Trener-hooligan wyjedzie jako zwycięzca?

redakcja

Autor:redakcja

29 stycznia 2012, 15:57 • 4 min czytania

Nasz wczorajszy tekst o coraz mniej porywającej Barcelonie odbił się szerokim echem. Chyba nawet szerszym, niż się spodziewaliśmy. W Hiszpanii też wszyscy mają gdzieś wyczyny Levante, Osasuny czy innych Racingów. Mówi się o fantastycznej formie Mesuta Özila, lub jak nazwała go „Marca”, czarnoksiężnika z krainy Öz. Ale jakoś w cieniu tego zamieszania, całkiem niezasłużenie, znalazł się Jose Mourinho. Przed tygodniem wygwizdywany przez kibiców Realu i skrytykowany – żeby nie powiedzieć: zmieszany z błotem – przez dziennikarzy. Z jego twarzy bije niechęć do mediów i gdyby tylko mógł odsunąć dyplomację na bok, to z chęcią powiedziałby: „odwalcie wy się wszyscy ode mnie”. Z pozoru wygląda jak człowiek przegrany. I tak wielu go traktuje. Dopóki nie się nie obudzą i nie popatrzą na tabelę…
Image and video hosting by TinyPic

Trener-hooligan wyjedzie jako zwycięzca?
Reklama

Siedem punktów przewagi. Takie miny, właśnie jak ten popularny ostatnio kot, mają pewnie ci madridistas, którzy ostatnio wylewali pomyje na Mourinho. Bo ten właśnie Mourinho został pierwszym trenerem Realu, który w erze Guardioli doprowadził Real do mistrzostwa. No, niech będzie – prawie doprowadził, ale – choć spora w tym zasługa Barcy – chyba nikt nie spodziewał się AŁ» TAKIEJ przewagi „Królewskich”. Do końca sezonu pozostało co prawda aż 18 kolejek, ale jeśli Real utrzyma taką formę (17 zwycięstw – 1 remis – 2 porażki, bilans 70:19), to nic strasznego nie powinno się stać. Prędzej punkty pogubi Barcelona.

I właśnie w takiej atmosferze – powolnego wdrapywania się na szczyt – toczy się dyskusja wokół Mourinho. Wywalić go czy dać drugą szansę? Przejmować się kibicami czy olać ich zdanie? Jeden z dziennikarzy stwierdził nawet, że Portugalczyk to najbardziej kontrowersyjna osoba w Hiszpanii od czasów dyktatora Franco. – Nie ma powodów, żeby sądzić, że w domu nie jest osobą radosną i serdeczną. Ale jego publiczna twarz to człowiek stale rozzłoszczony i urażony, który widzi wrogów w każdym miejscu. To nie paranoja, bo faktycznie ma wrogów, ale większość z nich sam sobie znalazł – pisze John Clarin w „El Pais”. – Jego deklaracje i nawet gesty wyglądają, jakby były systematycznie projektowane po to, aby tworzyć antypatię (…). To trener, który stał się „hooliganem”.

Reklama

Trudno się nie zgodzić z taką opinią. Jak mają go lubić dziennikarze, skoro traktuje ich z mniejszym szacunkiem niż swojego psa? Z piłkarzami też podobno jest mu nie po drodze, co wyciągnęła ostatnio na wierzch promadrycka (!) „Marca”. Może „Mou” staje się ofiarą swojego misternego planu swojej gry, może zżera go presja, a może nie akceptuje bycia „The Special Two”, jak ochrzcił go ostatnio Tomas Roncero? Sam wystawia też siebie na ostrzał i dodatkową polemikę, jak choćby po ostatnim meczu z Barcą, kiedy ruszył do sędziego i powiedział: – Teraz pójdziesz zapalić cygaro i będziesz się śmiał bezwstydniku… Nie doszukujemy się spisku, bo słowa Jose potwierdził jego osobisty rzecznik, Eladio Parames.

Jaki jest po wejściu do szatni? Można tylko zgadywać. Przypuszczamy, że upust swym negatywnym emocjom daje właśnie tam. Bardziej niż na taktyce koncentruje się na sferze mentalnej. Czyli – krótko mówiąc – wzbudzaniu agresji. Jedni potrafią ją kontrolować, inni nie. Efekt jest taki, że za zwycięstwo w Gran Derbi wszyscy daliby się pokroić. Patrzcie zresztą na minę Ronaldo po bramce Pedro. To już nie jest „co ja paczę”…

Dzisiejszy Mourinho, wersja 2011/12 lub 2.0 – jak kto woli, nie żartuje już na konferencjach jak w Chelsea. Jakby mógł, to na każdą wysyłałby Aitora Karankę. Już nie jest wyluzowany, ma w dupie kibiców i media, i nawet się z tym specjalnie nie kryje. Futbol przestał być dla niego zabawą, a stał się sposobem do udowadniania, że jest the best. The Special One. Do wygrywania za wszelką cenę tak, żeby nikt nie mógł tego podważyć.

Po tym sezonie, według informacji „Sunday Times”, Mourinho ma wrócić do Anglii. Sam zawsze podkreślał, że tam czuje się najlepiej. Jedno jest pewne. Zanim odejdzie, zrobi wszystko, żeby wyjechać z tytułem. Choćby wiązało się to ze zwyzywaniem całej Hiszpanii i zakazem wstępu do kraju. Przed tygodniem wypalił zresztą na konferencji: – Mogą na mnie gwizdać, ale jak w końcu odpowiem, to będą smutni… I – jeśli wierzyć „Sunday Times” – wygląda na to, że faktycznie odpowie. Pierwszym miejscem w lidze. A smutni będą faktycznie, bo niewykluczone, że skończy się podobnie jak w Porto. Pożegna się z piłkarzami i wsiądzie do pierwszego samolotu. Znowu do Anglii.

TOMASZ ĆWIĄKAفA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama