Wypowiada się selekcjoner reprezentacji Ghany, Goran Stevanović. Mówi: – Wyniki pierwszej fazy turnieju PNA pokazały, że nie ma w nim „małych drużyn”… Powtarzam sobie jeszcze raz to zdanie i zastanawiam się czy to jakaś chora dyplomacja, niepotrzebna i źle rozumiana trenerska poprawność, czy on naprawdę nie widzi tego, co zdołał zobaczyć już cały świat? Osiem meczów w cztery dni w zupełności wystarcza, by postawić pierwszą diagnozę i stwierdzić coś całkiem odwrotnego. Puchar Narodów Afryki jest słaby. Z roku na rok traci na atrakcyjności i mam wrażenie, że coraz bardziej także na swoim prestiżu. Większość ludzi ma go w poważaniu. Pewnie nawet drastyczna większość.
Coraz więcej osób podchodzi do niego, jak do pierwszego lepszego spotkania Pucharu Azji, dajmy na to – Syrii z Bahrajnem. Niby gdzieś tam się toczy, na livescorze można sprawdzić wynik, ale w sumie kogo to interesuje? Z PNA robi się podobnie. Nikt nie powie: „słuchaj, obejrzyjmy Burkina Faso z Angolą. Może zagra Traore”. Każdy stwierdzi raczej: „przeeestań, przełącz na Real z Malagą”. „Wybrzeże Kości Słoniowej? Nie ma mowy. Trzeba zobaczyć debiut Świerczoka”. Rozumiem, choć jeszcze się tym pucharem katuję…
Osiem pierwszych meczów za nami. Bardzo dobrego, takiego na europejskie standardy, nie było ani jednego. Dobre? Można się sprzeczać. Na pewno były trzy, może cztery przyzwoite, które dało się obejrzeć od początku do końca. Trudno powiedzieć, który najlepszy. Maroko – Tunezja? Może Mali kontra Gwinea. Obydwa toczone na niezłym tempie. Z obu stron zawodnicy, którzy wychodzą na boisko i sprawiają wrażenie, że mniej więcej wiedzą, po co to robią. Ale generalnie nie bardzo jest w czym wybierać…
Afrykańska piłka zawsze wydawała mi się dość atrakcyjna, bo taka żywiołowa i nieprzewidywalna. Pamiętam błyskotliwego Manucho z Pucharu Narodów 2008, świeżo po podpisaniu kontraktu z Manchesterem United. Albo Quincy’ego z Ghany, który wtedy zachwycał swoimi rajdami, a później rok po roku zaczął się coraz bardziej staczać. Dziś siedzę, oglądam i tylko narzekam – że mało który zespół gra piłką. Ł»e wszyscy bazują na fizyczności i możliwościach szybkościowych. Ł»e ciągle tylko długa piłka do napastników… Ghana przechodzi obok meczu. Gra tak, jakby spotkanie z niepozorną Botswaną, która o dziwo pokazuje strzępki umiejętności, miało się wygrać samo. Wybrzeże podobnie. Wszystko na zaciągniętym hamulcu, ale w sumie po co wznosić się na wyżyny? Jedenastu – z całym dla nich szacunkiem – „patyczaków” z Sudanu, nie ma prawa zrobić krzywdy.
Przynajmniej na trybunach jest całkiem wesoło. Okrutny grubas z Tunezji, bez koszulki, cały wymalowany w narodowe barwy, przez dziewięćdziesiąt minut niestrudzenie wali w bęben, co chwilę zwracając uwagę operatora kamery. Wszyscy tańczą, śpiewają. Wygląda to tak, jakby nagle na trybunach zasiadło kilkadziesiąt różnych zespołów i chórów, i każdy z nich, nie zważając na pozostałe, prezentował swój repertuar. Sympatyczne to, choć na dłuższą metę męczące i bardzo nie nasze.
Inna sprawa, że trybuny świecą pustkami… Organizatorzy przewidywali zapełnienia stadionów na poziomie sześćdziesięciu procent, ale często mam wrażenie, że jest znacznie gorzej. Gdy grają gospodarze z Gabonu czy Gwinei, trybuny zapełniają się prawie po brzegi. Ale mecz po dwóch godzinach się kończy i zanim rozpocznie się drugi, połowa osób rozjeżdża się do domów. Z drugiej strony, czemu się dziwić? Skąd ci przykładowi obywatele Nigru mają mieć pieniądze, by przyjeżdżać na turniej, płacić za bilety i noclegi, jeśli sama federacja miewa problemy z dostarczeniem sprzętu swoim piłkarzom. Nawet głupich treningowych pachołków.
Są jednak i historie wesołe.
Przynajmniej, jeśli traktować je powierzchownie… Choćby ta o synu dyktatora Równikowej Gwinei, który za wygranie pierwszego meczu obiecał swoim piłkarzom okrągłą „bańkę” w dolarach. Dorobił się na ropie, więc ma facet gest. Mówią o nim – lokalny hulaka i playboy. Właściciel wartej 35 milionów dolarów posiadłości w Malibu, który w jeden dzień potrafi wydać więcej niż wszyscy zebrani w kupę mieszkańcy okolicznych wiosek. Niedawno zażyczył sobie, by wybudowano mu pałac na wodzie. 120-metrowy jacht z restauracjami, salą kinową i wszystkim, co może przydać mu się w czasie niekończącego się urlopu.
Innym razem zwolnił swojego szofera, gdy jego buty nie pasowały kolorystycznie do luksusowego samochodu, którym miał wozić bossa. Prawda, że niezłe?
Może więc warto wmawiać sobie, że i ten cały turniej wreszcie też stanie się niezły. Ł»e wreszcie będą emocje. Ł»e spotka się Ghana z Wybrzeżem czy Mali z Senegalem i w końcu zaczną sypać się iskry. Na koniec, ku pokrzepieniu tych, których ten turniej jakkolwiek jeszcze obchodzi, cztery najładniejsze – w moim subiektywnym odczuciu – bramki dotychczasowej fazy imprezy.
1. Youssef Msakni vs. Maroko
2. Manucho vs. Burkina Faso
3. Alain Traore vs. Angola
4. Javier Balboa vs. Libia
Zachęcamy również do skorzystania z oferty naszych „zaprzyjaźnionych” bukmacherów, którzy proponują sporo zakładów na dzisiejsze mecze. Poniżej kilka luźnych propozycji:
Libia – Zambia [Betclic.com] 4.50 – 3.20 – 1.85
Gwinea Równikowa – Senegal [Betclic.com] 5.00 – 3.40 – 1.72
Libia – Zambia Under 2,5 [Expekt.com] – 1.47
Zambia strzeli bramkę [Expekt.com] – 1.30
Gwinea Równikowa – Senegal Over 2,5 [bet-at-home.com] – 2.20
Senegal wygra obie połowy [bet-at-home.com] – 2.50