Od samego rana wiedzieliśmy, że informacje o lidze powstającej w Indiach lepiej przyjmować z dystansem. Przecież jakaś ekstraklasa musiała tam funkcjonować od zarania dziejów, bo co do cholery odznaczamy ciągle przed startem kariery w Football Managerze? I rzeczywiście, tamten twór wciąż trzyma się dobrze, a nowa „liga” ogranicza się tylko do pustej nazwy. Indian Premier League z udziałem Cannavaro, Piresa i Morientesa to zwykła ściema. Turniej-chałtura dla emerytów.
Do wymienionego tercetu dorzućmy kolejne nazwiska zardzewiałych gwiazdorów: Okocha, Crespo, Fowler. Innymi słowy – ludzie, którzy mogą do końca życia leżeć brzuchem do góry. Co zatem sprawiło, że prześcigali się w podpisywaniu umów nad Gangesem? Bankructwo? A może konszachty mafijne, długi i śmiertelne groźby? Odpowiedź nie zadziwia ani przez moment. Dowiadujemy się, że rozgrywki to przedstawienie bez zobowiązań, które potrwa zaledwie do sześciu tygodni.
Dziesięć meczów, akcje promocyjne, nieustanne pozowanie do fotek przez całą dobę. Przyjemność Bezsenność warta blisko miliona dolców na głowę… Ale żeby nie było o samej kasie, pora rozejrzeć się nad zasadami tego turnieju. Tu zaczynają się schody, bo federacja niczego nie udostępnia, a po hinduskich pismakach to spływa. I tak wolą krykiet, więc wypisali łaskawie znane nazwiska, które u nich zagrają, a światowe agencje miały do przepisania tylko kilka linijek tekstu. Ostatnią deską okazało się konto Cannavaro na Twitterze i Facebooku…
Na fanpage’u Włocha czytamy, że rozgrywki przewidują start sześciu zespołów z wielkich miast: Barasatu, Howrah, Haldii, Durgaspuru, Kalkuty i Siliguri. Wszystkie ekipy rozegrają ze sobą po dwa mecze, a później czeka nas już tylko pucharowa drabinka i wielki finał. O więcej szczegółów nie dopytujcie, bo o niczym więcej nie wiemy. I uprzedzamy, że odpowiedzi na wasze pytania nie znajdziecie nawet na Wikipedii.
„Znowu na boisku, tym razem z indyjskim ZPN” – napisał Cannavaro, który może być szczególnie usatysfakcjonowany. W Indiach ma do wyjęcia furę pieniędzy w przedziale od 500 tysięcy do miliona dolarów. Później pakuje manatki i jedzie dla odmiany po petrodolary, które ma zagwarantowane jako dyrektor Al-Ahly Dubaj. Ł»yć nie umierać.
Ale wracając znów do meritum – projekt Hindusów ma się płynnie rozwijać przez całą dekadę i żyć własnym życiem na wzór amerykańskiej MLS z lat 70-tych, w której zagrali Pele i Beckenbauer. Biorąc jednak pod uwagę kampanię medialną nowego turnieju i szacunek dla czytelnika… nad Gangesem nadal pozostają czterdzieści lat za Stanami.
Doceniamy za chęci, bo jednak udało się wiele i wielkie gwiazdy zagrają w 152. kraju rankingu FIFA. Nie przysłania to jednak brutalnej prawdy, że MLS i Premier League to jak Hollywood przy Bollywood. Dwa różne światy, klasa i kicz. Mimo wszystko, w Indiach się łudzą, że w Europie wyemitują ich świeży piłkarski bubel za miliony zielonych…
FK
