Kibice piłkarscy żyją jeszcze w rzeczywistości Football Managera – kupować, sprzedawać. Ile wzięliśmy? To za połowę tej kasy brać zawodnika z Urugwaju, resztę zamrozić do lata na kontraktu Greka albo Szkota, chociaż ten Szkot to trochę pijus. Należy opchnąć naszego obrońcę, żeby mieć kasę na napastnika. Bramkarz powinien zejść z kontraktu. Kupowanie, sprzedawanie, wypożyczenia. Codziennie tysiące albo i dziesiątki tysięcy ludzi szuka na zagranicznych portalach wiadomości, kogo kupuje Legia, Wisła, Lech, a kogo Śląsk. Ktoś wyskakuje z listą nazwisk: „Im należy się przyjrzeć, natychmiast”! Ktoś inny potwierdza: „To dobre zestawienie, mam nadzieję, że nasi działacze nie śpią”.
Oczywiście ruch idzie w obie strony.
Dwa miliony za naszego zawodnika? Sprzedawać go i brać kasę. Nie, lepiej poczekać do lata, wtedy pójdzie do Anglii za dwa razy tyle. Nie, nie, nie – nie ryzykujmy, że odniesie kontuzję. Należy go jak najszybciej wytransferować. „Dobrze to wykombinowałeś, sprzedajmy go i w jego miejsce weźmy Piździńskiego z Czarnych Zabrze”. Na internetowej giełdzie piłkarskiej wszystko jest proste.
I tak leci kabarecik. Domowi menedżerowie przerzucają piłkarzy ze wschodu na zachód i zastanawiają się, czemu w realnym życiu nikt nie idzie ich śladem.
Zła informacja jest taka – życie to nie Football Manager.
Kibice to specyficzna grupa „klientów” – potrafią ekscytować się czymś, czego… nie ma. Bo transferów nie ma. A nie ma ich dlatego, że kasy też nie ma. Gdyby dyrektorzy sportowi mogli mówić to, na co rzeczywiście mają ochotę, to ich dialog z kibicami musiałby wyglądać następująco…
– Przepraszam, kiedy będą transfery?
– Nigdy, rozumiesz? NIGDY! Skąd mam wziąć forsę? Przecież nie wytrzepię!
Nie ma specjalnego sensu ciągłe naskakiwanie na dyrektorów sportowych, że nic nie robią, bo skoro nie mają kasy, to nie robią – proste to jak strzelenie gola Cabajowi. Taki Marek Jóźwiak na przykład… Wiecznie ma chłop pod górkę, mimo że przecież to nie tak, iż nigdy nie zrobił żadnego dobrego transferu. Wręcz przeciwnie, zrobił kilka kabaretowych i kilka udanych – Dusan Kuciak na przykład nie dzwonił na numer sekretariatu Legii i nie pytał, czy znalazłyby się dla niego rękawice. Albo Ljuboja – no, też nie. Podejrzewamy, że Jóźwiak chciałby dobrych piłkarzy ściągać co tydzień, ale niestety za darmo w dzisiejszych czasach to można tylko dostać po mordzie. Im mniej masz pieniędzy, tym większe ryzyko, że trafisz na szrot, a jak nie masz nic – to już w ogóle przebierać możesz w inwalidach. Valckx z Wisły też chętnie rzuciłby dziesięć baniek na stół, ale przecież z kieszeni nie wyjmie. Jak mu w PSV dawali ze dwadzieścia milionów na transfery, to mógł znaleźć perełkę i potem się chwalić. Ale jak mu dają zero, to sprawa troszkę się komplikuje.
Tymczasem kibice wrzeszczą: – Kupuj, kurwa, kupuj! Gdzie się patrzysz, ty jełopie ty!
Niestety, pretensje kierowane są pod złym adresem.
Obecne okno transferowe jest KATASTROFALNE dla polskich klubów, a najbardziej katastrofalne dla Legii. Ma cztery punkty straty do Śląska Wrocław w tabeli ekstraklasy, a przed sobą jeszcze mecze ze Sportingiem Lizbona, który zdaje się być pogrążony w głębokim kryzysie. Ł»al nie powalczyć o pełną pulę, prawda? Zdaje się, że obecna zima jest najważniejsza dla warszawskiego klubu od bardzo wielu lat – istnieje realna szansa, by wreszcie zdobyć mistrzostwo Polski (najważniejsze) i jakaś tam, by nawiązać walkę w LE (mniej ważne). Biorąc pod uwagę przychody z jesieni – sprzedaż nazwy do stadionu, zyski z biletów, znalezienie sponsora na koszulki – wydawałoby się, że klub zrobi wszystko, aby odskoczyć konkurencji, bo i wreszcie ma ku temu środki. Lepszego momentu już nie będzie. Przy obecnym systemie kwalifikacji do Ligi Mistrzów, kwestią czasu jest, kiedy uda się ten cel osiągnąć polskiemu klubowi. Wystarczyłoby więc wcisnąć pedał gazu do samej podłogi. W drugiej wiosennej kolejce Legia zagra we Wrocławiu ze Śląskiem – jak przegra, to mistrzem już raczej nie będzie. A jak wygra – szansę będzie miała bardzo dużą.
Bilans zysków i strat wygląda jednak następująco: Borysiuk sprzedany, Ljuboja kontuzjowany, Radović kontuzjowany, wzmocnień brak (no dobra, przyszedł jakiś dzieciaczek z Afryki). Do tego – żenujące przygotowania (tragiczne boiska, fatalni sparingpartnerzy), no i odesłanie Ljuboji na leczenie we Francji, jakby nie można było urazu zdiagnozować wcześniej i zająć się zawodnikiem w grudniu. Wszystko stoi na głowie, absolutnie wszystko. I to w takim momencie! Gdyby na głowie stało rok temu – gdy zespół nie funkcjonował – to co innego. Ale teraz?!
Klub ewidentnie daje ciała w newralgicznej chwili. Tylko – no właśnie – kto jest za to odpowiedzialny? Miklas, Jóźwiak? No, chyba nie. Chyba mają nad sobą prezesa – Kosmalę, który ich posunięcia kontroluje, opiniuje i który wydaje polecenia. Jest jeszcze rada nadzorcza, jest właściciel. Pretensje należy raczej kierować wyżej. Tak wysoko, jak się da. Po co się znęcać nad jakimś dyrektorem, który niczego nie może? To znaczy – może, ale sprzedać. O, to nawet musi, taki przykaz. Ale kupować już nie. Zgadujemy, że obozy też mogłyby być zorganizowane lepiej, gdyby nie oszczędności.
– To wszystko z biedy – jak mawia nasz znajomy.
Legia – przy rekordowych przychodach z jesieni – jest w momencie, w którym powinna zrobić kolejny krok, ale już taki siedmiomilowy, by najpierw zaatakować mistrzostwo, a potem Ligę Mistrzów. Wydanie całej kwoty uzyskanej za Ariela Borysiuka zdaje się oczywistością. O ile w ogóle był sens go sprzedawać – przecież na rynku transferowym byłby podobnie wyceniany latem. Można było sprzedać 20-latka i dwa miliony euro puścić w ruch (termin realizacji transferu do Kaiserslautern nie ma znaczenia, Legia musi szacować swoje przychody i wydatki), albo nie sprzedawać go w ogóle. Ale sprzedać i nie kupić nikogo innego? Przecież to zbrodnia na marzeniach kibiców.
Zamiast pytać Jóźwiaka, gdzie są transfery, wypadałoby pytać Waltera: – Gdzie są pieniądze?
Wydaje się, że ta zima jest symptomatyczna. Pomyślmy – Legia dostaje około 6 milionów złotych rocznie od Pepsi, około 4 milionów rocznie od ActiveJet, miała rekordowe w historii klubu wpływy z biletów, a także bardzo duży dopływ gotówki z pucharów. No i Canal+, wiadomo. Do tego ma dobrą sytuację w tabeli i w perspektywie walkę o Ligę Mistrzów. Mało tego – sprzedała piłkarza za przeszło osiem milionów złotych. Skoro nawet w takim momencie właściciel nie podejmuje jakiegokolwiek wysiłku finansowego, by powalczyć o awans do Champions League, to kiedy? Czy kiedykolwiek nadarzy się lepsza okazja? Czy Legia zawsze będzie wegetować, czy też poniesie tak niezbędne w futbolu ryzyko i postara się dołączyć do grona bogaczy? ITI najwyraźniej ryzykować nie ma zamiaru. Jeśli cokolwiek uda się osiągnąć, jeśli uda się zrealizować jakikolwiek cel sportowy – to jednak przy okazji.
Oczywiście, nie kupiły NIKOGO także Wisła i Lech, ale w tym wypadku można to jeszcze jakoś zrozumieć – mają odpowiednio dziesięć i dziewięć punktów straty do lidera, w pewnym sensie ten sezon jest już dla nich stracony. O ile dziwne jest, gdy trzy tak wielkie lokalnie kluby nie dokonują Ł»ADNEGO transferu do klubu (czy jest druga taka liga w Europie?), o tyle sytuacja w Legii jest niebywała.