Przyznajcie – trochę za tym tęskniliście. Kto spędził długie dekady na analizowaniu scenariuszy przed ostatnim meczem fazy grupowej, za kadencji Adama Nawałki przeżywa swego rodzaju odwyk. Dwadzieścia lat przyzwyczajeń, że do najmniejszego awansu Polaków w tabeli potrzebne są korzystne wyniki na siedmiu innych stadionach trudno z siebie wyrzucić. Pamiętamy Euro 2016. Komfortowa sytuacja przed meczem z Ukrainą, 4 punkty na koncie, właściwie pewny awans, w dodatku i na ostatni mecz wychodzimy jako faworyt. Ale przyzwyczajony do matematyki naród wytrwale wyliczał, czy przy remisie 4:4 w meczu Islandii z Austrią, Polacy będą mogli awansować nawet oddając Ukraińcom walkowera.
Tak, to naprawdę był stały element zainteresowania polskim futbolem. Różnicę bramek mamy korzystny, więc wystarczy, że Hiszpania przegra z Kazachstanem trzema golami i jedziemy na Euro. Bilans bezpośrednich spotkań z Południową Laponią wychodzi na plus, więc już tylko drobne niespodzianki w meczach Wysp Owczych z Anglią oraz Rohanu z Nilfgaardem i możemy liczyć na baraże. Od pierwszej kolejki równolegle z czysto piłkarskimi wiadomościami (ten nie gra od 1098 minut, tamten został wystawiony na listę transferową, temu nie wręczyli medalu, bo nie zagrał wymaganych dwóch meczów w sezonie), zajmowaliśmy się wyliczaniem, ile punktów jest potrzebnych do awansu i w jakim układzie wystarczy dwa razy ograć San Marino, by awansować. Niestety, okazywało się zazwyczaj, że ogrywanie San Marino nawet przy korzystnym układzie planet do awansu nie wystarcza.
Zdążyliśmy o tym zapomnieć, serio. Przez eliminacje do mistrzostw Europy przeszliśmy dość pewnym krokiem, z jedną porażką w dziesięciu meczach. Na Euro zrobiliśmy wynik lepszy, niż spodziewali się umiarkowani optymiści – bo nawet oni zakładali maksymalnie sześć punktów, wliczając w koszta klęskę z Niemcami. Wreszcie obecne eliminacje, w których stawką są bilety do Rosji – mamy 6 punktów przewagi nad peletonem już po sześciu meczach. Z nudów zaczęliśmy sobie wyliczać, jakie wyniki musiałyby paść, by grupę wygrał ktokolwiek inny.
Aż tu nagle – młodzieżowe Euro w Polsce. I od razu po pierwszym meczu wrócili wszyscy, dawno niewidziani znajomi. Trójpak “mecz otwarcia, o wszystko, o honor”? O włos, uratował nas karny Kownackiego. Pusty środek pola, zabawne kiksy w defensywie, w przodzie taktyka “laga na Dawidka”? Wewnętrzne konflikty, dwuznaczne wypowiedzi w strefie mieszanej? Witajcie, kochani, już prawie zapomnieliśmy, jak wyglądacie. Chłopaki Marcina Dorny przypomnieli nam, jak wyglądała dorosła reprezentacja Polski przed erą Adama Nawałki. A wraz z tym przypomnieniem – wróciła matematyka.
Jeżeli Polska wygra z Anglią, Słowacja zremisuje ze Szwecją, księżyc będzie w nowiu, a Jowisz na godzinie piątej Saturna, to mamy repasaże.
— Szymon Podstufka (@PodstufkaSzymon) June 19, 2017
Sytuacja prezentuje się faktycznie niewesoło. Po dwóch meczach zajmujemy ostatnie miejsce w grupie z jednym punktem na koncie. Wygląda to tak:
1. Anglia 4 punkty
2. Słowacja 3 punkty
3. Szwecja 2 punkty
4. Polska 1 punkt
Z grupy wychodzi najlepszy zespół, jest też szansa na awans z drugiego miejsca, ale trzeba mieć lepsze wyniki niż drużyny z drugich miejsc w grupach B i C. Tego drugiego scenariusza nie bierzemy pod uwagę, bo w sumie o wiele bardziej prawdopodobny (choć wciąż prawie nierealny) jest ten z wygraniem przez nas grupy. Co musi się stać, by Polska przeskoczyła Słowację i Anglię?
Przede wszystkim – musimy wygrać z Anglią, najlepiej wyżej, niż Anglia wygrała ze Słowacją (2:1). Po drugie – Słowacja musi zremisować ze Szwecją, najlepiej nie wyżej, niż 1:1. Jedyna możliwość, by Polska wygrała grupę to mała tabela z udziałem trzech zespołów, która wymusi branie pod uwagę różnicy bramek. Stąd też bardzo korzystne dla nas byłoby zwycięstwo dwiema bramkami – Słowacy w meczach z Anglią i Polską mają różnicę bramek 3:3, w związku z czym odstawilibyśmy ich bez zbędnego liczenia kartek. Do tego ostatniego doszłoby w momencie naszego zwycięstwa 2:1 oraz remisu Słowaków 2:2. Wtedy i my, i Słowacy mielibyśmy po 4 punkty, 3 punkty i różnicę bramek 3;3 w bezpośrednich meczach małej tabeli oraz różnicę bramek 5:5 z uwzględnieniem meczów ze Szwecją. Wtedy do gry wchodzą właśnie żółte kartki, czyli klasyfikacja fair play, a w dalszej kolejności bilans z ostatnich lat (korzystny dla Słowaków).
Nadążacie? Jeśli nie, cofnijmy się do pierwszego zdania – musimy wygrać z Anglią. To właściwie kończy dywagacje, bo wśród Anglików mamy:
– Jordana Pickforda, podstawowego bramkarza Sunderlandu, który zapracował sobie w ubiegłym sezonie na transfer do Evertonu za prawie 30 milionów euro
– Caluma Chambersa, ponad 80 spotkań w Premier League w tym prawie połowa w barwach Arsenalu
– Nathana Redmona, 13 goli w Premier League, w minionym sezonie jeden z podstawowych zawodników Southamtponu (6 goli)
– Jamesa Ward-Prowse’a, prawie 140 spotkań w Premier League
A to tylko kilka nazwisk, większość tych chłopaków to ludzie otrzaskani z angielską piłką, może i nieco przepłaceni (z racji wieloletniej posuchy Anglik, który potrafi prosto kopnąć piłkę jest wart więcej niż trzech niezłych Hiszpanów). Do tego typki wyglądają jak drużyna, potrafili na przykład odrobić 0:1 ze Słowakami, przede wszystkim jednak… No, nie chcemy się pastwić, ale popatrzcie sami.
https://www.facebook.com/Weszlocom/videos/10155396475009770/
***
Ekhm. Z kronikarskiego obowiązku dodajmy, że jest też szansa na awans z drugiego miejsca. Możemy je zająć za Słowakami, jeśli ogramy Anglików, a ich remis będzie wysoki (bądź mecz nie zakończy się remisem). Wtedy potrzebujemy już jedynie:
– porażki Portugalii z Macedonią (mniejszej niż 0:5)
– porażki Serbii z Hiszpanią (bądź remisu lub zwycięstwa mniejszego, niż nasze nad Anglikami)
– porażki Czechów z Duńczykami (słusznie dodajecie, że również niski remis, bądź remis wysoki przy naszej wysokiej wygranej nad Anglią)
– porażki Włochów z Niemcami (również niski remis, bądź remis wysoki przy naszej wysokiej wygranej nad Anglią)
Właściwie wszystko brzmi fajnie, ale nadal warunkiem wyjściowym jest pokonanie Anglii. Hehe.