Marcin Wasilewski jest legendą Anderlechtu. Nie tylko z uwagi na wieloletnią służbę dla “Fiołków”, ale również dlatego, że był kozakiem zarówno przed wejściem Witsela, jak i po nim. Wrócił jeszcze silniejszy. Miał (i ma) w Brukseli niesamowitą renomę. Na potwierdzenie tych słów przypomnimy mecz ze Standardem Liege z lutego 2009 roku, na sześć miesięcy przed złamaniem nogi. To dobitnie pokazuje, kto rządził w szatni stołecznego zespołu.
Wynik 2-2, gra lider w postaci Anderlechtu, z drugim miejscem w tabeli Jupiler Pro League, czyli z Standardem Liege. 66. minuta na tablicy wyników, Guillaume Gillet faulowany w polu karnym gości. Kto podejdzie do “jedenastki”? De Sutter? Boussoufa? Ewentualnie Biglia? Eee tam, Wasilewski! Marcin podszedł, strzelił i sprawił, że 25 tysięcy ludzi popadło w euforię. Potem co prawda Anderlecht dobił swoją ofiarę, ale to głównie dzięki “Wasylowi” “Fiołki” wygrały tamto starcie w finale krajowego pucharu.