Maciej Żurawski: – Z każdym dniem, siłą rzeczy, bliżej emerytury…

redakcja

Autor:redakcja

18 stycznia 2012, 23:42 • 17 min czytania

– Zdarza się, że wstaję o dwunastej. Budzę się, otwieram oczy i mówię sobie: „kurde, jest fajnie”. Po kilkunastu latach piłkarskiego rygoru jest to przyjemne (…) chociaż zdaję sobie sprawę, że im dłużej nic nie robię, tym perspektywa bycia czynnym piłkarzem oddala się coraz bardziej. Z każdym kolejnym dniem, siłą rzeczy, na tę emeryturę odchodzę. Niestety, im człowiek starszy, tym gorszy, tej tendencji nie oszukam – mówi w rozmowie z Weszło Maciej Ł»urawski, który od majowego rozstania z Wisłą nie wrócił czynnie do futbolu i wygląda na to, że tak już może zostać…
Pewnie od maja wypalił pan już niejedno cygaro.
Raz, zdarzyło mi się. Problem w tym, że chyba nie za bardzo lubię…

Maciej Żurawski: – Z każdym dniem, siłą rzeczy, bliżej emerytury…
Reklama

„Po zakończeniu kariery czeka na mnie ciepły fotel i cygaro” – do tego cytatu nawiązuję. I tu pojawia się wątpliwość – czy to będzie wywiad z piłkarzem-emerytem czy jeszcze czynnym zawodnikiem na chwilowym urlopie?
Jakoś z dnia na dzień odsuwam od siebie ten temat, chociaż zdaję sobie sprawę, że im dłużej nic nie robię, tym ta perspektywa bycia czynnym piłkarzem oddala się coraz bardziej. Z każdym kolejnym dniem, siłą rzeczy, na tę emeryturę odchodzę. Ciężko się z tym pogodzić. Z drugiej strony, już kiedyś powiedziałem, że nie bardzo wyobrażam sobie grę w jakimś innym polskim klubie poza Wisłą i Lechem, więc jeśli się tego trzymać, to pole automatycznie mi się zawęża.

Ł»adnych intratnych ofert z Niecieczy?
Nic nikomu nie ujmując, nie chciałbym się aż tak rozdrabniać. Dla samych finansów czy satysfakcji z gry, może to i byłoby fajne, ale kiedyś już coś na ten temat mówiłem i nie chciałbym się teraz z tych słów wycofywać. Znowu to wszystko odkręcać – a gdzie? A po co? Dlaczego ten klub, skoro kiedyś zapowiedziałem coś innego? Wolałbym być konsekwentny.

Reklama

Dziś jest pan trochę jak Jerzy Dudek. Kilka miesięcy bez klubu, wypowiedzi w stylu „jeszcze poczekam, zastanowię się. Może wrócę, może nie…” Z taką tylko różnicą, że Dudek nagle stał się ambasadorem całej masy imprez, a „Ł»uraw” zniknął.
„Ł»urawia” nie ma. Usunąłem się w cień i nie gonię za takimi rzeczami.

Podobno Ł»urawski ze swoim charakterem nie nadaje się na gwiazdę. Nawet w tym naszym, trochę przaśnym znaczeniu.
Może po prostu potrzebuję czasu na poukładanie sobie w głowie planu dalszego działania. Ale tak, to prawda – całe to piłkarskie „celebrytowanie” nigdy do końca mnie nie kręciło. Jasne, że gra na pewnym poziomie wiąże się z tym automatycznie, ale w jakimś stopniu zawsze próbowałem się od tego odcinać.

Kwestia wyboru. Jedni po treningu siedzą w domu, inni oceniają teledyski w Vivie.
Kiedyś nawet specjalnie rzadziej się pokazywałem. Nie wychodziłem do klubów czy knajp, próbowałem to wszystko tonować. Dzisiaj nie mam już narzuconych żadnych ograniczeń. Czy to jest wtorek, środa czy sobota – mogę sobie wyjść, posiedzieć gdzie mi się podoba i teraz chyba nawet bardziej dostrzegam tę swoją, powiedzmy, rozpoznawalność. Od maja minęło już kilka miesięcy, ale myślę, że ten reset od piłki w sensie całościowym był mi potrzebny.

Ewentualny powrót w tym wieku, po kiepskim sezonie i kilkumiesięcznej przerwie może mieć jeszcze sens? Czy to nie jest już trochę przebieranie się za piłkarza?
Jest w tym pewnie trochę racji. Im człowiek starszy, tym gorszy, tej tendencji nie oszukam. Im dłużej nie gram, tym trudniej wrócić. Po pierwsze – do formy, a po drugie – nawet do tego codziennego rygoru treningowego.

Teraz Maciej Ł»urawski rozpoczyna dzień od porannej kawy na Kazimierzu?
No, na przykład. Albo od śniadania.

I wstaje o takich porach, że byłoby już dawno po treningu…
Zdarza się. Ktoś może mnie wyśmiać, że robię problem z tego, że piłkarz musi przyjechać na trening o dziesiątej rano, jak niektórzy pracują od szóstej czy siódmej… Ale nie. W ogóle nie o to chodzi. Po prostu, zdarza się, że wstaję o dwunastej. Budzę się, otwieram oczy i mówię sobie: „kurde, jest fajnie”. W pewnym momencie, po kilkunastu latach tego piłkarskiego rygoru, jest to przyjemne. Choć raczej na krótką metę.

Odnoszę wrażenie, że cały ten temat powrotu jest trochę na zasadzie „będzie albo nie będzie. Jak wrócę, to dobrze. Jak nie, to też się o mnie nie martwcie”.
Na pewno, jest to takie zastanawianie się na całkowitym luzie. Mam świadomość pewnych procesów. Tego, że czas leci, że przychodzi kolejne pokolenie i nowi zawodnicy robiący za tak zwane gwiazdy. Przynajmniej w tych polskich warunkach… Jest to więc dość naturalne, że jedni się odsuwają w cień, pojawiają się inni i interes się kręci. „Franek” wrócił do Jagiellonii i zaskoczyło. Wróciłem ja – abstrahując już od tego, kto do jakiego zespołu i w jakiej roli – ale niestety nie poszło. W takim momencie człowiek się zastanawia – czy jeszcze warto? Czy może to już trochę na siłę?

Odkurzył pan swoje pierwsze zaniedbane hobby?
Motocykle? Jeżdżę, jeżdżę… Mam w garażu Harleya-Davidsona. Wprawdzie trochę przerobionego, bez tej typowej, wysokiej kierownicy. Raczej taki „cafe racer”, bardziej do miasta niż na jakieś dłuższe wyprawy, ale używam go regularnie. Kiedyś, jako czynny piłkarz, nie mogłem sobie na to pozwolić, ale jednak hobby nie przeminęło i znowu tego zasmakowałem.

Czyli skóra, kask i jazda w miasto?
Można tak powiedzieć. Raz miałem nawet dosyć śmieszną historię, gdy w tym całym przebraniu zaparkowałem na chwilę przed bramą stadionu Wisły. Podszedł ochroniarz i mówi do mnie grzecznie: „mógłby pan stąd odjechać? Tu nie wolno stać”. A że nie chciało mi się zdejmować kasku, to chyba tak na oczy go wziąłem i mówię: ” przecież to ja, Ł»uraw”. On tak spojrzał tylko na ten kask, nie wiem czy w ogóle mnie rozpoznał, ale w końcu machnął ręką i odpuścił.

Pojawiają się oferty z telewizji?
Kiedyś już pracowałem chwilę z Polsatem. Trochę dla sprawdzenia samego siebie. Tak, żeby wiedzieć czy mam do tego jakikolwiek talent. W „Jedynce” też pojawiłem się na kilku meczach kadry. Było fajnie, ale zobaczymy czy w przyszłości coś się z tego jeszcze rozwinie. Być może.

Niewielu polskich piłkarzy ma ludzi od kreowania wizerunku. Pan – owszem, ma.
Był taki okres, kiedy na rynku zaczęło pojawiać się coraz więcej tego typu, jak to się brzydko mówi, „podpowiadaczy”. Menedżerów od wizerunku i tak dalej. Ja od wielu lat jestem związany z firmą Business Sport Solution. Chyba takim prekursorem tego rynku, ostatnio odkrywcą talentu Kuby Giermaziaka. Nie wiem, czy słyszałeś – młody chłopak, o którym mówi się już, że może być kiedyś następcą Kubicy. W każdym razie, cały czas mamy kontakt na tym podłożu wizerunkowy, no i prywatnie, po przyjacielsku z jej właścicielem.

Dla zysku z ewentualnych kontraktów czy po prostu, by być atrakcyjniejszym w mediach? „Franek”, na przykład, zapytany o taką współpracę mówi: „dajcie spokój, polski rynek reklamowy jest taki, że na dłuższą metę szkoda sobie zawracać głowę”.
Oczywiście, na Zachodzie piłkarze są znacznie częściej wykorzystywani do promowania różnych produktów. U nas to wszystko idzie raczej w kierunku aktorów, ogólnie rzecz biorąc celebrytów.

„Ł»uraw” reklamuje klinikę stomatologiczną.
Tak, jedną z klinik w Warszawie. Zresztą już wcześniej zdarzyło mi się kilka podobnych przedsięwzięć. Całkiem fajna sprawa. Dobra zabawa, a poza tym – no, nie oszukujmy się – to też jest jakiś biznes.

Wkurzają pana brukowce? Generalnie, sportowe media?
Kiedyś wkurzały mnie bardziej.

Maciej Szczęsny powiedział, że w niektóre nie zawinąłby nawet śledzia.
Drażni mnie tylko mijanie się z prawdą. Zmyślone historie. Załóżmy hipotetyczną sytuację. Hipotetyczną, powtarzam – Ł»urawski leży pod bramą. Jest godzina 22, ja leżę, koło mnie butelka whisky… Następnego dnia w gazecie ukazuje się artykuł: „Ł»urawski pijany, leżał pod bramą i tak dalej, i tak dalej”. Co w takiej sytuacji? Pewnie bym sobie pomyślał: „Kurde, było tak? No, było. Leżałem? Leżałem. No, więc o co chodzi?”.

Z takiego wychodzę założenia. Jeśli coś się wydarzyło, jeśli dałem pretekst, to normalne, że ktoś o tym napisał. Super temat, rozumiem. Ale wkurza mnie fałsz i wyciąganie do prasy prywatnych historii.

Jacek Bąk drugi miesiąc rozwodzi się na łamach.
Widziałem, że najpierw on zabrał głos, później żona. Jego wybór. Nie wypowiadam się. Sam jestem daleki od takich historii. Wolę myśleć na zasadzie – jesteś piłkarzem, to pozwól, żeby skupiano się na twoim piłkarstwie. Ale niestety, granice są łatwo przekraczalne. Na Wyspach to jest na porządku dziennym, że postronni ludzie robią piłkarzowi zdjęcie, wysyłają za kilka funtów do gazety i interes się kręci.

Jakiś czas temu w jednym z wywiadów zaczął pan podsumowywać swoją karierę. Przytoczę w skrócie: „Lech – smak pierwszoligowych boisk. Wisła – ukształtowanie jako zawodnik. Celtic – wiadomo, poważna, europejska półka. Larrisa – wyjazd na Euro. Wreszcie Omonia – mistrzostwo Cypru.” Obraz idealny. Trochę wręcz cukierkowy.
Zależy jak na to patrzeć, prawda? Z jednej strony, pewnie wolałbym siedzieć na ławce w Realu Madryt niż walczyć o mistrzostwo Cypru. Być w tak wielkim klubie, przeżywać te emocje… Nie mówiąc już o tym, że Jurek Dudek zdobył z Liverpoolem Ligę Mistrzów. Ale z drugiej strony, podsumowałem swoją przygodę – gdzie byłem, co osiągnąłem i o co grałem. Nie mogę narzekać. Nawet na tym Cyprze zdobyłem tytuł z zespołem, któremu nie udało się to ani rok później, ani przez siedem lat wcześniej. Właściwie aż od momentu, kiedy graliśmy przeciwko Omonii z Wisłą. Tak więc okazuje się, że nawet na Cyprze miałem to szczęście, że wstrzeliłem się w odpowiedni rok. Jasne, że można było dojść wyżej. Przeżywać to, o czym mówiłem w przypadku Jurka Dudka. Mimo, że siedział na ławce, to – na tym etapie kariery – przydarzyła mu się super przygoda. Gdyby był młodszy, przypuszczam, że jeszcze szukałby szansy gry, ale w tych okolicznościach, gdzie on się miał ruszać?

Przychodzi moment, kiedy od piłkarza powinno się przestać wymagać tylko ambicji sportowej? Moment, kiedy on sam zaczyna myśleć o wygodzie, pieniądzach, przyszłości.
Coś w tym jest. Idealnie, jak jedno i drugie może iść w parze. Trafiasz do fajnego klubu, wiąże się to z dobrymi finansami i wszystko się układa. Ale faktycznie, przychodzi taki moment, w którym wiesz, że w górę już za bardzo nie pójdziesz. Zbliża się końcówka, gdzieś tam w oddali widać ten finisz. Dlatego, gdy nieraz słyszę, że „ten czy tamten poszedł gdzieś dla kasy”, to pytam – w czym problem? A dlaczego nie? Przecież piłka to zawód. Jeśli dostajesz ofertę o 30 procent lepszą od tej, którą masz, musisz się przynajmniej zastanowić. To jest pieniądz. Byt, zabezpieczenie. W pewnym momencie kończy się futbol i zaczyna normalne życie.

A realia mamy takie, że znaczny procent piłkarzy kończy kariery, kupuje mieszkanie, samochód i na koncie powoli widać dno.
Różnie bywa. Czasami to kwestia charakteru, oczekiwań. Czasami głupoty. Z drugiej strony, po zakończeniu kariery też trzeba coś robić. Widzę po sobie, że jest czas na odpoczynek, ale w końcu przyjdzie moment, że powiem sobie „wystarczy”. To siedzenie w fotelu i palenie cygara, tak w cudzysłowie, może być fajne, choć raczej na krótką metę. Cenię sobie spokojne życie, ale nie można wiecznie siedzieć bezczynnie.

Cypr i Grecja, gdzie słowo „zaraz” zwykle oznacza pół dnia albo tydzień, to chyba idealne miejsca, żeby zasmakować tego spokoju i poodcinać trochę kuponów od wypracowanej wcześniej renomy.
Nie mogę powiedzieć, że to było jakieś wakacyjne granie, ale pogoda, klimat, słońce – faktycznie, inaczej na człowieka wpływały. Zresztą, przenosiny do Grecji to był w ogóle dla mnie totalny przewrót. Podpisując kontrakt, praktycznie nie miałem pojęcia o zespole. Sprawdziłem tylko, które miejsce zajmował w tabeli i co to za miasto, ale nawet nie pojechałem się tam rozejrzeć. Nie było czasu, bo zamykało się okno transferowe.

Był pierwszy szok?
Nie było zachwytu. Pierwszy moment to właściwie myśl: „cholera, co ja tutaj robię?” Przyleciałem do Grecji, jechałem przez miasto i z każdym kolejnym kilometrem głowa coraz bardziej chowała mi się w kierunku kierownicy. Nie wyglądało to fajnie i nie ukrywam, że na początku byłem sfrustrowany. Zobaczyłem bazę treningową – dwa czy trzy boiska, prostokątną trybunkę, pod nią jakąś szatnię. Wszystko takie zaniedbane. Było kiepsko. Ale zaraz sobie myślę: „stary, co robić? Podpisałeś, to nie narzekaj, tylko graj.”

Do wszystkiego idzie przywyknąć.
Oczywiście. Wszystko to była kwestia przyzwyczajenia. Poznałem okolicę, zobaczyłem, że w wolnej chwili można wyskoczyć na plażę albo podjechać samochodem do Salonik. Ludzie też okazali się przemili, więc siłą rzeczy spojrzenie się zmieniło. Nie mówiąc już o tym, że debiut ułożył mi się chyba najlepiej jak tylko się dało, bo w 90. minucie zdobyłem bramkę z AEK Ateny. Później poszło już z górki.

Bywały skoki na głębszą wodę…
Zdecydowanie. Na przykład pierwsze tygodnie w Celticu, kiedy nikt mnie tam nie znał, nic o mnie nie wiedział. Problem był jeszcze o tyle – nie wstydzę się o tym teraz mówić – że idąc na Wyspy, mój angielski był na poziomie jeden w skali do dziesięciu. Może nawet 0,5. Chyba nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że to może być aż takim problemem.

Na pytanie „how are you?” Ł»uraw odpowiadał “my name is Maciek?”
Może bez przesady, ale nie boję się powiedzieć, że na początku byłem zielony. Wszyscy mi jakoś pomagali, chociaż było to krępujące i stresujące. Właściwie, sam dołożyłem sobie jeden duży kłopot już na samym starcie.

Patrzę na zdjęcie takiego Johna Hartsona i myślę: facet musiał robić porządek w szatni.
Oczywiście. John Hartson, ale przede wszystkim kapitan, a dziś trener Celticu, czyli Neil Lennon. Bywało głośno. Zresztą Gordon Strachan też potrafił w wyjątkowy sposób wyrażać swoje niezadowolenie z gry…

Personalnie czy do ogółu?
W obu wersjach. W sekundzie potrafił sprawić, że w szatni była grobowa cisza i nikt nie ważył się nawet podnieść głowy. Nie było dla niego ważne, kto jest kim. Czy ktoś strzelił wcześniej pięć goli czy dziesięć. Jak ktoś grał słabo, to zbierałâ€¦ Ale to był właśnie Celtic. Tam, tak jak w Wiśle, nie ma miejsca na porażkę. Porażek się nie akceptuje.

Podejmował pan próby zaszczepienia Szkotom myślenia: Jestem „Ł»uraw”, a nie jakiś „Magic”?
Akurat dla nich od początku był tylko „Magic”. Chociaż to raczej wzięło się od mojego imienia, a nie od tego, że faktycznie miałbym być taki magiczny i świetny. Po prostu ciężko było im wymówić „Maciej Ł»urawski”, więc sobie to przerobili na „Magic”. Później powstała nawet piosenka puszczana po moich golach. Jak zdobyłem bramkę, zawsze leciało to â€œooo, ooo, ooo It’s Magic!”. Mogę nawet zanucić… No i tak już zostało. Na Cyprze i w Grecji byłem po prostu „Zura”, a w Szkocji przyjął się „Magic”.

Z Arturem Borucem nigdy nie byliście wielkimi kumplami.
Bo ja wiem. Jedni są przyjaciółmi, inni są kolegami. Nie można powiedzieć, że się z Arturem nie lubiliśmy. Byliśmy po prostu kolegami. Słyszałem już historie, że byliśmy skłóceni, że się nie lubiliśmy, ale to gruba przesada. Mamy zupełnie inne charaktery, nie spędzaliśmy ze sobą po sześć godzin w wolnym czasie, ale było między nami normalnie.

Rozmawia pan czasem w trakcie meczu z obrońcą przeciwnej drużyny?
Czasami. Ale raczej nigdy nie pytałem o plany na wieczór (śmiech).

Mówią, że do rywala dobrze mieć stosunek ambiwalentny.
W meczach, w których obrońca dostaje zadanie przykryć napastnika na tak zwanego plastra, zdarzają się irytujące sytuacje. Jak to się mówi: napastnik idzie do kibla, a obrońca za nim… Wtedy to jest faktycznie upierdliwe, że gość częściej patrzy na ciebie niż na piłkę. No, ale takie dostał zadanie. Po prostu ma cię wyłączyć z gry.

Wróćmy na Wyspy. W tym, jak opisuje się derby Glasgow nie ma odrobiny przesady?
Nie. Nawet gdy grałem w nich już któryś raz z kolei, za każdym razem byłem pod wrażeniem – całości, atmosfery. Myślę, że nawet bardziej dało się to odczuć, kiedy byłem kontuzjowany i siedziałem na trybunach. Polecam obejrzeć taki mecz na żywo, bo naprawdę warto. Atmosfera wśród kibiców dokładnie odzwierciedla to, co dzieje się na boisku. Często nie ma pięknej gry, ale jest za to zupełnie inny poziom zaangażowania. Widać, że to są derby. Kości trzeszczą.

W Krakowie tego nie widać?
Widać. Ale jednak inaczej. Powiedzmy, że przeżycia z meczów Wisły z Cracovią i Rangersów z Celticiem są wprost proporcjonalne do wielkości stadionów i ilości kibiców

Miewał pan problemy z kibicami Rangersów?
Zdarzało się. Szyby w samochodzie nigdy mi nikt nie wybił, ale dziwne docinki czy wyzwiska, jak najbardziej. Czasami ktoś „rzucił mięsem”. Wiadomo – u nich to jest bardzo zaognione. Są Rangersi, jest Celtic, to musi być też walka i rywalizacja.

Gol na Ibrox Park mógł być tym, który dał największą satysfakcję w karierze?
Na pewno był jednym z kilku najważniejszych. Obok tych w europejskich pucharach z Wisłą czy w reprezentacji. Na przykład, pamiętam taką bramkę w Warszawie za czasów Pawła Janasa. Eliminacje do mistrzostw świata, mecz z Irlandią, w którym przez całe dziewięćdziesiąt minut nie potrafiliśmy nic strzelić. Aż wreszcie w samej końcówce gol głową na 1:0. „Szymek” zagrał krótko do Jacka Krzynówka, on tak w swoim stylu wkręcił do bramki, a ja to skończyłem.

Generalnie, było tych bramek kilka. Na Cyprze też strzeliłem jedną w doliczonym czasie gry, w trudnym momencie. I później faktycznie mówiło się, po tym meczu dostaliśmy takiego drugiego kopa i sięgnęliśmy po mistrzostwo.

W takim razie słowo o Wiśle. Była jakaś kara za „bandę nieodpowiedzialnych ludzi”?
Miałem rozmowę z prezesem Basałajem, ale żadnych kar czy konsekwencji nie było. Zresztą uważam, że cała sprawa została dobrze odebrana, jako element szczerej samokrytyki.

Nie ma pan wrażenia, że wracając do Wisły i mówiąc, że to już ten wiek, że teraz może być tylko gorzej, sam obniżył pan sobie poprzeczkę i znalazł usprawiedliwienie dla braku formy?
Może trochę za wcześnie się z tym pogodziłem. Może zagubiłem gdzieś ten faktyczny cel. Tomek Frankowski, na przykład, postawił sobie za zadanie strzelić ileś tam goli, wyprzedzić kogoś w klasyfikacji wszechczasów. Ja tego nie miałem..

Ten powrót był w ogóle potrzebny?
Nie wiem. Ale sam tego chciałem i taki był mój wybór. Generalnie, nie żałuję. Grałem czy nie grałem – mistrzostwo Polski z Wisłą zdobyliśmy.

Ale rzeczywistość trochę się rozminęła z oczekiwaniami.
Może za wcześnie spasowałem. Dzisiaj mogę sobie rozmyślać i zastanawiać się, czy nie zabrakło trochę woli walki z samym sobą. Może tak. Szczerze mówiąc, bardzo mnie to dotknęło, że nie poszło tak, jak chciałem. Było to chyba dla mnie nawet bardziej frustrujące niż powinno.

Ale chyba już od lat mecze nie spędzają panu snu z powiek.
Dawniej po meczach faktycznie zdarzały mi się kłopoty z zasypianiem. W głowie rozgrywałem jeszcze wszystko, minuta po minucie, poszczególne akcje. Głównie błędy, jakieś niewykorzystane sytuacje. Ale z czasem to zniknęło.

Słyszałem narzekania, że po treningach Wisły nie dało się dopchać do pokoju masażystów, bo w środku zawsze i tak był „Ł»uraw” albo Sobolewski.
Szczerze mówiąc, z samego masażu korzystałem może z dwa razy do roku, bo nigdy jakoś nie odczuwałem potrzeby. Ale w sumie wszystko się zgadza. Faktycznie u masażystów byłem stałym gościem, bo mieli tam… ekspres do kawy (śmiech). Zwykle przychodziło się na kawę i pogaduchy.

A propos tego, jeden cytat: „Skoro kolega z boiska nie rozumie po polsku, to muszę mówić do niego po angielsku i jeszcze się zastanawiać czy teraz już łapie o co mi chodzi”. Taka jest dzisiaj Wisła i to pańskie słowa.
Ale taki jest fakt. Grałem w kilku klubach za granicą, w których wszędzie trzeba było używać angielskiego. Wróciłem do Wisły i nagle spotkałem piętnastu zawodników, z którymi nie dało się komunikować po polsku. Odprawy trenera też musiały odbywać się po angielsku. Nie to, żebym miał z tym jakiś problem, ale po prostu nie było czuć atmosfery szatni polskiego klubu.

A ta historia z Ł»urawskim – łącznikiem trenera z drużyną. Sztucznie rozdmuchana?
No, oczywiście. Nagle ktoś zrobił ze mnie takiego przyszywanego drugiego trenera, a przecież nic takiego nie miało miejsca. Tak naprawdę, to były takie naciągane pierdoły, które mogłem szybko uciąć, a jakoś tego nie robiłem, bo w sumie nie było to dla mnie jakieś szczególnie uciążliwe.

Maaskant był dobrym trenerem czy dobrym showmanem?
Oceniając przez pryzmat osiągnięć? Na pewno się sprawdził, bo rzeczywiście stworzył kolektyw, posklejał to wszystko, zdobył mistrzostwo i to mu należy oddać.

Jakie jest „ale”?
Takie, że Wisła nie powalała grą. Każdy sobie z tego zdaje sprawę i nikt mi nie powie, że drużyna grała świetną piłkę. Nie było widać progresu. Mieliśmy jeden bardzo dobry mecz i pięć przeciętnych. Kilka razy wygraliśmy szczęśliwie. Poza tym tabela dobrze się układała, bo gdy się potknęliśmy, to okazywało się, że inni też tracą punkty.

Dostał pan propozycję bycia skautem w Wiśle.
Zgadza się.

Ciężko mi sobie pana w tej pracy wyobrazić, bo po pierwsze – dość marne pieniądze, po drugie – niewielki wpływ na decyzje Stana Valckxa i po trzecie – ciągła tułaczka. Chyba takie są właśnie realia tej pracy.
Rozmawiałem na ten temat z Marcinem Kuźbą, więc mniej więcej wiem, jak to wygląda. I z jednej strony, jest to fajna opcja, możliwość zawodowego pozostania przy piłce. Ale z drugiej – wtedy, gdy ta propozycja padła, nie do końca to czułem… Nie potrafiłem z miejsca powiedzieć: „tak, biorę to, od jutra będę skautem”, jeśli przez ostatnie dwadzieścia lat byłem czynnym piłkarzem. Chyba wracamy do punktu wyjścia i tego, że potrzebuję czasu. Mirek Szymkowiak twierdzi, że trochę minęło zanim on po zakończeniu kariery stanął twardo na ziemi. Muszę to wszystko przetrawić, odpocząć, pomyśleć.

Ale na trenera-choleryka się pan nie nadaje. Jedna opcja mniej. Nawet jeśli pokolenie się dopomina – Tomek Hajto, Piotr Świerczewski.
Ja się nie dopominam. Jakoś na razie tego nie czuję. Chociaż już czas popatrzeć naprzód. Myślę, że powoli, powoli dojrzewam do tego, żeby wrócić w jakimś charakterze w to środowisko. Pewnie kiedyś do niego jeszcze zapukam.

Czyli jak na koniec zapytam raz jeszcze, to nie usłyszę z pełnym przekonaniem, że Maciej Ł»urawski – piłkarz to już nieodwracalna przeszłość?
Na razie, ktokolwiek mnie pyta, to nie potwierdzam. Chyba staram się być w tym wszystkim zbyt dokładny, żeby wszystko dobrze wyszło. Nie wiem, może trzeba jakieś oświadczenie wydać. Muszę to w końcu oficjalnie przygotować…

ROZMAWIAف PAWEف MUZYKA

Najnowsze

Ekstraklasa

Pamiętacie transfery Efforiego? Haditaghi: „Fałszywe faktury”

redakcja
0
Pamiętacie transfery Efforiego? Haditaghi: „Fałszywe faktury”
Ekstraklasa

Pogoń Szczecin ma oko na snajpera. Wymiata w Lidze Konferencji

redakcja
2
Pogoń Szczecin ma oko na snajpera. Wymiata w Lidze Konferencji
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama