Blamaż z organizacją meczu na Stadionie Narodowym spowodował, że dziurawa historia meczów z udziałem dwóch teoretycznie najlepszych drużyn w kraju w pewnym sensie zatoczyła koło. W przeszłości również do rozegrania spotkań nie dochodziło lub grały w nim nie te zespoły, które faktycznie powinny. Były więc lata, kiedy pytanie pani minister byłoby nawet całkiem zasadne. Oto skrawki z dziejów pucharu, który nigdy nie ściągał na trybuny zbyt wielu kibiców, ale wyznaczał trendy w modzie, któremu zmieniano imiona i w którym nie ma dogrywki.Najbardziej podobna do obecnej była chyba sytuacja z 2002 roku. Też miała zagrać Legia z Wisłą, ale z tą różnicą, że w Suwałkach, a organizatorem meczu był PZPN. Termin kilkukrotnie przekładano, aż związek uznał, że nie ma kasy na takie pierdoły i mecz całkowicie odwołał. Rok później nikt nie chciał więc już rozgrywać tak ważnego dla władz piłkarskich spotkania i nawet nie było mowy o jego zorganizowaniu. Odbył się za to w 2004 roku, gdyż akurat nadarzyły się sprzyjające okoliczności. W ostatnim meczu ligi, pewna mistrzostwa Wisła przyjechała do Poznania na mecz z Lechem, który wygrał z kolei Puchar Polski. Postanowiono upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i zwycięzcę ligowego spotkania, ogłosić zdobywcą Superpucharu. Na przekór działaczom – padł remis. Ale nic to, zarządzono karne i trofeum zgarnęli poznaniacy. Co ciekawe, to właśnie ten mecz, zorganizowany na doczepkę, zgromadził największą widownię w całej historii tych rozgrywek – 25 tysięcy ludzi.
Nie znaczy to wcale, że finałowe starcie nie miały gwiazd. Wręcz przeciwnie. Za taką śmiało można uznać Kazimierza Węgrzyna. Dziś telewizyjnego eksperta, a w 1995, obrońcy GKS-u Katowice, który miał przed sobą jeszcze prawie dekadę kariery.

– Fajny, naprawdę fajny puchar!
Całkowita opieka nad Superpucharem Polski wróciła w ręce PZPN w 2001 roku i nie zapowiadała późniejszej klęski. Mecz Wisły Kraków z Polonią Warszawa zorganizowano w Starachowicach, na trybunach zjawiło się osiem tysięcy ludzi, a i sam mecz był emocjonujący i zakończył się wynikiem 4:3. Nawet Franek Smuda był zadowolony, bo napił się za darmo Coca-Coli…
Jeśli śledzicie teraz mapę Włoch w poszukiwaniu miejsca, z którego inspiracje w sprawach mody czerpie Werner Liczka, to możecie ją rzucić w kąt. Inspiracją był Paweł Janas. Superpuchar Polski ’94…
W latach 1987-2000, superpuchary odbywały się pod patronatem fundacji „Gloria Victis”, która kasowała z nich cały dochód. I to najwidoczniej był czynnik, motywujący działaczy do organizacji tych spotkań, bo wówczas jakoś im się to udawało. W zasadzie, tylko z przerwą na rok 1993, kiedy GKS Katowice nie miał z kim zagrać, bo wybuchła afera i Legii zarzucono korupcję, a w konsekwencji odebrano tytuł mistrzowski. Mecz odwołano.
Tak samo jak w 2005r., kiedy PZPN całkiem olał ten temat i zajmował się praniem własnych brudów i przygotowaniami do Mundialu w Niemczech. Powstająca właśnie spółka Ekstraklasa S.A wyczuła pole do popisu i wzięła organizację na siebie, zmieniając nazwę na: Superpuchar Ekstraklasy, co było całkowicie idiotyczne, biorąc pod uwagę fakt, że jeden z finalistów (zdobywca Pucharu Polski) wcale nie musi być z najwyższej klasy rozgrywkowej.
Debiut firmy Andrzeja Ruski w tej roli, przypadł na spotkanie Legii Warszawa (mistrz) z Wisłą Płock (zdobywca PP). Mecz rozegrano na stadionie tych pierwszych, ale wygrali ci drudzy i ostro fetowali sukces…
Były to jednak tylko niezłe, złego początki. Problem pojawił się już w kolejnej edycji, kiedy zagrać mieli: Zagłębie, które zdobyło mistrzostwo i Groclin, który wygrał puchar. Drużyna z Grodziska zdecydowała się jednak nie brać udziału, tłumacząc się wyjazdem do Azerbejdżanu na mecz w Pucharze UEFA. Zaczęto więc szukać lubinianom jakiegoś rywala. Finalista PP, Korona Kielce nie była zainteresowana i poproszono GKS Bełchatów, który przegrał to spotkanie 0:1.
Później Ekstraklasa dostała w policzek od Wisły Kraków, która w 2008 roku wystawiła w Ostrowcu Świętokrzyskim rezerwy przeciwko Legii, bo bardziej prestiżowy był dla niej… sparing z Liverpoolem dzień wcześniej, gdzie desygnowano pierwszy skład. Superpuchary 2009 i 2010 wyglądały już w miarę przyzwoicie, w obu grał Lech – najpierw wygrał z Wisłą, a potem przegrał z Jagiellonią, która jest ostatnim zdobywcą tego trofeum. Kto będzie następny i czy ktokolwiek?
Amica Wronki – nie, ona raczej już tych rozgrywek nie wygra, ale w przeszłości – jako jedyna – dokonała tego dwa razy z rzędu! „Fryzjer” nie krył dumy…
Historia tych meczów, to też historia sędziów, którzy je gwizdali. Przeglądając ich nazwiska, można znaleźć wiele dobrze nam znanych. Jak choćby dwaj późniejsi eksperci Canalu+ ds. sędziowskich: Wit Ł»elazko i Sławomir Stempniewski. O obsadę arbitrów dbano niemalże jak o nic innego, więc na liście są też Tomasz Mikulski, Ryszard Wójcik, Grzegorz Gilewski czy Robert Małek. A ostatnie spotkanie, pomiędzy Lechem i Jagiellonią… Marai Al-Awaji z Arabii Saudyjskiej. Najbardziej wybili się jednak ci, którzy prowadzili trzy pierwsze finały. To Henryk Klocek (1983), Janusz Eksztajn (1987) i Michał Listkiewicz (1988). Większość była zamieszana w korupcję.
Pierwszy SP miał się odbyć już w 1980 roku. Piłkarze Szombierek Bytom dość zaskakująco wygrali ligę i szykowali się już, aby stanąć w szranki z Legią, ale ostatecznie wszystko odwołano. Akcja jakby podobna, a jej miejsce nawet to samo. Wówczas stadion nazywał się „dziesięciolecia”, dzisiaj jest „narodowy”, ale meczu tak wtedy, jak i teraz nie rozegrano. A przyczyny w obu przypadkach pozostają do końca nieznane, choć trudno nie mieć wrażenia, że jakby blisko spokrewnione, a wspólnym krewnym jest polityka.
Tak więc dwie nieudolne próby zorganizowania meczu dwóch najlepszych drużyn piłkarskich w kraju, spinają tę historię w obraz ułomności i tego kraju i tej piłki.
Czy będą do niej dopisywane kolejne karty? Tak się tylko zastanawiamy, czy w ogóle w takiej formie, to ma sens. Ale w sumie zawsze można popatrzeć na rywalizację dwóch futbolowych ekip, pt. „Kto będzie gorszym patronem Superpucharu?”. Czy Ekstraklasa zdoła jeszcze przegonić PZPN? Zapowiada się zacięta walka.
TOMASZ KWAŚNIAK



