Messi, Xavi, Cruyff, Zubizarreta czy Hristo Stoiczkow – głównie z nimi kojarzy nam się Barcelona. Przede wszystkim dlatego, że to właśnie ich możemy podziwiać obecnie lub mogliśmy to robić w niedalekiej przeszłości. W najbardziej wąskiej galerii klubowych ikon Barcy, znajdują się jeszcze dwa nazwiska. Oni, tych wymienionych bili na głowę. Obu nie ma już między nami, ale sądząc po tym, co prezentowali za życia, nie mają teraz na co narzekać. „Ktoś” pewnie im to wynagrodził. Kibice Barcy znają ich pewnie doskonale, ale w końcu świat nie jest zbudowany tylko i wyłącznie z fanów tej drużyny. Chyba…
Prawie zabił stróża porządku
Paulino Alcantara przyszedł na świat w Iloilo. Szukając czegoś więcej o mieście, można znaleźć, że współpracuje z Dededo. Jeśli jeszcze na to nie wpadliście, to leży na Filipinach. Na pierwszy rzut oka Filipińczyk nie miał prawa wzbudzać strachu wśród rywali. Był wątły, zbudowany bardzo mizernie. Zresztą do Katalonii nie trafił, by pokazać swój piłkarski talent. Syn żołnierza hiszpańskiej armii miał się tam uczyć. Trudno mu było jednak skryć tak wielkie umiejętności. Po krótkim czasie trafił do Barcy, a w jeszcze krótszym odstępie czasu zanotował pierwsze spotkanie. Uwaga – w wieku piętnastu lat strzelił w nim trzy bramki!
Jednak nie to kibice zapamiętali najbardziej. Apogeum fascynacji jego osobą nastąpiło kilka lat później. Od tego momentu nie był już Alcantarą. Nazywano go „Romperedes”. Blaugrana wygrała 6-0 z Realem Sociedad, a jedna z bramek przeszła do historii futbolu. Potężny strzał Alcantary, to znaczy „Romperedesa” przedziurawił siatkę, a futbolówka zatrzymała się dopiero na przechodzącym ochroniarzu. Mówi się, że stróż porządku był już jedną nogą na tamtym świecie, ale to chyba tylko wybujała legenda. Choć prawdą jest, że przez jakiś czas leżał nieprzytomny. To jednak nie wszystko. Bo przecież na pseudonim „niszczyciel siatek” trzeba sobie zasłużyć. Cztery lata później Alcantara uczynił to samo w spotkaniu z Francją. On sam reprezentował oczywiście barwy Hiszpanii. Najlepsze jest to, że bramkarz „trójkolorowych” nie chciał dopuścić do tego, aby bramka została uznana. Argumentował to tym, że przecież piłki nie ma w siatce. I o dziwo prawie mu się to udało. Arbiter miał prawdziwy mętlik w głowie, ale ostatecznie wykazał resztki racjonalnego myślenia i bramkę uznał.
Mierzejewski jak Alcantara. Albo odwrotnie…
Oczywiście Alcantara to nie tylko przedziurawione siatki. Filipińczyk do dzisiaj jest najskuteczniejszym strzelcem Barcelony. 357 bramek w 357 spotkaniach to statystyki lepsze od idealnych. Wszystko to przez 13 lat gry. I trzeba przyznać, że nawet takiemu geniuszowi jakim jest Messi, będzie ciężko pobić ten wyczyn. Jasne, malkontenci pewnie pomyślą, że kiedyś bramki strzelało się dużo łatwiej, a siatki były dużo mniej odporne. Idąc takim tokiem myślenia, można to odeprzeć tym, że piłki w tamtych czasach były o wiele bardziej „wolniejsze”. Więc doprowadzenie do przerwania siatki i to nie jeden raz, trącało o cud. Warto podkreślić też, że Alcantara mógł mieć jeszcze więcej bramek na swoim koncie. Przez kilkanaście miesięcy odciął się bowiem całkowicie od Barcelony. Wyjechał do ojczyzny, aby dokończyć swoje studia. Pytanie tylko, dlaczego nie mógł zrobić tego w Barcelonie…
Będąc na Filipinach, Alcantara zachorował na malarię, ale wciąż niezwykle zależało mu na powrocie do Hiszpanii. Podobno przestał brać leki, dopóki rodzice nie obiecali mu powrotu do „futbolowego” domu. Szantaż się udał. Po powrocie, szkoleniowiec Jack Greenwell postanowił wystawiać go… w defensywie, a dokładniej na lewej obronie. Na szczęście do głosu doszli kibice Barcy, którzy w dość ostry sposób przekonali działaczy, że trener postradał wszystkie zmysły. Można zaryzykować stwierdzenie, że to również dzięki socios, „Romperedes” jest obecnie najlepszym strzelcem w historii klubu.
Ciekawe jest to, że Filipińczykowi cały czas niezwykle zależało na wykształceniu. W dzieciństwie wymyślił sobie, że pozostanie lekarzem i spełnił swoje marzenie. Jeszcze w czasie kariery, mając do wyboru wyjazd na Igrzyska Olimpijskie i studia, wybrał te drugie. To właśnie przez naukę zaliczył tylko pięć spotkań w hiszpańskiej kadrze. Strzelił w nich sześć bramek. Znowu można by się zastanawiać, a co by było gdyby…
No właśnie, co by było gdyby Alcantara nie zakończył stosunkowo szybko swojej kariery. Na dobre z murawą zerwał w wieku trzydziestu jeden lat. Później, prócz leczenia ludzi, był jeszcze przez moment selekcjonerem reprezentacji Hiszpanii. Zanotował zwycięstwo i dwa remisy, ale na tym zakończyła się jego kariera trenerska. Za nieco ponad miesiąc będziemy obchodzić 116. rocznica jego urodzin.
Polak w dwudziestu procentach
Jakieś czterdzieści lat po pojawieniu się w Katalonii geniusza z Filipin, kibice „Dumy Katalonii” podziwiali już nowego idola. Był nim Węgier Ladislao Kubala. Zresztą, można o nim powiedzieć też Czech i Hiszpan, bo grał w trzech narodowych reprezentacjach. Mało tego, w jego żyłach płynęła także polska krew! Wszystko dlatego, że jego ojciec był pół-Polakiem, pół-Słowakiem. Swego czasu, zawodnik próbował swych sił we włoskim Milanie. Wycieczka do Italii kosztowała go zawieszeniem przez rodzimą federację i banicją. Młody zawodnik się nie zraził i z pomocą Ferdinanda Daucika postanowił założyć Hungarię. Ze swoją drużyną grywał w różnych zakątkach świata, w tym oczywiście w Hiszpanii. Josep Samitier, ówczesny trener Barcelony zobaczył go w akcji po raz pierwszy w spotkaniu z Realem. Hungaria wygrała 4-2, a Kubala już rok później wylądował w Dumie Katalonii. Sami przyznacie, że jego historia jest trochę pokręcona.
Fenomen techniki, mistrz przechwytu i posiadający niezwykłe uderzenie zawodnik, aby występować na Półwyspie Iberyjskim, musiał przyjąć hiszpańskie obywatelstwo. Nie spotkało się to ze zbytnim entuzjazmem ze strony jego rodaków. On sam nie zawracał sobie tym głowy. Już w pierwszym sezonie zdobył z Blaugraną pięć tytułów. Jego największą bolączką był niezwykły, nieosiągalny dla innych styl gry. Właśnie przez to, rywale bardzo często kończyli jego akcje faulami, a sam Kubala z biegiem czasu zaczął mieć problemy ze zdrowiem. Doszło do tego, że stracił miejsce w podstawowej jedenastce i był zmuszony odejść do Espanyolu. Tam jednak już nie błyszczał tak skutecznością. Mimo że na swoim koncie ma ponad sto bramek mniej od „niszczyciela siatek”, to kibice Barcy, trzynaście lat temu wybrali go najlepszym graczem w historii klubu.
MATEUSZ MICHAŁEK
JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!
[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]