Nazwa „Puchar Narodów Afryki” nieuchronnie przywodzi na myśl żywiołowych kibiców oraz futbol wyzbyty ze sztywnych ram taktycznych, pozwalający poruszać się piłkarzom w sposób naturalny, bez żadnych ograniczeń. Rozgrywki te kojarzą się z wszechobecną radością, są miłą odskocznią od monotonii codziennych rozgrywek europejskich. Przypadek Zambii nie ma jednak nic wspólnego z wesołą opowiastką, jest tak naprawdę jedną ze smutniejszych, a zarazem piękniejszych historii w futbolu.
– To, że stajemy przed możliwością zagrania meczu ku czci reprezentantom Zambii zmarłym w 1993 roku musiało być nam przeznaczone – stwierdził po wygranej z Ghaną Herve Renard. Awans do finału afrykańskiego czempionatu jest zwieńczeniem planu sześcioletniego autorstwa Kalushy Bwalyi. Prezes zambijskiej federacji oraz najlepszy gracz w historii kraju postępuje zupełnie inaczej niż inni afrykańscy włodarze. Futbol na czarnym kontynencie cierpi na notoryczną krótkowzroczność. Zagraniczni trenerzy najczęściej zatrudniani są tuż przed mistrzostwami, co nie wpływa w pozytywny sposób na wyniki. Bwalya postąpił inaczej. Gdy nie sprawdził się w roli trenera, postanowił zarządzać zambijską piłką z prezesowskiego stołka. W 2006 roku nakreślił plan, zgodnie z którym grupa młodych piłkarzy miała trzymać się razem przez lata. Przez sześć wiosen 70-80% składu pozostawało niezmienne, o czym wielokrotnie mówił Christopher Katongo. 29-latek jest jedną z największych gwiazd kadry. Projekt powoli zaczął przynosić efekty. Jeszcze w 2008 roku nie udało się przebrnąć fazy grupowej PNA, jednak dwa lata później Zambia tylko minimalnie przegrała w ćwierćfinale. Dziś jest w finale, czekając niecierpliwie na mecz z Wybrzeżem Kości Słoniowej.
Można powiedzieć, że wszystko co dobre w zambijskim futbolu związane jest z obecnością Bwalyi. To on ustrzelił hat-tricka Włochom podczas Igrzysk Olimpijskich w Seulu, największego triumfu w historii „Chipolopolo”. Po tragedii w 1993 roku wokół niego zbudowano zupełnie nową reprezentację. Również on doprowadził do teraźniejszego sukcesu, wraz z Herve Renardem.
W 2008 roku Zambia poszukiwała trenera, który „nigdy wcześniej nie prowadził afrykańskiej reprezentacji, młodego, oraz mającego coś do udowodnienia”. Renard spełnił wszystkie warunki. Z afrykańskim futbolem miał już styczność – był asystentem Claude’a Le Roya w Ghanie. Współpraca nie przebiegała jednak bezproblemowo. Powody pewnych decyzji Renarda spowite są mgłą tajemnicy. Tuż po osiągnięciu ćwierćfinału PNA 2010 z Zambią zrezygnował z pracy. Wybrał bardziej lukratywną ofertę z Angoli, którą opuścił po… czterech miesiącach. W Angoli dalej wszyscy zastanawiają się, co kryło się za taką decyzją Renarda. W efekcie w eliminacjach do tegorocznego PNA Zambię prowadził Włoch Dario Bonetti, zwolniony… dwa dni po uzyskaniu awansu. Zastąpił go Renard, który w międzyczasie zdążył zahaczyć jeszcze o ligę algierską.
W zespole „Chipolopolo” zaszczepił chęć do ciężkiej pracy, poświęcenia oraz zbudował prawdziwą drużynę, posiadającą „team spirit”. Gwiazdą Zambii nie są piłkarze, jest nią cała drużyna. Piłkarze znają się od podszewki, większość gra ze sobą od dobrych kilku lat. To świetnie widać na boisku. Zabójczą bronią „Miedzianych pocisków” są szybko wyprowadzane kontrataki, które uśmierciły już faworyzowane ekipy Senegalu czy Ghany. „Wszyscy wierzymy w wizję Renarda”, powtarzają jak mantrę kibice, piłkarze oraz zambijscy działacze. Już przed meczem z Ghaną Isaac Chansa apelował do związkowych władz o przedłużenie kontraktu z trenerem. Jeżeli w niedzielę Zambii uda się sięgnąć po trofeum, będzie to jedna z większych sensacji ostatnich lat. Ważniejsze od samego zwycięstwa jest jednak to, że mecz rozgrywany jest w Libreville. Miejsca, które na stałe wpisało się w historię kraju. To tu przed dziewiętnastoma laty wydarzyła się najstraszniejsza tragedia w historii Zambii. W stolicy Gabonu pogrzebana została „złota generacja” zambijskiego futbolu.
Dzień 27 kwietnia 1993 roku wielokrotnie wspominał Kalusha Bwalya. Czternasty piłkarz w plebiscycie FIFA z 1996 roku miał udać się na mecz eliminacji Mistrzostw Świata z Senegalem samemu, gdyż jako jedyny reprezentant Zambii grał w Europie, w PSV Eindhoven.
– Właśnie miałem wyjść pobiegać, gdy zadzwonił do mnie księgowy z federacji w Lusace. Zazwyczaj kontaktowała się ze mną sekretarka, jednak podejrzewałem, że telefon ma związek z moją podróżą. Księgowy brzmiał dziwnie, wypytywał mnie o rzeczy w stylu „Jak się czujesz, Kalusha?”, „Nic złego się nie dzieje?”. Przeciągał rozmowę w ten sposób, nie wiedziałem co się dzieje. Nie był w stanie przekazać mi tych strasznych wieści. Powiedział tylko, że muszę odłożyć swoją podróż – dopiero po chwili Bwalya dowiedział co się stało. Samolot wojskowy, którym podróżowała reprezentacja Zambii spadł do morza, niedaleko Libreville. Trzydzieści osób, w tym osiemnastu piłkarzy zginęło. Nikt nie przeżył. Wśród ofiar był chociażby Derby Mankinka, który w sezonie 1991/92 reprezentował barwy Lecha Poznań.
Do wypadku być może by nie doszło, gdyby nie katastrofalny w skutkach błąd pilota. Po drugim tankowaniu, w Libreville, przestał działać jeden z silników. Pilot wyłączył silnik. Ten działający poprawnie. Samolot runął do wody podczas startu, wraz z nim mężowie oraz ojcowie, a przede wszystkim bohaterzy narodowi. Sześciu z tych piłkarzy brało udział w pamiętnym meczu z Włochami. Byli o krok od awansu na Mundial, pierwszy w historii. „Największy skarb narodowy zniknął”, płakał cały kraj.
Wszyscy reprezentanci zostali pochowani razem, na zewnątrz stadionu narodowego. To na nim gromadziły się tysiące kibiców pogrążonych w bólu. Wielu z nich nie wyobrażało sobie, by mogli jeszcze kiedykolwiek oglądać piłkę nożną. Nastrój histerii podsycały liczne teorie spiskowe związane z wypadkiem. Pojawiały się różne hipotezy – od przypadkowego zestrzelenia samolotu rakietą przez gabońskiego żołnierza, przez bombę na pokładzie, po podejrzenia że wszyscy tak naprawdę żyją i są przetrzymywani w Gabonie, a znalezione ciała były szczątkami więźniów politycznych z tego kraju. Skądś chyba znamy takie historie. Rodziny ofiar do dziś domagają się odtajnienia wszystkich akt.
– Musimy walczyć dalej. Nie wiem, jak długo zajmie nam budowanie drużyny, ale nie możemy się poddać – stwierdził Bwalya na pogrzebie swoich kolegów. Nikt nie miał co do tego wątpliwości, to była naturalna decyzja. Natychmiast uformowano zupełnie nową reprezentację, która miała dokończyć eliminacje. W przełożonym z oczywistych powodów spotkaniu z Senegalem niezgrana jeszcze ekipa zdołała zremisować. Mecz rozegrano niecałe trzy miesiące po tragedii. Gdy w rewanżowym spotkaniu z „Lwami Terangi” Zambia wygrała aż 4-0 nadzieje kraju na awans do Mundialu rozbłysły. Wystarczyło nie przegrać z Marokiem. Niestety, w Casablance minimalnie górą okazali się gospodarze. Wyjazd do USA okazał się niemożliwy. Pamięć poległych bohaterów uczczono jednak niemalże rok po ich śmierci. Zambia została wicemistrzem Afryki, po raz drugi w historii.
– Gdyby nie ten wypadek, Zambia byłaby dzisiaj na zupełnie innym piłkarskim poziomie. Z zawziętością oraz ambicją tych piłkarzy, prawdopodobnie wygralibyśmy co najmniej raz lub dwa Puchar Narodów Afryki oraz zadebiutowali w końcu w Mistrzostwach Świata, wspomina Chongo Kabange, zambijski dziennikarz.
Od tej pory Bwalya miał jasny cel – nie pozwolić zapomnieć nowemu pokoleniu o tej straszliwej tragedii oraz nawiązanie do ich wyników. To on zaszczepia w piłkarzach obecnej kadry duch patriotyzmu, przypominając im dlaczego ten turniej jest tak ważny. Nie grają dla siebie, tylko dla całego, 12-milionowego kraju.
Herve Renard na każdym kroku podkreśla wagę tych wydarzeń z 1993 roku, grę na patriotycznych nutach wykorzystuje jako element motywacji swoich piłkarzy. Trenerem jest jednak nieugiętym. Przed ćwierćfinałami odesłał do domu Clifforda Mulengę, który wraz z dwoma anonimowymi kolegami złamał ustanowione przez niego zasady – opuścił hotel w nocy. Jako jedyny nie przeprosił za swoją niesubordynację, wobec czego został odesłany do domu. Na konferencjach prasowych niejednokrotnie uciszał przeszkadzających mu dziennikarzy. Francuz jest perfekcjonistą – zadowolony jest tylko z wyników swojej ekipy, w grze najchętniej jeszcze sporo by poprawił. Rezultaty są imponujące. Tylko dwóch piłkarzy gra na co dzień w Europie, najbardziej znany jest 21-letni Emmanuel Mayuka z Young Boys Berno. Drugi, Chisamba Lungu występuje na zapleczu rosyjskiej ekstraklasy. Jakby tego było mało, aż siedmiu podopiecznych gra w zambijskich klubach, które – eufemistycznie mówiąc – do potęg na kontynencie afrykańskim nie należą.
Zdolna młodzież wyselekcjonowana przed paru laty, mądre prowadzenie zespołu i federacji czy brak presji przyczyniły się do osiągnięcia sukcesu przez Zambię. Już po ćwierćfinale Renard narzekał, że… w internecie ciężko znaleźć informacje o jego zespole. O tym, jaki głód sukcesu panował w tym kraju świadczy fakt, że po wygranej z Ghaną… prostytutki z Lusaki oferowały uciechy zupełnie za darmo. Wielu uważa, że władze powinny zapewnić darmowe prezerwatywy, gdyż nie wiadomo co się będzie działo po finale. Zdarzyło się również pobicie mężczyzny, który zbyt długo korzystał z darmowych przyjemności. Jakby tego było mało, kapitan zespołu, Christopher Katongo został awansowany na chorążego za „prezentowanie przykładnego modelu rządzenia, które zaowocowało dobrą postawą zespołu”.
Kilka miesięcy po katastrofie Kalusha twierdził: „W Afryce wierzymy, że dusze muszą być zaspokojone. Jeśli ktoś umiera, wszystko musi pójść po myśli tej osoby. Ich duchy wspierają nas. Nie zostały zapomniane”. Trudno wątpić w prawdziwość tych słów patrząc na przypadek Zambii. Zwycięstwo w jutrzejszym meczu z Wybrzeżem Kości Słoniowej byłoby niesamowitym zwieńczeniem tej historii i kolejnym dowodem na to, że piłka nożna potrafi być niesamowita.
ŁUKASZ GODLEWSKI