Southwark to jedna z gmin Londynu. Rzadko dzieją się tam ważne rzeczy, tym bardziej w lokalnym sądzie. Obecnie sytuacja ta zmieniła się, ponieważ budynek sądu w tej londyńskiej dzielnicy od tygodnia jest oblegany przez dziennikarzy. Właśnie rozpoczął się proces byłego właściciela FC Portsmouth – Milana Mandaricia oraz Harry’ego Redknappa, którzy wspólnie zataili przed brytyjską skarbówką 250 tys. dolarów.
Pieniądze pochodziły z transferu Petera Croucha do Aston Villi. Redknapp początkowo był dyrektorem w drużynie z południa Anglii. W jego kontrakcie był zapis, że od kwoty pochodzącej ze sprzedaży zawodnika, należy mu się 10%. W 2002 roku, Redknapp zamienił fotel dyrektora na ławkę trenerską i równocześnie zmienił się jego kontrakt. Teraz od kwoty transferu miał otrzymywać tylko 5%. Kiedy sprzedano Croucha, w rozliczeniach podatkowych klub wykazał, że Harry’emu wypłacono 5%, a tak naprawdę, było to 10% z całej kwoty za transfer. Był to pierwszy, lecz nie ostatni błąd popełniony przez dwójkę oskarżonych. Dochodzenie i proces, który właśnie się toczy, momentami niebezpiecznie zakrawa o absurd i to taki z kiepskiej komedii.
Redknapp, niczym polityk umoczony w aferze, nie pamiętał, że wspomniana kwota została przelana na konto bankowe w Monako i że w ogóle posiada rachunek bankowy na drugim końcu Europy. Jako, że Redknapp nie jest najmłodszym człowiekiem, z problemów z pamięcią mógł łatwo się wytłumaczyć. Jednak gdy okazało się, że Anglik pofatygował się osobiście na południe Francji i to tylko w celu otworzenia konta w tamtejszym banku, dotychczasowa linia obrony polegająca na stosowaniu taktyki nagłej amnezji, nie mogła być dłużej kontynuowana. Co więcej, „Harry Houdini” nazwał nowo otwarte konto Rosie47, od imienia i roku urodzenia swojego psa. Słodkie, prawda?
Przekręt wykrył już w 2009 roku brukowiec „News of The World”. Dziennikarz tej gazety najpierw zadzwonił do Mandarica, a ten tłumaczył, że kwota pochodziła z inwestycji, na którą pieniądze wyłożył Redknapp i która nie miała nic wspólnego z piłką i w ogóle z Anglią. Następnie ten sam dziennikarz zatelefonował do obecnego menrdżera Tottenhamu, a ten zapewniał, że kwota pochodziła z transferu Croucha. Jak widać, siedem lat to zbyt krótki okres, by panowie ustalili wspólną wersję wydarzeń.
Gdy sprawą zainteresowała się skarbówka i gdy rozpoczęły się pierwsze przesłuchania, Redknapp winę zrzucił na byłego wspólnika. Według niego, przelewem i podatkiem zająć miał się Mandarić. Ten z kolei, gdy dowiedział się o zeznaniach Harry’ego, stwierdził, że wspomniana kwota była pożyczką, której trener do tej pory nie spłacił i ze w końcu nadszedł czas, by Redknapp zajął się starymi długami.
Sprawa jest w toku, ale już po tak mętnych i po prostu cynicznych zeznaniach widać, że oskarżeni od kary się nie wywiną. Dla Mandaricia, prócz grzywny, zdarzenie to nie będzie miało pewnie poważniejszych konsekwencji. Może natomiast mieć konsekwencje dla obecnego trenera Kogutów, ponieważ ten jest jednym z głównych kandydatów do objęcia stanowiska selekcjonera kadry narodowej. Wyrok sądu z pewnością nie pomoże mu w walce o najważniejszą posadę w angielskim futbolu.
Wydaje się jednak, że całe zamieszanie nie jest odosobnionym przypadkiem, a zwiastunem ciężkich czasów dla wszystkich ludzi świata piłki na Wyspach Brytyjskich. W dobie kryzysu, brytyjski Urząd Podatkowy chce uderzyć w najbogatszych, a tym samym w tych, którzy najczęściej unikają podatków. Ten proces zawodnicy na Wyspach Brytyjskich opanowali niemalże do perfekcji. Luki w prawie podatkowym istnieją i są często wykorzystywane przez zawodowych piłkarzy.
Na początku roku Urząd Podatkowy i Celny Jej Królewskiej Mości, wziął pod lupę działalność klubów piłkarskich względem piłkarzy i ich rodzin. Urząd rozesłał listę pytań do 24 profesjonalnych klubów w Anglii. Właściciele mają obowiązek odpowiedzieć na 181 pytań zawartych w kwestionariuszu, co z kolei pozwoli ściągnąć podatki za wszystkie prezenty, benefity i usługi, które kluby świadczą na rzecz piłkarzy i ich rodziny. Urzędnicy otrzymali niedawno informację, że w jednej z najbogatszych drużyn w Anglii, piłkarze żyją bardzo wygodnie za pieniądze klubu. I nie chodzi o to, że właściciele płacą horrendalnie wysokie tygodniówki swoim pracownikom- od tych kwot podatki są odprowadzane. Mowa o całej liście korzyści, za które nikt podatków nie odprowadza.
Jako przykłady podaje się na przykład dwutygodniowe wakacje Franka Lamparda na jednym z jachtów należących do Romana Abramowicza. Kolejny przykład to sprawy tak błahe jak loża na stadionie należąca do właściciela Chelsea, a którą okupował wspomniany Lampard podczas koncertu Beyonce, ale i na przykład opieka zdrowotna, z której korzystają całe rodziny piłkarzy, a za którą klub nie płaci. Do tego dochodzą samochody, mieszkania zajmowane przez piłkarzy, którzy dopiero podpisali kontrakty i dopóki nie znajdą własnego mieszkania podatków nie płacą, czy też klubowe telefony komórkowe wykorzystywane przez piłkarzy i ich rodziny. Póki co, kluby niechętnie mówią, czy to właśnie do nich przysłano kwestionariusze, ale być może już wkrótce usłyszymy o pierwszych ukaranych.
Urząd Podatkowy, w swoim kolejnym projekcie, powołał zespół księgowych, którzy mają za zadanie prześwietlić finanse wszystkich Brytyjczyków, którzy rocznie zarabiają co najmniej 2,5 mln funtów. Jak łatwo się domyślić, w tym gronie znajduje się liczne grono piłkarzy. I jak łatwo się domyślić, za nimi także stoi armia księgowych, którzy potrafią dbać o konta swoich klientów. A jest o co dbać. Szacuje się, że z powodu nieprawidłowości przy podpisywaniu kontraktów, Urząd traci około 80 mln funtów każdego roku. Proceder jest dziecinnie prosty. Gdy zawodnik zmienia klub, to nie on płaci honorarium swojemu agentowi. Kwotę pokrywa klub kupujący zawodnika, a należność agenta łączy się z kwotą za transfer. Podatek, który powinien zapłacić piłkarz, lub agent, nie jest płacony w ogóle.
Następna kwestia, która ma zostać prześwietlona przez Urząd Podatkowy, to podwójne kontrakty podpisywane przez zawodników z klubami. Jeden kontrakt, to wynagrodzenie za grę. Drugi, to umowa o wykorzystywanie wizerunku piłkarza. Klub może promować się wizerunkiem zawodnika, ale pieniądze zamiast do gracza, trafiają do firm zarządzających prawami do wizerunku (Image Rights Companies – IRC). Firmy te zakładane są w rajach podatkowych, a podatek jaki zawodnicy płacą tym firmom, jest mniejszy od podatku dochodowego w Anglii. Według mediów, sam Wayne Rooney w przeciągu ostatnich dwóch lat zarobił 600 tys. funtów z tytułu praw do wizerunku.
Jakby tego było mało, od 2007 roku, w Wielkiej Brytanii obowiązuje przepis, który pozwala uniknąć piłkarzom podatku dochodowego. Wystarczy, by piłkarz założył spółkę. Klub wypłaca pieniądze spółce, a dzięki regulacji prawnej, spółka może udzielić pożyczki dyrektorowi-w tym przypadku piłkarzowi. W ten sposób piłkarz odprowadza jedynie 2% podatku. Oczywiście przepisy regulujące spłatę pożyczki nie istnieją, co oznacza, że prawie wszystkie pieniądze wypłacone przez klub, zostają w kieszeni zawodnika. Przepisy te są na tyle kontrowersyjne, że nawet UEFA, która chce wprowadzić finansowe fair play, zapowiedziała, że zajmie się tym problemem.
Stanowisko Urzędu Podatkowego jest jasne – w dobie kryzysu nikt nie może naginać prawa dla siebie. Tym bardziej wyjątku nie mogą stanowić piłkarze. Wojna została wypowiedziana. Kto wyjdzie z niej zwycięsko? Gdy weźmiemy pod uwagę zasadę, że najlepsi księgowi pracują dla najbogatszych, to wygranych w tej wojnie nie trudno wskazać.
KRZYSZTOF ZBYROWSKI
JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!
[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]