O tym, że piłka nożna ma ogromną moc i potrafi łączyć oraz dzielić narody, nie podlegając żadnym ograniczeniom, wiemy chyba wszyscy. Niestety, zdarza się i tak, że jest znakomitym narzędziem propagandowym w rękach szalonych władców, za nic mających dobro swoich obywateli. Taką sytuację obserwowaliśmy dwa lata temu podczas Mistrzostw Świata w RPA. Kim Dzong-Il postanowił wykorzystać awans piłkarzy Korei Północnej do sławienia kultu swej osoby. W tym celu manipulowano nawet skrótami spotkań, przekazywano ludziom nieprawdziwe informacje. Jest jednak (a raczej był) jeden dyktator, który nie docenił roli piłki nożnej oraz tego, jakie korzyści może mu przynieść. Muammar al-Kaddafi robił wszystko co w jego mocy, by Libijczycy wybili sobie futbol z głowy. Bezskutecznie. W sobotę jego rodacy otwierają nowy rozdział w historii nie tylko piłki nożnej, ale również – jak podkreślają – całego kraju. W meczu otwarcia Pucharu Narodów Afryki 2012 Libijczycy zmierzą się z gospodarzami, Gwineą Równikową.
Nowa era w historii Libii rozpoczęła się trzeciego września ubiegłego roku… w Kairze. To w stolicy Egiptu „Śródziemnomorscy rycerze” zmuszeni byli rozegrać mecz z Mozambikiem w eliminacjach PNA. Dlaczego nie zagrali na własnym terytorium? Odpowiedź jest prosta – kraj pogrążony był w walkach toczonych między zwolennikami oraz przeciwnikami reżimu Muammara al-Kaddafiego. Zaledwie miesiąc wcześniej rozegrała się słynna bitwa o Trypolis. Dopiero po niej stało się jasne, że rządy terroru ustąpiły. To nie był zwykły mecz. Stadion w Kairze był pusty ze względów bezpieczeństwa. Przed nim znalazła się jednak garstka przybyszy z Libii, wystrojonych w kolory nowej flagi – czerwony, czarny oraz zieleń. Dodatkowym podtekstem był fakt, że Mozambik jako jedno z niewielu państw nie uznawało nowych libijskich władz. Zemsta była słodka – skromne zwycięstwo 1-0 zostało uczczone przez wszystkich mieszkańców północnoafrykańskiego kraju. Zarówno w Trypolisie, obozie zwolenników dyktatora, jak i Bengazi, bastionie przeciwników Kaddafiego. To musiał być pierwszy sygnał dla nowych władz – nigdy, przenigdy, nie wolno lekceważyć roli piłki nożnej.
Zaledwie kilka tygodni przed tym spotkaniem w większości ci sami piłkarze byli na froncie wojny, gdy ta osiągnęła swój kulminacyjny punkt. Walid al-Kahatroushi był jednym z graczy, którzy opuścili kadrę. Uczynił to w chwilę po tym, jak dowiedział się, że jego przyjaciel stracił rękę w wojnie. Jego reakcja była natychmiastowa i „jedyna słuszna”. Reprezentacyjna koszulka z flagą Libii z okresu rządów Kaddafiego piekła go, nie mógł jej zakładać. Po tym jak odwiedził swego przyjaciela, zdecydował się wzmocnić powstańców przy granicy z Tunezją. Gdy wykonali swe zadanie, al-Kahatroushi usłyszał, że musi wracać do kadry.
– To twoja przyszłość, musisz tam iść. To jest twoja wojna. To jest twój obowiązek – powiedzieli mu koledzy z frontu o meczach eliminacyjnych do afykańskiego czempionatu. Wrócił, jednak na PNA nie zagra. W czerwcu siedemnastu piłkarzy zdezerterowało podczas wyjazdu kadry. Przeszli na stronę rebeliantów. Nieformalnym przedstawicielem grupy stał się bramkarz kadry Jum’aa Q’tait, który apelował do pułkownika Kadafiego by ten „zostawił ich [Libijczyków] w spokoju i pozwolił im stworzyć wolną Libię”. Nie wszyscy w kadrze podzielali to zdanie. Kilka miesięcy wcześniej pomocnik Tariq al-Taib, bodaj najlepszy libijski piłkarz w historii po wygranym 3-0 meczu z Komorami nazwał rewolucjonistów szczurami oraz psami. Jeszcze w marcu reżim Kadafiego trzymał się mocno. Czy al-Taib liczył na przychylność dyktatora, a może rzeczywiście popierał jego rządy? To pozostanie zagadką. Faktem jest to, że na PNA nie zagra. Selekcjoner Marcos Paqueta zapytany o powody takiej decyzji odpowiedział, że jest za stary. Al-Taib ma 34 lata, opaskę kapitańską przejął po nim 39-letni bramkarz Samir Aboud. Jeden z piłkarzy miał powiedzieć, że nie jest mile widziany w zespole. To chyba wystarczy za komentarz do tej sprawy. Paqueta musiał podjąć taką, a nie inną decyzję – inaczej zepsułby atmosferę w szatni, a to najprostsza droga do turniejowej klęski. Morale, nastawienie, chęć walki – te słowa mają najczęściej występować w jednych zdaniach ze słowem „Libia” podczas trwania PNA.
Gdy Brazylijczyk obejmował fotel selekcjonera w 2010 roku stawiał sobie bardzo ambitne plany. Nie mógł się spodziewać jednak trudności jakie napotka w tym zakresie – wojna pokrzyżowała jego plany i przesunęła ich realizację w czasie. W jednym miał tylko rację: „Praca będzie długa i ciężka”. W swoim „expose” zadeklarował, że chce zbudować kadrę zdolną do walki o awans na MŚ w 2014 roku. Między innymi po to chciał wyszukiwać w Europie piłkarzy z libijskimi korzeniami. Mieliby oni wzmocnić reprezentację. W swojej pracy napotykał jeszcze większe trudności i aż dziw bierze, że nie zrezygnował z funkcji. W libijskiej federacji brakowało pieniędzy na wszystko, od czasu rozpoczęcia rewolucji nie dostawał pensji (ponad pół roku), musiał sam płacić za wszelkie bilety lotnicze. Przetrwał jednak ten trudny czas, zbudował reprezentację z piłkarzy, którzy w ogóle nie grali. Ligę libijską zawieszono w momencie wybuchu pierwszych zamieszek. Kilku piłkarzy grało w sąsiedniej Tunezji, jednak i tam dotarła „arabska wiosna”, wskutek czego rozgrywki zawieszono. Dlaczego pozostał na stanowisku?
– Nie chcę opuszczać piłkarzy, wierzę w nich. Jestem ich przyjacielem i czuję, że grają również dla mnie – takie słowa Marcos Paqueta wypowiedział przed ostatnim, decydującym o awansie meczem z Zambią. Heroiczna postawa Libijczyków pomogła wywalczyć remis, który dał wymarzony awans. O wszystkim dowiedzieli się chwilę po zakończeniu spotkania, prawie tak jak piłkarze Wisły Kraków o awansie do kolejnej fazy Ligi Europejskiej. Bohaterem spotkania został 39-letni bramkarz Aboud, a Libijczycy nie przebierali w środkach robiąc wszystko, byleby nie przegrać. Awansowali jako jedna z dwóch najlepszych drużyn z drugich miejsc. Przed tym meczem nie ustanowiono jeszcze nowego hymnu Libii. Gospodarze z Zambii zrobili jednak mały ukłon w stronę gości – pieśń z czasów Kadafiego odegrano tak cicho, by niemal nikt nie mógł jej usłyszeć.
Podejście do piłki nożnej zmieniło się radykalnie w 2011 roku. Za rządów Kaddafiego w mediach nie wolno było wymieniać nawet nazwisk piłkarzy! Były dyktator Libii mógł wykorzystać futbol w celach propagandowych, jak to zrobił niedawno np. Hugo Chavez, prezydent Wenezueli. Nie robił jednak tego. Szczerze nienawidził piłki. Dlaczego? Nie wiadomo. Może przeszkadzałaby mu popularność zawodników? Robił wszystko, by zniechęcić do niej Libijczyków, liczył się tylko on, jego kult pół-człowieka, pół-Boga. Jego syn, Saadi, były piłkarz robił w lidze co chciał. Jego obsesją stało się Al-Ahly Bengazi, największy rywal Al-Ahly z Trypolisu – klubu wspieranego przez reżim dyktatora. Ustawiał mecze rywali z Bengazi tak, by Ci ostatecznie spadli z ligi. Jego ojciec wpadł na jeszcze lepszy pomysł. W 31. rocznicę objęcia rządów zrównał boisko oraz obiekty klubowe Al-Ahly Bengazi z ziemią. Wszystkie trofea, dokumenty bezpowrotnie przepadły. Piłka nożna mogła odciągnąć Libijczyków, szczególnie tych młodych, od spraw politycznych. Kaddafi tej szansy nie wykorzystał. Dlatego cała Libia z utęsknieniem czeka na zbliżający się turniej.
– Piłka nożna reprezentuje cały nasz naród. Przynajmniej przyniesie nam trochę szczęścia po tych wszystkich przykrościach jakie przeszliśmy – z takim nastawieniem do zbliżającego się turnieju podchodzą libijscy piłkarze. Marcos Paqueta nie chce nic słyszeć o żadnych premiach. – Nie potrzebujemy premii do mobilizacji. Ten turniej to dla nas coś więcej niż tylko piłka nożna – stwierdził Brazylijczyk. Jego zdanie podzielają wszyscy. Za 5 lat najlepsze drużyny Afryki zawitają właśnie do Libii. Ten impuls nie może być zmarnowany. Libijczycy mają szansę zbudowania całego systemu od nowa. Dzisiejsze spotkanie w Bata nie będzie zwykłym meczem. To narodziny nowego państwa, nowego narodu – nowej Libii.
ŁUKASZ GODLEWSKI