Rok 1998. Dziwne to były dla Brazylijczyków mistrzostwa. Fakt, dojechali aż do finału, w którym ulegli o trzy klasy lepszym gospodarzom, Francuzom, aczkolwiek w tylko dwóch spotkaniach byli drużyną zdecydowanie lepszą od przeciwnika – z Marokiem i Chile. Jednak już na samym starcie mogliby zaliczyć srogie rozczarowanie. Bo tak byłby traktowany remis z Szkocją. Na całe szczęście dla Latynosów, do owego nie doszło, w głównej mierze dzięki największemu pechowcowi tamtego dnia. Tomowi Boydowi.
Aż trudno uwierzyć, że mając na szpicy tuzów jak Ronaldo czy Rivaldo, na bokach obrony szalejących Cafu i Roberto Carlosa, a w bramce Claudio Taffarela, można się było męczyć ze Szkotami. Inauguracja z wyspiarzami miała być tylko spacerkiem, lekką rozgrzewką. Ci jednak napsuli krwi Brazylijczykom. Co prawda najpierw trafił Cesar Sampaio, ale niedługo później wyrównał Collins. W drugiej połowie Latynosi praktycznie cały czas walili głową w mur. Aż w końcu runął za sprawą “sabotażysty” w szkockich szeregach. Cafu uderzył na bramkę po fantastycznym podaniu Dungi, golkiper Leighton obronił co prawda strzał, ale futbolówka po jego wybiciu odbiła się tak niefortunnie, że trafiła w klatkę piersiową Boyda.