Grunt to geniusz w polu karnym. Ten przebije poprzedników.

redakcja

Autor:redakcja

01 lutego 2012, 11:02 • 8 min czytania

W ostatnim spotkaniu z Osasuną, jedyną bramkę dla Atletico zdobył Diego Godin. Akurat w tym meczu nie popisał się najlepszy strzelec drużyny, Radamel Falcao. Jednak nie ma wątpliwości, że jest to zawodnik co i rusz zbliżający się do futbolowej galaktyki. Już teraz możemy sobie wyobrazić, co stanie się w najbliższym czasie.
Madryckie Atletico nigdy nie było zespołem naszpikowanym największymi gwiazdami i pewnie już nie będzie. Bo nie wydaje się, aby do klubu zbliżył się ktoś szastający na lewo i prawo petrodolarami. Przez wielu, Rojiblancos uznawani są za typową drużynę środka tabeli, która co jakiś czas potrafi wystrzelić i zaskoczyć najlepszych. Wszystko dlatego, że zespół nigdy, ale to nigdy nie potrafi na dobre ustabilizować swojej formy. A to za mało błyskotliwa i podziurawiona pomoc, a to z kolei przemiana jednej z najlepszych linii defensywnych w dużo gorszą… Ale to jest do przyjęcia, mało kto się tym przejmuje. Bo w tej części Madrytu najważniejsza jest formacja ataku. Nie może być tak, żeby w barwach Roojiblancos nie występował snajper-geniusz. I co z tego, że gdyby nie on (ewentualnie oni) Atletico byłoby zupełnie inną, gorszą drużyną.

Grunt to geniusz w polu karnym. Ten przebije poprzedników.
Reklama

Tam nie kupuje się jednak na oślep. Sprzedano Torresa, zainwestowano kilkanaście milionów w euro w Forlana. Z La Liga pożegnali się Forlan i Aguero – na ich miejsce przybył Falcao. Kolumbijczykowi udało się zanotować najlepszy start z nich wszystkich. El Tigre po rozegraniu połowy spotkań w Primera Division miał na swoim koncie 11 trafień, podczas gdy najlepszy z wymienionej trójki – Torres – dziewięć. Forlan na dzień dobry zdołał strzelić siedem goli, a najmłodszy ze wszystkich Aguero tylko pięć.

38 milionów euro to w futbolu niebagatelna kwota. Działa na wyobraźnie jeszcze mocniej, gdy zrozumie się, że powstała, brzydko mówiąc z niczego. W końcu Fernando Torres trafił do Rojiblancos w wieku 11 lat. Za nic! Strzelał ogrom bramek, zdobywał wyróżnienia na wszelakich, juniorskich turniejach, a największym problemem działaczy było to, by ich diamencik nie zdecydował się na przenosiny do innego klubu. Chociażby do Realu. Statystyka 75 bramek w 174 spotkaniach ligowych może jakoś wybitnie nie powala. To znaczy wynik jest znakomity, ale w porównaniu z dwoma pozostałymi bohaterami – nieco gorszy. Należy jednak pamiętać, że Fernando grał w La Liga od 2002 roku. Wtedy „wytwórcy materacy” byli zespołem o klasę gorszym niż teraz. Mimo to, El Nino przez pięć sezonów, nie schodził z pewnego poziomu. Strzelał minimum 13 bramek w lidze i przez cały czas był jednym z najgroźniejszych snajperów Europy.

Reklama

Można się przyczepić, że Torresowi nie udało się zaliczyć w La Liga sezonu-marzenie, który zostałby okraszony tytułem króla strzelców. Nie mniej jednak, takowy wyszedł mu już rok po wyjeździe z Hiszpanii. Wszystko jednak popsuł będący w kosmicznej formie CR7. Transfer do Liverpoolu był niezrozumiały, ale „dzieciak” poradził sobie na Anfield Road nadspodziewanie dobrze. Strzelał bramki jak na zawołanie, dzięki czemu zaskarbił sobie serca fanów kolejnego klubu. Jego statystyki – bo to przecież z nich rozliczani są snajperzy, przypominały popisy „Il Fenomeno”. Aż tu nagle wszystko się skończyło i jak grom z jasnego nieba pojawiła się informacja o transferze. Kibice się odwrócili i zaczęli prześladować swojego niedawnego bohatera.

– Nie mam nic przeciwko kibicom Liverpoolu. Nie chciałem odjeść z Anfield w ten sposób, ale klub mnie okłamał. Byłem zawiedziony i nie rozumiem dlaczego kibice mnie nienawidzą – bronił się Hiszpan. Niesmak pozostał, choć prawdę mówiąc, w Liverpoolu nie mają na co narzekać. Może i stracili super-snajpera, ale zgarnęli za niego 58 milionów euro. Nietrudno obliczyć, że zarobili 20. To nie wszystko, bo w końcu super-snajper zmienił się w zwykłego, będącego w dołku napastnika. Przeprowadzona na Facebooku akcja „Strzeliłem dla Chelsea tyle samo bramek co Fernando Torres” w zasadzie mówi wszystko. Kibice The Blues czekali na jego pierwsze ligowe trafienie przez dwa i pół miesiąca. Do tej pory uzbierał trzy bramki, a strzela dokładnie co… 560 minut. Jeśli Torresowi nie uda się przynajmniej zbliżyć się do dawnej formy, za jakiś czas będzie nazywany największym transferowym niewypałem w historii futbolu. A wtedy pozostanie mu tylko powrót na Vicente Calderon. Co by się dopiero działo, gdyby się tam odbudował.

Trochę inaczej sprawa się miała z Forlanem. Na nim Atletico bezpośrednio nic nie zarobiło. To udało się Villarrealowi, który pozyskał wypalonego Urugwajczyka za trzy miliony i sprzedał do Rojiblancos z siedmiokrotnym przebiciem. Ci pozbyli się go za pięć milionów. Ale w Madrycie nie mają na co narzekać, bo przez niepotrzebne zaległości względem jego osoby, mogli nie dostać nic. – To, co doświadczyłem grając dla Atletico było niesamowite. Nigdy tego nie zapomnę – wspominał Forlan. Rzeczywiście, to co wyprawiał na Vicente Calderon bezapelacyjnie można uznać za niesamowite. Jego ligowe statystyki były jeszcze lepsze niż te z czasów gry w „żółtej łodzi podwodnej” – 74 bramki w 134 spotkaniach, czyli średnio 0,55 gola na spotkanie. Zdecydowanie najlepszy był dla niego drugi sezon, w którym strzelił 32 bramki i po raz drugi w swojej karierze sięgnął po tytuł króla strzelców La Liga oraz Złotego Buta. Takim sposobem, Forlan już na zawsze będzie wymieniany jednym tchem obok Eusebio, Gerda Mullera, Mario Jardela, Thierry’ego Henry oraz (na razie) Cristiano Ronaldo.

Rok po zdobyciu podwójnej korony, Forlan udowodnił, że bez trudu jest w stanie prowadzić swoją drużynę do zwycięstw w rozgrywkach międzynarodowych. W Lidze Europy strzelał arcyważne bramki w spotkaniach z Liverpoolem i Fulham. Jednak prawdziwy kunszt pokazał dopiero na mistrzostwach świata w RPA. Napisanie, że w pojedynkę wprowadził Urusów do półfinału byłoby sporym nadużyciem, szczególnie, patrząc na to, co Suarez zrobił w meczu z Ghaną. Mimo wszystko, „blondwłosy anioł” był mózgiem, liderem i najlepszym strzelcem drużyny. Został królem strzelców turnieju, znalazł się w jego najlepszej jedenastce i co najważniejsze – całkowicie zasłużenie – zgarnął Złotą Piłkę. Trudno wyobrazić sobie ile Atletico dostałoby pieniędzy, gdyby zdecydowało się wtedy na jego sprzedaż.

– Porównania do Eto’o nie są dla mnie problemem. Samuel jest wspaniałym piłkarzem, lecz Inter musi iść naprzód, życie trwa dalej. Chcę pokazać się w składzie Interu i pomóc drużynie w odnoszeniu zwycięstw – stwierdził niedawno Forlan. A porównań rzeczywiście było sporo, w końcu Urugwajczyk trafił na San Siro w miejsce Kameruńczyka. Co ciekawe, w pamiętnym sezonie 2008/2009, w klasyfikacji najlepszych strzelców La Liga, Eto’o znalazł się za plecami Forlana. Między nimi były dwie bramki różnicy.

Patrząc na tegoroczny dorobek Urugwajczyka, można się zastanowić, czy działacze Interu nie wyszliby lepiej na kupnie Carlosa Teveza albo Ezequiela Lavezziego. Kontuzji się jednak nie przewidzi. W Madrycie mało kto się tym przejmuje. Urugwajczyk doszedł na szóste miejsce najlepszych strzelców w historii Atletico. Mimo gorszej formy Forlana i fatalnej Torresa, obaj panowie pojawiają się najczęściej w spekulacjach dotyczących zastąpienia w Barcelonie Davida Villi. W oba rozwiązania trudno jednak uwierzyć, a co najmniej jedno z nich jest zwyczajnie niedorzeczne.

Ostatnią historię Atletico można podzielić na erę Hiszpana i Urugwajczyka. Obu panów łączy niejako osoba Sergio Aguero, który grał i z jednym i drugim. Zięć Diego Maradony lepiej będzie wspominał występy z doświadczonym „Urusem”. Za czasów Torresa, młody Argentyńczyk wchodził dopiero do składu, był utalentowanym młokosem, ba, największym talentem w La Liga, ale na prawdziwą szansę musiał chwilę poczekać. To Hiszpan pod każdym względem był numerem jeden. Można powiedzieć, że odejście El Nino pomogło mu rozwinąć na dobre skrzydła. Obok Forlana grało mu się zupełnie inaczej. W pierwszym sezonie po sprzedaży Hiszpana na Anfield, był najlepszym strzelcem drużyny. Później zanotował jeszcze trzy kapitalne lata. Szczególnie udany był ten ostatni, w którym od korony króla strzelców odciągnęli go tylko Messi i Cristiano Ronaldo.

Aguero strzelił dla Atletico 74 bramki w 164 spotkaniach. Bilansu nie trzeba komentować. Argentyńczyk razem z Forlanem tworzył najmocniejszy i najbardziej wszechstronny atak świata. Ofensywa marzeń. Długo spekulowano, gdzie może odejść, po raz kolejny bliski wydarcia największej gwiazdy rywala był Real. Za transferem był ówczesny trener Rojiblancos, Gregorio Manzano, a także „Boski Diego”. – Możliwe, że to także moja wina, że grając razem z Aguero, nie potrafiłem wytłumaczyć mu, czym dla piłkarza Atletico jest transfer do Realu Madryt – wtrącał swoje trzy grosze Torres.

Ostatecznie skończyło się na Obywatelach z Manchesteru. Wielu obawiało się, że Aguero sobie tam nie poradzi. Jedna sprawa to styl, w jakim gra się w Premier League, a druga – ogromna konkurencja w samym MC. Argentyńczyk udowodnił wszystkim niedowiarkom, że potrafi grać jeszcze lepiej niż w Madrycie i teraz nikt nie ma już wątpliwości, że ma papiery na to, by zostać najlepszym napastnikiem świata. Zresztą ma (miała) je cała trójka i niektórzy już ocierali się o to miano.

Falcao dysponuje podobnym potencjałem. Można zaryzykować, że jeszcze większym. Sprowadzając króla Ligi Europy, Atletico zagrało na nosach kilku potentatom. Informacji na temat transferu Falcao było od zatrzęsienia. Jednego dnia padała informacja, że piłkarz za namową trenera Villasa-Boasa wzmocni szeregi Chelsea. Następnego, Kolumbijczyk był już w Madrycie, tyle, że nie na Vicente Calderon, a przy boku Jose Mourinho. Działacze Rojiblancos postanowili zaszaleć i pokazali, że giganci muszą się z nimi liczyć. Wydaje się jednak, że Atletico tylko trochę opóźniło w czasie przenosiny Kolumbijczyka do zespołu z tej najściślejszej, europejskiej czołówki.

W Madrycie, po raz kolejny zrobili kapitalny interes. Choć na pierwszy rzut oka, patrząc na te 40 milionów, może się tak nie wydawać. Ale bez obaw, Atletico nie dość, że przez dwa, trzy sezony będzie miało genialnego napastnika, to jeszcze zarobi na nim mnóstwo pieniędzy. Co innego podwoić 10 milionów, a co innego cztery razy razy więcej. Nikt nie da ośmiu dych za Falaco? Chętni znajdą się na pewno, a gdy stanie się to już faktem, Atletico kupi kolejnego geniusza pola karnego. Na pytanie, kto nim zostanie jeszcze za wcześnie, ale jakiś czas temu Atletico przegrało walkę o Romelu Lukaku. Belg nie może się odnaleźć w Londynie, do tej pory praktycznie nie otrzymał szansy na pokazanie pełni swojego talentu. Nawet jeśli nie będzie to on, możemy być pewni, że nowy snajper będzie ociekał fenomenem. Interes będzie się kręcił, a przy tym, zupełnie przypadkiem wpadną jeszcze jakieś trofea.

MATEUSZ MICHAفEK

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama