadzajmy też w drugą stronę. Ciężko wskazać chociaż jeden zespół, który gra ładną, ofensywną piłkę dla oka. A jeśli już, to przeplata dobre mecze słabymi.
Wisła-Ruch w Pucharze Polski, bardzo dobry, szybki mecz. Ale nikt na to nie zwróci uwagi, bo my cały czas narzekamy. Co chwila słyszę narzekania dziennikarzy, że to jest złe, że to słabe… Oglądałem mecze ligi angielskiej, grałem w tych meczach i były naprawdę różne sytuacje, choć z tak wielkim narzekaniem nigdy się nie spotkałem. Jak chcemy zakopać polską piłkę, to proszę bardzo, możemy ciągle narzekać. A jak już ktoś zagra dobry mecz, to zaraz leci hasło, że to dlatego, że rywale byli słabi. I tak w kółko. Będziemy tak ciągle narzekali aż odepchniemy nowe generacje kibiców. Stadiony miały być nowe i pełne, ale są tylko nowe. Więcej na nich pustych krzesełek, niż ludzi.

Zachęcać to powinny mecze i piłkarze, a nie media. Dziś mało kto gra otwartą piłkę. Wszyscy chcą się bronić i atakować z kontry.
Taka jest w tej chwili podstawa europejskiej piłki.

Ciągłe czekanie na błąd rywala?
W Europie jest takie nastawienie, że jak się nie straci gola, a strzeli jednego, to zdobywa się trzy punkty. Proste. Wszyscy wiedzą o tym doskonale. Wyciągając kilka spotkań z Bundesligi, wiele też znajdziemy słabych. Dobre rzeczy są po prostu wyciągane, pokazywane publicznie i wszyscy od razu myślą – ekstra mecz. Uważam, że niektóre spotkania pokazały, że w Polsce nie mamy się czego wstydzić. Przykład Wisła-Ruch. Jeżeli ktoś chce się jednak czepiać, to może robić to zawsze i wszędzie. Premier League? Wystarczy negatywne nastawienie i tam też nie wszystko jest kolorowe.

Syn zostanie piłkarzem?
Zostanie tym, kim będzie chciał. W tej chwili dominuje u niego zamiłowanie do piłki i jeżeli tak pozostanie, to będzie mi bardzo miło. Nigdy nie będę go jednak do niczego zmuszał, wywierał jakiejś presji. Wiem, jak ciężko jest utrzymać się na piłkarskiej fali.

Niektórzy ojcowie-piłkarze odradzają synom taką drogę.
Bo tylko my wiemy, jak to wszystko działa, ile trzeba wyrzeczeń i wysiłku, żeby zagrać w reprezentacji czy wyjechać za granicę. Ludzie w Polsce, o czym rozmawialiśmy, mówią tylko o tym, że ten zarabia za dużo. Ilu jest opłacanych dobrze piłkarzy w kraju? Myślę, że niewiele.

Z każdym rokiem wynagrodzenia idą w górę, są naprawdę na niezłym poziomie.
Najlepsi adwokaci w kraju zarabiają bardzo dobrze, najlepsi lekarze, profesorowie również. Najlepsi. Spójrzmy na coś innego, co z piłkarzami w drugiej lidze? Ile oni mają? ٹle to wygląda.

Sławek Peszko nie pojedzie na Euro. Szokuje to pana?
Rzecz dzieje się po meczu, kiedy człowiek ma wolne, więc może robić, co chce. Sytuacja Michała i Artura była inna, bo oni byli wtedy jeszcze z drużyną, „dopiero” wracali ze zgrupowania. O sytuacji Sławka przez kilka dni wiedzieliśmy niewiele, głównie z prasowych domysłów. Mogło się okazać, że był po dwóch piwach, a niektórzy zdążyli sobie wyobrazić, że na izbę wytrzeźwień trafił kompletnie zalany. Nie znaliśmy jeszcze raportu policji, nie znaliśmy szczegółów, ale wiedzieliśmy, że Peszko i Wasilewski już wylecieli z kadry.

Smuda znów najpierw powiedział, potem pomyślał.
Dla mnie to jest chore. W pierwszej kolejności trzeba poznać sytuację, wykonać kilka telefonów, porozmawiać, a dopiero potem publicznie poinformować o ewentualnych konsekwencjach. Nie ma w tym nic skomplikowanego.

Pan z selekcjonerami miał trochę nie po drodze. U Leo Beenhakkera mówił pan, że czuje się jak piąte koło u wozu, u Pawła Janasa – że trener pana nie lubi.
Miałem żal, ale nie dlatego, że nie pozwolili mi napić się piwa… Do Janasa miałem żal, że jak z Azerbejdżanem zdobyłem dwa gole, to z Irlandią Półcnocną nie usiadłem nawet na ławce. U Beenhakkera też nie dostawałem tylu szans, ile powinienem.

Dlaczego trenerzy kadry pana nie lubili?
To ich należałoby spytać. Często było tak, że napastnicy nie strzelali bramek przez kilka meczów, ja trafiałem wchodząc z ławki, ale to wciąż było za mało. Każdy trener ma swojego konika, a ja u żadnego z tej dwójki z pewnością nim nie byłem.

Może nie pasował pan trenerom charakterem?
Chyba pasowałem, bo jednak mnie powoływali. Chcieli mnie jednak tylko jako gościa od czarnej roboty, żebym pobiegał, poszarpał i powalczył. Nie wierzyli, że mogę regularnie strzelać gole. Na mistrzostwa świata nie pojechałem po sezonie, w którym, grając w Portugalii, zdobyłem łącznie 16 goli. I do tego byłem jednym z niewielu, którzy regularnie występowali w swoich klubach.

Ł»ewłakow i Boruc też mają żal do selekcjonera. Słusznie?
Michał raczej by się kadrze przydał, Artur – na pewno. Drugiego takiego zawodnika, jak Boruc, nie mamy. Gość z taką charyzmą, czołowy bramkarz w lidze włoskiej powinien być pewniakiem w reprezentacji.

Szczęsny to nie ta klasa?
Wolę Boruca. Ale kto wskoczy za Szczęsnego, jak ten złapie kontuzję?

Rozmawiał PIOTR TOMASIK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama