Piłka nożna jakoś ma to do siebie, że bilans zysków i strat, pecha i szczęścia lubi się w niej równoważyć. Długoterminowo – często wychodzi na zero, a tanie oszustwo nawet jeśli raz się upiekło, kiedyś zapuka po sprawiedliwość. Łatwo zginąć od własnej broni, jeśli się nie ma pojęcia, jak jej używać. To tak jeszcze a propos Wisły i Gervasio Nuneza…
Ile to czasu upłynęło odkąd Argentyńczyk zwyczajnie naciągnął sędziego meczu Wisły z Fulham? Można wprost napisać, że ustawił wówczas wygrane przez Wisłę spotkanie. W pierwszej połowie, przy stanie 0:0 w żenujący sposób wymusił czerwoną kartkę, padając jak długi, ledwie pchnięty w ramię przez Moussę Dembele.
Pisaliśmy o tym parę razy. Belg przekroczył przepisy i zasłużył na żółty kartonik, ale Nunez swoją tanią, teatralną zagrywką też na szacunek nie zapracował. „Brudny, oszukańczy szczur” – napisał o nim wtedy jeden z angielskich serwisów, a komentatorzy telewizji nie zostawili na Nunezie suchej nitki.
Ewidentnie okradł rywali, nie ma co do tego dyskusji. A dziś udowodnił, że to żaden przypadek, tylko najgorsza piłkarska mentalność. Na zasadzie: jak może upaść, to padnie. Ma szansę oszukać sędziego, to chętnie spróbuje…
W rewanżu ze Standardem chciał powtórzyć swój wyczyn i nagle okazało się, że we frajerski sposób wyrządził swojej drużynie piękną „przysługę”. Obie kartki, które dostał, były idiotyczne. Jedna za zupełnie niepotrzebny faul na zawodniku, który już chwilę wcześniej oddał piłkę partnerowi. No i druga – za wymachiwanie rękami, połączone z kolejną próbą symulki i wyłudzenia kary dla przeciwnika.
Oczywiście, nie można przesądzać, że brak Argentyńczyka zaważył jakkolwiek na efekcie końcowym, skoro cały mecz wyglądał, jak partia szachów, w którym żaden z graczy nie ma zamiaru powiedzieć „mat”. Obecność Nuneza równie dobrze mogła niczego nie zmienić, ale gra w dziesiątkę bez wątpienia zminimalizowała szanse Wisły na osiągnięcie korzystnego wyniku.
Czyli warto odnotować, że jednak się zemściło…