W 2012 jak po grudzie, do autostrady daleko. Sporting Lizbona w kryzysie

redakcja

Autor:redakcja

19 stycznia 2012, 16:45 • 6 min czytania

Gdy w połowie grudnia warszawska Legia wylosowała Sporting Lizbona, tradycyjnie nie było powodów bo przesadnego optymizmu. Bo i owszem – zawsze mogło być gorzej, ale to Portugalczycy słusznie stawiani byli w roli faworytów, którzy z większymi lub mniejszymi problemami powinni przejść dalej. Miesiąc później cała hierarchia nie uległa zburzeniu, jej filary też zdają się być jeszcze stabilne, ale ich jakość z każdym kolejnym występem Lwów daje coraz więcej do myślenia. Solidne fundamenty obierają kurs na grożące zawaleniem poniemieckie ruiny, bo Sporting znów zawiódł. Znów stracił punkty i znów zafundował kibicom kompletną nudę. Aktualnie to już czwarte miejsce w tabeli.
Daleko nam do entuzjazmu, tym bardziej gdy Legia zamiast ligowych meczów z FC Porto grać będzie towarzyskie z reprezentacją Turkmenistanu, ale kibice drużyny z Portugalii na pewno mają powody do niepokoju. Ostatnie pięć meczów w lidze to jedno zwycięstwo, podobnie jak ostatnie pięć meczów ogółem. Ale w niektórych statystykach jest jeszcze gorzej – dwa remisy i trzy porażki to wynik pięciu najświeższych wyjazdów. Wydaje się, że w czwartek sytuacja Sportingu może nabrać lekkich kolorów, bo na Estadio Jose Alvlade w ramach Pucharu Ligi zawita wicelider drugiej ligi, Moreirense FC. Jeżeli gospodarze tego meczu nie wygrają, będzie można mówić o poważnym kryzysie…

W 2012 jak po grudzie, do autostrady daleko. Sporting Lizbona w kryzysie
Reklama

Przed niedzielnym meczem w Bradze Domingos Paciencia stwierdził, że nie wolno im już tracić punktów, bo dotychczas pozbyli się ich za dużo. Teoria to jedno, praktyka drugie – były klub trenera Lwów kontrolował całe spotkanie i spokojnie wygrał 2:1, choć mógł wyżej. Po meczu pojawiły się pierwsze głosy „a może tak zmiana trenera?”, których na razie nikt nie traktuje poważnie. Wielkie zmiany kadrowe do których doszło latem, kilka kontuzji i dotychczasowy dorobek Paciencii każą trochę z rezerwą podchodzić do aktualnej formy Sportingu, ale niektórzy zaczynają mieć dość. Męczarnie ze słabeuszami i brak zwycięstw z największymi rywalami sugerują, że jednak nie wszystko wygląda tak jak powinno, bo diastemy w klawiaturze Domingosa są coraz bardziej widoczne. Wystarczy brak jednego piłkarza i gra ofensywna kuleje, najlepszym pomocnikiem jest powracający po kontuzji Izmailov, a cała obrona jest siebie warta. Mało tego, do drużyny dochodzą kolejni piłkarze, co do których pojawia się coraz więcej znaków zapytania – wpasują się w przeciętność czy dadzą nową jakość? Zbyt wiele czynników na opcję numer dwa nie wskazuje, przynajmniej w najbliższym czasie.

Wbrew pozorom, w ciągu ostatniego miesiąca na Alvalade sporo się zmieniło. Częściowo za sprawą słabych wyników, częściowo przez okno transferowe. Najpierw do zespołu wrócił Renato Neto, który wcześniejsze półtora sezonu spędził na wypożyczeniu w belgijskim Cercle Brugge, gdzie zbierał pozytywne recenzje. – Jestem szczęśliwy i zaskoczony, ale z przyjemnością dołączę do drużyny. Zrobię co w mojej mocy, aby fani byli zadowoleni i obiecuję pracować na najwyższym poziomie, aby pomóc Sportingowi – oznajmił po ogłoszeniu transferu 20-letni Brazylijczyk, któremu na razie było dane zagrać 53 minuty w bezbramkowo zremisowanym meczu z Porto, gdzie zbyt wiele nie pomógł, choć akurat do niego nikt nie powinien mieć większych pretensji. Ten mecz był ogólnie jednym z najnudniejszych jakie ostatnio oglądaliśmy – spalony gonił spalonego, a brak pomysłu na grę po prostu przerażał. Zaraz po powrocie Neto ściągnięto Brazylijczyka Xandão i Urugwajczyka Sebastiána Ribasa. Obaj w tym roku skończą 24 lata i nadal są uważani za wielką niewiadomą z talentem – Xandão wypożyczono z São Paulo, w którym nie pokazał niczego nadzwyczajnego, a największym osiągnięciem Ribasa jest tytuł króla strzelców drugiej ligi francuskiej z zeszłego sezonu, przez co trafił do Genoi. Wszystko wyglądałoby całkiem nieźle i może nawet transfer wykrystalizowałby się w logiczną całość, gdyby nie fakt, że we Włoszech nie zagrał ani jednego meczu. Przy deficycie dobrych napastników ruch ten nie wygląda na szczególnie przemyślany.

Reklama

No właśnie, przy deficycie. W zielono-białej części Lizbony jest Ricky van Wolfswinkel i potem długo, długo nic. Aktualnie Holender leczy kontuzję i atak Sportingu gra naprawdę koncertowo. Tyle, że jest to koncert nieudolności, taka Mandaryna z pamiętnego Sopotu. Koślawy Bożinow, nieograny Ribas, młody Diego Rubio. Bułgar, który prawdopodobnie do końca kariery będzie uznawany za talent; za bombę z opóźnionym – ale zawsze – zapłonem, traktowany jest już przez kibiców jak kara. Prawie nic mu się nie udaje, sporo zepsuje nawet mimo szczerych chęci. Podczas niedzielnego meczu w Bradze jednym z najbardziej wymownych obrazków był motyw z końcówki spotkania, gdzie goście dostali rzut wolny z interesującej odległości. Piłką zainteresowanych było kilku piłkarzy, ale strzelał Bożinow. Oczywiście w najgorszy z możliwych sposobów – prosto w mur. Metodą Janusza Wójcika.

Bożinow jest tylko ikoną plag lizbońskich, które dotykają Sporting. Jeden z najbardziej wartościowych pomocników, Marat Izmaiłow, jest permanentnie kontuzjowany, a gdy już zagra to i tak należy do jednych z najbardziej wyróżniających się piłkarzy na boisku. – Lekarze muszą coś z tym zrobić, bo Marat zaraz po powrocie po kontuzji odnosi kolejną. Nie jest w stanie grać przez dłuższy okres czasu. To jest niebezpieczne nie tylko dla niego i dla nas, bowiem to naprawdę ważny zawodnik – stwierdził pod koniec ubiegłego roku Paciencia. To, jak ważny, pokazał w ligowym meczu z FC Porto, wracając po kontuzji – spędził na boisku pół godziny, a zrobił więcej niż jego kilku kolegów, którzy wybiegli w podstawowym składzie. Kilka dni później kolejny mecz oglądał już z trybun, bo wspomniane pół godziny wystarczyło, by nabawił się drobnego urazu, który wykluczył jego obecność w meczu, w którym Sporting rzutem na taśmę uratował remis z Nacionalem Funchal. Na piętnaście minut przed końcem regulaminowego czasu goście prowadzili 2:0 i finał Pucharu Portugalii mieli na wyciągnięcie ręki, jednak Elias i Stijn Schaars cudem doprowadzili do remisu i w rewanżu jeszcze mogą przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Tam Sporting powinien doznać poważnego wzmocnienia – Nacional raczej zagra w jedenastu. Anderson Polga to kolejna z gwiazd, która gdy tylko pojawi się na boisku, wieszczy porażkę, regularnie brużdząc swojemu zespołowi. Tak też było w półfinale z Funchal, kiedy to grał jako ukryty asystent gości, choć mecz z Bragą pokazał, że pod jego nieobecność mogą znaleźć się godni następcy – w tym przypadku duet Oguchi Onyewu i Rui Patricio, gdzie jeden nieczysto podaje piłkę, a drugi łapie. Efektem rzut wolny pośredni z linii pola bramkowego i rozpaczliwa interwencja podstawowego bramkarza reprezentacji Portugalii.

W roku 2012 Sporting jeszcze nie wygrał. Gra mieliznę, nudę. Oglądanie ich meczów nie powinno być powodem do dumy, a każda minuta spędzona przed telewizorem wywołuje wyrzuty sumienia. Niepewna obrona, mało kreatywna pomoc i nieskuteczny atak powoli ciuła punkty, jednak w każdym meczu pojawia się piłkarz, który próbuje jakoś rozruszać grę, co może wywoływać symptomy optymizmu wśród lizbońskich kibiców. Raz Marat Izmaiłow, kiedy indziej Matias Fernandez. Aktualnie Lwy cierpią przez brak van Wolfswinkela, choć i on przed kontuzją złapał dołek formy, a jego licznik goli przestał zmieniać cyferki.

Do meczu z Legią pozostało jeszcze trochę czasu i w zasadzie wiele może się zmienić – wystarczy, że van Wolfswinkel zastąpi Bożinowa, który jest materiałem bardziej na domek z bali niż na silny zespół, Marat Izmaiłow nie będzie kontuzjowany, Matias Fernandez zagra jak z Bragą, a Stijn Schaars wystrzeli jeden ze swoich pocisków i może być po awansie. Albo Paciencia postawi na duet stoperów Onyewu- Xandão, którego średnia wzrostu wyniesie 194 centymetry i wtedy gra w powietrzu nie będzie najlepszym rozwiązaniem. Ale niewykluczone, że RvV krzywo stanie, Izmaiłow otworzy lodówkę, a Anderson Polga wybiegnie w podstawowym składzie – wtedy wszystko możliwe.

KRYSTIAN GRADOWSKI

Najnowsze

Ekstraklasa

Pamiętacie transfery Efforiego? Haditaghi: „Fałszywe faktury”

redakcja
0
Pamiętacie transfery Efforiego? Haditaghi: „Fałszywe faktury”
Ekstraklasa

Pogoń Szczecin ma oko na snajpera. Wymiata w Lidze Konferencji

redakcja
2
Pogoń Szczecin ma oko na snajpera. Wymiata w Lidze Konferencji
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama