To był długi wieczór w Krakowie. liczbą emocji, zwrotów akcji i mimo wszystko kontrowersji można by obdzielić trzy inne mecze polskich drużyn. Gdyby Wisła choć w co drugim spotkaniu grała tak, jak w pierwszej połowie z Ruchem, dziś pewnie walczyłaby o mistrzostwo. Ale to tylko gdybanie… Najstarsi górale nie pamiętają, kiedy po raz ostatni strzeliła trzy gole. My sprawdziliśmy: było to w październiku minionego roku. Skoro jednak zagrała tak fatalnie w Chorzowie, musiała mieć świadomość, że każdy błąd w rewanżu może okazać się ostateczny. Ten Paljicia, po którym Marcin Borski podyktował jedenastkę, był właśnie początkiem końca.
W pierwszej połowie mieliśmy wrażenie, że ktoś podmienił zawodnikom koszulki. Wisła grała jak nie Wisła, a Ruch jakby myślał o oddaniu meczu walkowerem. Drużyna Probierza wreszcie stwarzała sytuacje, a w jej zawodnikach było widać ponadprzeciętną determinację. Melikson biegał żwawiej niż przez cały ostatni miesiąc, a Ilievovi od czasu do czasu wychodziły akcje „jeden na jeden”. Nie kojarzymy, kiedy ostatnio Wisła stworzyła w 45 minut pięć klarownych okazji. Już nawet Nunez trafił do siatki, choć raczej tak w stylu Sokołowskiego i Henriqueza, czyli próbując dośrodkowywać. Wrzutka była jednak pierwsza klasa i tylko Jacek Jońca nie zauważył, że sędzia przerwał akcję, tak jak kiedyś nie zauważył karnego na mundialu.
Oglądaliśmy powtórkę tej sytuacji z dziesięć razy i nadal nie widzimy tam przewinienia. Diaz powstrzymywał Jankowskiego? Jakoś tak w granicach normy… W Krakowie powiedzą, że gol padł prawidłowo, w Chorzowie, że za to należał się karny dla Ruchu po interwencji Czekaja, ale z tym akurat zgodzić się nie możemy.
W końcu jednak Wisła zaczęła zdobywać bramki, te zupełnie prawidłowe. Asysta Pareiki na 2:0 – majstersztyk! Jak z meczu pucharowego z Twente, tylko zachowanie Meliksona jeszcze lepsze niż wówczas Genkowa. Ruch musiał dopiero stracić dwa gole, żeby zwolnić hamulec ręczny i wreszcie zacząć grać w piłkę. Wisła sama prosiła się o bramkę na 2:1, która zwiastowałaby dla niej problemy. Najpierw Lewczuk miał obowiązek (!) pokonać Pareikę, a później już Abbott, po tym jak Janoszka wykorzystał fakt, że był trzymany przez Paljicia i naciągnął Borskiego na jedenastkę. W tym momencie byliśmy pewni, że jest pozamiatane: Ruch cofnie się do obrony, zagęści środek pola i na nic Wiśle nie pozwoli. A jednak, znów udało się Małeckiemu. Idealnie wrzucił na głowę Genkowa, a ten – co warte podkreślenia – strzelił piątego gola w ciągu ostatniego miesiąca.
Piłkarze Ruchu na finiszu rozgrywek zaserwowali sobie 120-minutową batalię, ale w tym momencie pewnie nie myślą o straconych siłach. W dogrywce mieliśmy już tylko marne przeciąganie liny z gwizdkiem w tle, którego Borski używał bezustannie.
No i wreszcie karne…
W trakcie meczu naszła nas refleksja, że dawno nie widzieliśmy tak słabo grającego nogami bramkarza jak Perdijić (ostatnio chyba Mariusza Pawełka). Ale okazało się, że gdy rywala ma na jedenastym metrze, jest w stanie zrobić wiele. A było tak:
0:1 Malinowski, Pareiko nie wyczuł
0:1 Perdijić obronił strzał Bitona (wychodząc dwa kroki przed linię!)
0:2 Josl pewnie, choć Pareiko wyczuł
1:2 Garguła – bez problemu
1:2 Szyndrowski lekko – obronił bramkarz Wisły
2:2 Małecki pewnie i precyzyjnie
3:2 Stawarczyk w równie dobrym stylu
3:3 Melikson lekko, ale skutecznie
4:3 Abbott – jak w Turbo Kozaku, do siatki
4:4 Perdijić obronił strzał Genkowa – Borski powtórzył jedenastkę
Musiały zwrócić uwagę na ten moment, bo sędzia Marcin Borski dopiero przy czwartym karnym Wisły zauważył, że bramkarz Ruchu notorycznie przed strzałem opuszcza linię bramkową. Podobnie zrobił broniąc uderzenie Bitona, na co Borski rzecz jasna wtedy nie zareagował. W końcu jednak Perdijić wybronił jedenastkę po raz trzeci i wprowadził Ruch do finału. Trzecia runda eliminacji Ligi Europy wydaje się być dziś znacznie bliżej niż druga kwalifikacji do Ligi Mistrzów. Wiśle do odbębnienia pozostało jeszcze pięć spotkań, ale już tylko na zasadzie „gramy, bo musimy, później mówimy sobie do widzenia”.
PS. Przy okazji nie możemy się oprzeć, by nie zacytować słów Stana Valckxa wypowiedzianych 16 grudnia w „Przeglądzie Sportowym”: – Mamy bardzo mocną drużynę i na każdym kroku podkreślam, iż możemy obronić mistrzostwo Polski. Niech tylko zawodnicy wrócą w styczniu wypoczęci i zdrowi, a zapewniam, że wiosną będzie bardzo ciekawie.
Faktycznie, wiosna jest arcyciekawa. Wisła odpadła z Ligi Europy, odpadła z Pucharu Polski i walki o mistrzostwo. To prawdopodobnie jej najgorszy sezon w całej erze TeleFoniki, odkąd Bogusław Cupiał wymyślił sobie finansowanie klubu.
PAWEŁ MUZYKA