Bez dwóch zdań był jednym z pierwszych zawodników z Afryki (o ile nie pierwszym), którzy po wyjeździe z Polski zrobili przyzwoitą karierę. Piłkarską, ale i trenerską skoro awansował nawet na stołek selekcjonera kadry. Norman Mapeza w sezonie 1993/1994 bronił barw dziwnego sportowego tworu w Pniewach. Rok później otarł się o samą Barcelonę, przez lata kopał w Turcji, aż w końcu objął narodową drużynę Zimbabwe. Dziś został zawieszony przez swoją federację, jako jeden z podejrzanych o udział w bukmacherskiej aferze korupcyjnej. Okazuje się, że niektóre mecze kadry Zimbabwe w latach 2007-2009 mogły odbywać się tylko po to, by organizować wokół nich przekręty…
Trudno zacząć tę historię inaczej, niż od jej samego początku, by nie prowokować pytania – ale kim, do cholery, był ten Mapeza? Przyjechał do Polski latem 1993 roku, jako obrońca, choć od początku sprawdzał się także w pomocy. Wysoki, ale raczej chuderlawy – na pewno bliżej było mu do niedowagi niż do zbędnych kilogramów. Ze złotym kolczykiem w lewym uchu i typową, afrykańską fryzurą, którą w tych czasach w Pniewach niewielu pewnie widziało. Wygolony na zero, tylko z bujnymi, czarnymi włosami na samym czubku głowy. Do kraju przywiózł go mieszkający na stałe w Harare, stolicy Zimbabwe, Wiesław Grabowski. Były trener i menedżer piłkarski, a jak twierdzą niektórzy, jeden z trzech Polaków, obok… Jana Pawła II i Lecha Wałęsy, których kojarzy społeczność w Zimbabwe.
Razem z Mapezą przyjechał także niejaki John Phiri, ale widać, nie prezentował żadnego poziomu, bo szybko przepadł bez wieści. Podobnie jak Stewart Murosa, Usman Misi czy George Nechirouga, którzy również trafili do Pniew, ale od dawna nikt o nich nie pamięta.
Mapeza tymczasem okazał się całkiem niezłym piłkarzem, choć początki musiały być dla niego trudne. Mówił płynnie po angielsku, jak to obywatel Zimbabwe, ale i tak w Pniewach mało kto potrafił się z nim dogadać. Na naukę, choćby nawet chciał się go uczyć, nie dostał dość czasu. Argumenty piłkarskie wzięły górę. Minął rok, Mapeza rozegrał dwadzieścia sześć meczów w lidze i tyle go widziano. Trafił w miejsce, gdzie grano w naprawdę poważną piłkę. Podpisał kontrakt z Galatasaray Stambuł.
Zupełnie nieobyty w świecie, w Turcji jeszcze długo opowiadano o nim pewną anegdotę. Jak tylko pojawił się w Stambule, by zawrzeć umowę, działacze „Galaty” zaproponowali, że klub wynajmie mu samochód. Mapeza zareagował jednak najszczerszym zdziwieniem. – Samochód, dla mnie? Nie chcę. Mnie wystarczy rower.
Biedak nawet się nie spodziewał, że tu, inaczej niż w Pniewach, na dwóch kółkach nie wszędzie dojedzie.
Piłkarsko jednak nie zawiódł i przez kilka sezonów dryfował się na poziomie pierwszej ligi. Jedna z legend głosi, że w międzyczasie pytała o niego nawet sama Barcelona – z Koemanem, Romario czy Bakero w składzie – która w sezonie 1994/95 pucharowym dwumeczu Ligi Mistrzów prowadziła z Galatasaray wyrównane boje.
Działacze Dumy Katalonii mieli rzekomo pytać o cenę, ale tureccy prezesi rzucili zaporową kwotę, a Mapeza nigdy później nie trafił już do klubu choć w połowie tak prestiżowego. W 2005 roku próbował nawet wrócić do Polski, ale nie wypalił jego transfer do Groclinu Grodzisk.
Postacią najbardziej cenioną i poważaną był w Zimbabwe. Rozegrał prawie sto meczów w reprezentacji, a przed kilkunastoma miesiącami, w wieku 40 lat, został jej pierwszym selekcjonerem. Jedni protestowali. Inni byli zdecydowanie za tym, by kadrę powierzyć byłemu kapitanowi. Za Mapezą wstawił się nawet zdecydowanie najlepszy z czynnych piłkarzy w tym kraju – Benjani Mwaruwari. Działacze federacji sami nie wiedzieli, co z tym fantem zrobić. Najpierw Mapezę powołali. Później zażyczyli sobie Europejczyka, ale Belg, którego ściągnęli, pewnie nawet nie zdążył znaleźć mieszkania, a już go pogoniono. W końcu przywrócono Mapezę, na którego z czasem zaczęły jednak spadać gromy.
Jedna z historii zabrzmi dosyć groteskowo…
Jakiś czas temu do selekcjonera zaapelował Peter Nzerumbaye. 24-letni napastnik, a na co dzień podopieczny Marka Koniarka z trzecioligowego LZS-u Piotrówka, zarzucił Mapezie, że ten ma swoich faworytów i prowadząc selekcję nie zagląda na rynki zagraniczne, między innymi do Polski. Wygląda na to, że apel nie zdał się jednak na wiele, bo zdesperowany trzecioligowiec szybko gdzieś przepadł, a na zgrupowanie kadry Zimbabwe pojechał tylko Costa Nhamoinesu.
Zamieszanie wokół Mapezy dopiero się jednak zaczyna.
Okazuje się, że w Zimbabwe trafił właśnie na piłkarską czarną listę. Taką – przy zachowaniu wszelkich proporcji – ichnią „listę Fryzjera”, tyle że oficjalną, sporządzoną przez działaczy i popartą 150-stronicowym raportem specjalnej komisji.
Jako pierwszy aresztowany został dyrektor federacji. Oskarżony o korupcję, przekupstwo i ustawianie meczów, wyszedł po wpłaceniu kaucji w wysokości 500 tysięcy dolarów. Podejrzewa się, że w proceder, o którym mowa w aferze, zaangażowanych było ponad sto osób, a niektóre mecze reprezentacji Zimbabwe w latach 2007 – 2009 organizowano tylko po to, by ich wyniki manipulować u bukmacherów. Chodzi między innymi o towarzyskie tournee po Azji i wizyty w Tajlandii czy Malezji, rozgrywane pod dyktando bukmacherskich kursów i postawionych na nie dolarów.
Mapeza, zawieszony dziś w prawach selekcjonera, znalazł się w szerokim kręgu podejrzeń, wśród ponad osiemdziesięciu piłkarzy, ale i działaczy czy współpracowników, którzy mogli wiedzieć o całym mechanizmie. – Trenerzy i zawodnicy jadą na tym samym wózku. Nikt, kto mógł mieć styczność z tym procederem, nie będzie pracował z kadrą, dopóki nie zostanie oczyszczony – zapowiedział jeden z członków Niezależnej Komisji Etyki. Afera cały czas rozkwita, a Mapeza czeka w kolejce – do skazania albo pełnego oczyszczenia. A wraz z nim m.in. kapitan reprezentacji Method Manjali czy występujący we francuskiej Ligue1 Ovidy Karuru.
Wszyscy podejrzani nadal mają prawo grać i pracować w swych klubach, o ile na całe zamieszanie nerwowo nie zareaguje FIFA. Sepp Blatter już raz pogroził palcem.
PAWEŁ MUZYKA