W mniejszości są przypadki, kiedy piłkarz odchodząc z klubu płacze. Sytuacje, gdy łzy lecą po policzkach komuś innemu niż wychowankowi i to jeszcze pochodzącemu z obcego kraju, są już w ogóle widziane od wielkiego dzwona. A tak się stało w Koronie, bo odejście stamtąd bardzo mocno przeżył Vanja Marković.
Chłopak trafił do Kielc w styczniu 2013 roku, czyli jako 18 latek, i spędził tu ponad cztery lata – ważne w swoim życiu, z młodzieńca stawał się mężczyzną. Nie będziemy opowiadać bajek, piłkarzem na chwilę obecną jest raczej przeciętnym – w tym sezonie niby zagrał aż w 30 spotkaniach, jednak często był rezerwowym. Wcześniej stracił długie miesiące przez kontuzję. No, nie był kluczowym zawodnikiem Korony. Ale użytecznym? Już tak, pewnie nic by się nie stało, gdyby został w Kielcach na dłużej, tym bardziej, że kozaków w jego miejsce nie widać.
No, ale właściciel układa klocki po swojemu, piłkarz uznał, że nie ma szans na grę – zobaczył na testach piłkarzy spoza UE, zobaczył, że zbieżność nazwisk Fabiana i Dietera nie jest przypadkowa. Wszedł z inicjatywą rozwiązania kontraktu, to się stało, jest wolnym zawodnikiem. A co za tym idzie, musiał się pożegnać. Wyszło naprawdę wzruszająco (źródło: echodnia.eu):
W wydanym dziś oświadczeniu prezes Korony Krzysztof Zając wspomina wprawdzie, że Vanja miał już nagrany inny klub i do Kielc przyjechał tylko rozwiązać umowę i “uwolnić się” dla kolejnego pracodawcy. Miejcie nas za naiwnych, ale znacznie bardziej przekonują nas łzy Markovicia.
Przedziwne układy w Koronie to jedno, ale inną kwestią jest fakt, że ten przypadek udowadnia głupotę limitu obcokrajowców. Vanja mówi świetnie po polsku, jest tu kupę czasu, ma dziewczynę stąd, ale nie ma odpowiedniego paszportu. No, kompletna bzdura.
Swoją drogą ciekawe, w jakim stylu pożegna się kiedyś Burdeński.