No i odszedł. W momencie, którego nikt tak naprawdę się nie spodziewał – jeszcze kilka dni temu czytałem zapewnienia brytyjskich dziennikarzy, że wypożyczenie Arszawina do Zenitu jest „mało prawdopodobne”. Cóżâ€¦ tak samo mało prawdopodobna jest historia małego Rosjanina w Arsenalu. A jednak zarówno jedno, jak i drugie stało się faktem. Ale jak do tego doszło?
Transfer Andrieja do północnego Londynu był chyba jeszcze większym zaskoczeniem, niż jego wypożyczenie do Zenitu. Okienko transferowe w Anglii było już zamknięte, byliśmy jednak świadkami małego „czary-mary” w wykonaniu Arsene’a Wengera. „Czary-mary”, które musiało się podobać. Oto bowiem Arsenal sprowadził zawodnika, który przeczył przekonaniom wszystkich tych, którzy twierdzili że Wenger to trener nie potrafiący kupować gwiazd. Najlepiej świadczy o tym fakt, iż wartość transferu Rosjanina do dziś pozostaje klubowym rekordem. Arszawin przychodził – jak na prawdziwego Rosjanina przystało, w śnieżny dzień – na Emirates jako gwiazda światowego formatu, kapitan reprezentacji Rosji, która pokazała się naprawdę z dobrej strony na Mistrzostwach Europy. Do dziś pamiętam słowa któregoś z brytyjskich komentatorów w czasie pewnego meczu Premier League, które brzmiały mniej więcej tak: „Arsenal potrzebował zawodnika, który potrafi zrobić różnicę. Arszawin jest właśnie takim piłkarzem”.
I był. Jego pierwszy sezon na Emirates można zaliczyć do naprawdę udanych. Drugi zresztą też nie był najgorszy. Jasne, Andriej nigdy nie wydawał się tytanem pracy. To raczej typ leniwego piłkarza, który wszelkimi możliwymi sposobami stara się wymigać od treningu. Miał jednak to coś. Błysk, iskra boga, dryg – nazywajcie to jak chcecie. Ten malutki chłopak z Rosji potrafił jednym zagraniem odmienić losy meczu nawet mimo tego, że przez całe 90 minut nie wychodziło mu absolutnie nic.
Niestety – coraz więcej meczów wyglądało mniej więcej tak: przez 90 minut nic, a poza tym… nic. No właśnie – z chimerycznego Arszawina, który „robił różnicę” pozostał nam jedynie chimeryczny Arszawin. Kropka. Dlaczego? Wielu powie, że Andriej nigdy tak naprawdę nie dostawał szans do gry na swojej ulubionej pozycji. I będą mieli rację, jednak chyba tylko po części. Po pierwsze, także w Zenicie AA często grał – i to z naprawdę niezłym skutkiem – na lewym skrzydle, pozycji, której ponoć nie lubi. Po drugie, piłkarze tacy jak on powinni odnajdywać się w każdej roli na boisku. Roli ofensywnej, rzecz jasna. Wystawianie go na szpicy ataku nie było pewnie najlepszym pomysłem Wengera, jednak niezależnie od tego, czy Rosjanin wystawiany był na boku pomocy, czy za napastnikiem, powinien przynajmniej starać się pokazać wszystkie swoje atuty. Nie zawsze musi się udawać (choć od niego oczekiwało się „prawie zawsze”, przynajmniej na początku jego obecności w Arsenalu), ale zawsze musi się – uwaga, słowo klucz! – chcieć. Rosjaninowi częściej się jednak nie chciało, jego ulubionym zwrotem jest zapewne „nie da się”…
I tak oto z piłkarza, który ustrzelił cztery bramki na Anfield, Arszawin przeistoczył się w zawodnika, który w meczu przeciwko United, zmieniając młodziutkiego Chamberlaina, zebrał solidną porcję gwizdów od kibiców Arsenalu. Osobiście jest mi z tego powodu, najzwyczajniej na świecie, cholernie smutno. Nigdy nie ukrywałem swojej sympatii do sympatycznego (sic!) Rosjanina. Zawsze uważałem go za cholernie utalentowanego piłkarza. Nawet dziś zresztą wydaje mi się, że zarówno boiskowymi umiejętnościami, jak i inteligencją, przewyższa on, mimo swojego niskiego wzrostu, Walcotta i Gerwazego o głowę. Razem wziętych. Czy jest jeszcze dla niego szansa? Na pewno potrzebuje nowego startu – miejsce takie jak Zenit wydaje się do tego wymarzone. Motywację na pewno ma, do EURO pozostało w końcu niewiele ponad 100 dni. Nowy–stary klub może być dla niego tym, co najbardziej jest mu teraz potrzebne. Posługując się terminologią Ferdynanda Kiepskiego – porządnym kopem w tyłek.
Szkoda, że takiego kopa nie miał mu kto zasadzić w północnym Londynie. Atmosfera w klubie na pewno nie napędzała go do działania. O ile zawodnicy wykazujący się większą chęcią do wszelakiej aktywności potrafią jeszcze wykrzesać z siebie energię do tego, by starać się na każdym treningu i w każdym meczu, to Arszawin potrzebuje po prostu większej motywacji. Być może właśnie to było głównym grzechem menedżera Kanonierów w ostatnich latach. Wenger na każdym kroku podkreślał swoje uwielbienie dla Andrieja, zdarzyło mu się przecież nawet porównywać go do Cristiano Ronaldo, czy Messiego. Rosjanin, wiedząc że nie musi na każdym kroku starać się o zaufanie i poparcie menadżera, po prostu tego nie robił. Dajesz leniowi możliwość do nicnierobienia – masz stuprocentową pewność, że właśnie to będzie robił. Eeee… znaczy, nie robił.
Inną kwestią z kolei są okoliczności, w jakich doszło do wypożyczenia. Stojący w bagnie po szyję Arsenal pozbywa się piłkarza w momencie, w którym znalezienie dla niego jakiegokolwiek zastępstwa jest niemożliwe – po prostu nie pozwalają na to przepisy, angielskie okienko transferowe dawno zostało już zamknięte. Kanonierzy w przeddzień derbowego pojedynku z Tottenhamem pozostają więc z czterema skrzydłowymi – Walcottem, Gervinho, Benayounem i Oxlade-Chamberlainem. Każdego z nich stać na wiele, żaden z nich jednak (może oprócz ostatniego) ostatnimi czasy nie pokazuje pełni swoich umiejętności. Czy oddawanie w takim momencie sezonu piłkarza, który jednym zagraniem nadal potrafi odmienić losu meczu nie jest – wybaczcie eufemizm – delikatnie nieodpowiedzialne?
Wszyscy kibice Arsenalu na pewno zapamiętają dwa oblicza Arszawina. To z ostatnich miesięcy niewątpliwie będzie sporą rysą na jego wizerunku. Nie mogą oni zapomnieć jednak o pozytywnych emocjach, których Andriej dostarczył im naprawdę niemało. 4 gole z Liverpoolem, fantastyczna bramka przeciwko United, gol na wagę zwycięstwa z wielką Barceloną, czy niedawne znakomite podanie do Henry’ego, które uratowało Arsenal od kolejnej kompromitacji. Arszawin to niewątpliwie zawodnik, o którym będziemy rozmawiać jeszcze nie raz. Szkoda tylko, że będzie on występował w naszych rozmowach raczej jako niespełniona nadzieja, niż wielka legenda Arsenalu. Możliwości miał (i nadal ma!) olbrzymie, zabrakło mu „tylko jednego” – determinacji. Hmmm… Czy to nie brzmi znajomo?
MARCIN KWIATKOWSKI
clockend.pl
JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!
[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]