Marcin Kaczmarek robił słabe i nudne treningi, więc nie ma go już w Wiśle Płock. Co prawda przez kilka naznaczonych awansami lat nikomu to nie przeszkadzało, ale umówmy się – nie po raz pierwszy w historii świata problem właściwie diagnozuje osoba z zewnątrz, mająca odpowiedni dystans. W tym wypadku był to Dominik Furman. I im dłużej myślimy sobie o porządkach robionych w Płocku przez byłą gwiazdę Tuluzy, tym bardziej chcemy krzyknąć: “Furmi, jeszcze jeden”. Co najmniej jeden, bo w Wiśle amatorkę widać w różnych sytuacjach.
Kojarzycie na przykład takiego piłkarza Wisły, który nazywa się Damian Piotrowski? Macie prawo nie wiedzieć, kim jest ten skrzydłowy, bo w Ekstraklasie rozegrał w życiu ledwie 10 spotkań, ale na poziomie I ligi naprawdę miewał momenty. I pomógł Wiśle w wywalczeniu awansu. Poprzedni sezon był dla niego dość pechowy, w zasadzie stracił go przez kontuzję. I oddalił się od składu tak mocno, że w klubie pewnie nawet ucieszono się z faktu, że jego kontrakt zaraz dobiegnie końca. Jeszcze tylko szybkie podziękowanie za wspólne dwa lata pracy na oficjalnej stronie internetowej i z głowy…
Jednak chwilę wcześniej nieśmiało rękę do góry podniósł sam piłkarz i powiedział: “Przepraszam, nie chcę przeszkadzać, ale wydaje mi się, że mam jeszcze rok kontraktu. Umówiliśmy się, że będziecie mi płacić do końca czerwca 2018”.
A klub na to: niemożliwe!
I nie zgadniecie, co się dalej stało. Piotrowski zgłosił się do Izby ds. Rozwiązywania Sporów przy PZPN, a Izba na to, że jednak możliwe.
Nie znamy co prawda szczegółów zapisanych w kontrakcie zawodnika, ale wydaje nam się, że władze Wisły znać je powinny, bo teraz wygląda na to, że zdania spisane na papierze ogarnęli tylko piłkarz i jego menedżer. Po prostu wstyd. Na wszelki wypadek na miejscu władz klubu z Płocka przejrzelibyśmy jeszcze raz wszystkie umowy zawarte z pracownikami klubu. A nuż okaże się, że Giorgi Merebaszwili ma premię za pudłowanie na pustaka, a Furmi jest zatrudniony w charakterze grającego dyrektora sportowego.
Fot. FotoPyK