Wietrzny wieczór w Walencji, początek listopada. Ledwo umilkł hymn Champions League, jeszcze nie wszyscy kibice zdążyli odpakować słonecznik – w tym rejonie Europy ważniejszy rekwizyt kibica niż szalik czy koszulka. Ci z najwyższych rzędów sektora Gol Gran Alto, bez zbędnej gracji wciąż przeciskają się w poszukiwaniu swoich miejsc na stromej trybunie, kiedy u ich stóp wybucha prawdziwa hiszpańska fiesta. Sprawcą zamieszania brazylijczyk Jonas, precyzyjnie posyłający piłkę obok bezradnego Bernda Leno. Drugoplanowym „bohaterem” sam bramkarz Leverkusen, który zalicza niefortunną asystę przy tym trafieniu. W takich okolicznościach padła druga najszybsza bramka w historii Ligi Mistrzów (12. sekunda gry).
W cztery miesiące po tamtym meczu Leno i jego partnerzy z pola wrócą do Hiszpanii, by raz jeszcze zapisać się na kartach historii, tym razem w dużo chlubniejszym rozdziale. Podopieczni Robina Dutta dostaną szansę, by wyeliminować Barcelonę z rozgrywek już na etapie 1/8, co po ostatnich blamażach w La Liga byłoby symbolicznym zamknięciem nie tylko ery Guardioli, ale może i całego okresu katalońskiej supremacji…
W tym miejscu kończy się football fiction, a zaczyna brutalna rzeczywistość. Sprawy nie zaszły jeszcze tak daleko, by jakakolwiek drużyna świata miała szanse na Camp Nou odrobić najmniejsze nawet straty z pierwszego spotkania. Bayer mógłby co najwyżej okopać się w polu karnym, zaparkować ten przysłowiowy autobus i -ze sporą domieszką szczęścia- przetrwać 90 minut w obronie korzystnego rezultatu. Gdzie jest haczyk? Korzystny rezultat trzeba ugrać już we wtorek, a od początku miesiąca pasmo pechowych kontuzji przetrzebiło niemal całą siłę ofensywną Bayeru.
Jako pierwszy, drugiego lutego, ze składu wypadł Eren Derdiyok. Przed najlepszym strzelcem zespołu teraz dwa tygodnie truchtania, zanim będzie mógł wrócić do pracy na pełnych obrotach. Na razie ma oszczędzać stopę, która wymagała aż siedmiu szwów po tym, jak Szwajcar nadepnął na potłuczone szkło w swoim własnym mieszkaniu.
Trzy dni później odnowił się uraz innemu żądłu Leverkusen. Sidney Sam, który miał być w pełni gotów do gry po wyleczeniu kontuzji uda, nie dotrwał do końca ligowego meczu ze Stuttgartem. W tym wypadku przerwa liczona jest już w miesiącach, najbardziej optymistyczne prognozy mówią o dwóch. Chociaż w wypadku Sama przesadny optymizm ewidentnie nie zdaje egzaminu i sztab medyczny prędko nie pozwoli mu zaryzykować kolejnej komplikacji.
Niedzielny trening przyniósł natomiast kolejną ofiarę – Michaela Ballacka. Diagnoza: naderwanie mięśnia łydki. Nic poważnego, ale wystarczająco, aby we wtorkowym spotkaniu usadzić go na ławce. Być może gdyby nie kontuzja, zrobiłby to sam Dutt. Nie jest tajemnicą, że Micha popadł ostatnio w niełaskę u szkoleniowca Leverkusen, który wyraźnie nie radzi sobie z nieco rozbujałym ego byłej gwiazdy Bayernu. Swoją małą wojenkę trener przeniósł niedawno na łamy prasy, gdzie odmawia Ballackowi prawa do jakiegokolwiek szczególnego traktowania i próbuje podrażnić jego ambicję na wszelkie inne znane sobie sposoby.
Tymczasem 35-letni pomocnik, którego wszyscy dookoła przeganiają już pomału do MLS, pozostaje nie tylko najbardziej utytułowanym graczem ekipy z Nadrenii. Jeśli chodzi o boje w Lidze Mistrzów, Ballack jest właściwie jedynym, który zebrał tam przyzwoite doświadczenie. Bardzo cenne z punktu widzenia konfrontacji z Barceloną – wielokrotnie grywał z całą hiszpańską czołówką, strzelał gole Realowi, czy Deportivo.
W pierwszej części sezonu, dziurę po Ballacku w środku pola łatał, choć bez większych sukcesów, Hanno Balitsch. Teraz i on nie pomoże zawalczyć o ćwierćfinał – w styczniu związał się kontraktem z Norymbergą. Z poważnych propozycji ofensywnych zostają więc tylko Schürrle, Renato Augusto i Kießling. Czyli zawodnicy, którzy łącznie zdobyli w Bundeslidze i LM ledwie 8 goli. Większość z nich strzelił zresztą sam Kießling, który do dwumeczu przystąpi z zagrożeniem kartkowym i bardzo prawdopodobne, że do Barcelony pojedzie już tylko w celach turystycznych. Napastnik Leverkusen to bowiem najczęściej faulujący uczestnik tegorocznej Ligi Mistrzów.
Czy w takich okolicznościach Bayer ma w ogóle po co wybiegać na boisko? Oczywiście, że tak. Bez większej złośliwości można zauważyć, że Barca ostatnio zaczyna grać dopiero po stracie bramki. A zatem tajną bronią trenera Dutta może pardoksalnie okazać się …niestrzelanie goli. Czy będzie to jednak recepta na sukces? Tego nie wiemy, ale w kwestii recept wypada nam zaufać Aptekarzom.
JULIUSZ SIKORA
JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!
[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]