Kiedy klub piłkarski znajdzie się na dnie, kibice mogą się pogodzić z taką sytuacją, jeżeli wycofa się sponsor, jeżeli finanse są w fatalnym stanie i jedynym wyjściem z kryzysowej sytuacji jest budowa klubu od początku. Świadkami takiej sytuacji byliśmy w poprzednim sezonie, gdy w West Ham United panował taki bałagan organizacyjny i finansowy, że spadek do Championship był nieunikniony, ale i był koniecznością, by wszystko można było poukładać od początku. Najbardziej bolesne są natomiast upadki powolne. Upadki, gdy wszyscy naokoło wiedzą, że dzieje się źle, gdy to samo mówi tabela, gdy kibice protestują niemal co tydzień, a i tak nie zmienia się nic. Taki upadek obserwujemy w Blackburn. Czy czara goryczy w końcu się przelała?
ٹle jest od momentu, gdy klub przejęła rodzina Venky. Przedsiębiorcy z Indii, potentaci rynku przetwórstwa mięsnego i przemysłu farmaceutycznego. Ludzie nie mający nic wspólnego z piłką, a tym bardziej z piłką angielską. Poprzedni właściciele klubu z Ewood Park prawdopodobnie nabrali się na wizję wielkiego Blackburn, na nawiązanie do chlubnych lat 90-tych, kiedy to Rovers, jako mistrzowie Anglii grali w Lidze Mistrzów. Ale hinduscy spece od mięsa drobiowego nie mieli zamiaru ładować milionów funtów w klub piłkarski. Co prawda już na początku pokazali, że ich obecność w Blackburn nie ograniczy się tylko do zasiadania na miejscach honorowych stadionu Blackburn i szybko zwolnili menadżera Sama Allardycea- to była ich pierwsza i od razu zła decyzja.
Bracia Venky mieli swoją wizję budowania drużyny. Przede wszystkim ma być tanio. Spektakularnych transferów nikt nie przewidywał. To może chociaż ligowi średniacy? Też nie. Już pobieżne przestudiowanie kadry Blackburn pokazuje, że tej drużyny w Anglii nikt się bać nie może. Steve Kean, który zastąpił Allardyce’a, dopiero na samym finiszu rozgrywek uratował klub przed spadkiem, mimo, ze ten w ostatnich latach nie miał problemów z utrzymaniem się w Premier League. Pomimo katastrofalnego sezonu, drużyna hinduskich właścicieli miała swoje pięć minut w poprzednim sezonie. Co prawda tylko w Internecie, ale zawsze to coś. Co prawda z Rovers wszyscy się śmiali, ale jak głosi pierwsza zasada show biznesu-nie ważne jak o tobie mówią, ważne, że w ogóle mówią. Taka zasada musiała przyświecać marketingowcom rodziny Venky, bo wypuścić reklamę, z której śmieje się cała Anglia to jednak duży wyczyn (zainteresowani niech wpiszą Venky’s Blackburn ad w przeglądarce).
Kibice wiedzieli, że ze strony właścicieli nie ma co liczyć na rozsądne ruchy mające na celu budowę chociaż średniaka ligowego. To może trener będzie na tyle utalentowany i charyzmatyczny, że pozwoli ich drużynie na spokojny ligowy byt? Też nie. Kean nie był ulubieńcem kibiców od samego początku. Sytuacja przypominała tą z Newcastle, gdzie Alan Pardew był wrogiem trybun, zanim poprowadził drużynę w pierwszym meczu. Z tą różnicą, że Pardew ze Srokami bardzo szybko zaczął zwyciężać i w rok zbudował drużynę, która walczy o europejskie puchary. Kean jak przegrywał w grudniu 2010, tak przegrywa rok później. Po fartownym utrzymaniu się w poprzednim sezonie, fani Blackburn nie zamierzali siedzieć z założonymi rękami i czekać na nieuniknione. Rozpoczął się nowy sezon i równo z nim protesty kibiców. Początkowo nieliczne, tak jakby część trybun wierzyła, że równie źle jak rok temu być nie może. Ale było nawet gorzej. Fatalny start sezonu i po kilku meczach całe trybuny dołączyły do protestu. Efektowne zwycięstwo nad Arsenalem tylko zaćmiło obraz, bo wkrótce sytuacja wróciła do normy – Blacburn albo przegrywało, albo remisowało z tymi, z którymi wygrać powinno.
W listopadzie protest kibiców objął także hinduskich właścicieli. Fani domagali się sprzedaży klubu, ale bracia Venky szybko ucięli wszelkie spekulacje, zapewniając, że na Ewood Park czują się dobrze i że wciąż mają misję do wykonania. Pytanie tylko jaka to misja, być może kolejna reklamówka, ponieważ działań mających pomóc w walce o utrzymanie, w Blackburn nie zaobserwowano. Kiedy wydawało się, że protest osiągnął apogeum, Blackburn pokonało Manchester United. Nie dość, że dokonali tego w Teatrze Marzeń, to jeszcze popsuli święto sir Alexowi, który tego dnia obchodził urodziny. Skoro nie udało się dobrej passy utrzymać po zwycięstwie nad Arsenalem, to musi się to udać teraz, pomyśleli pewnie kibice. I znów nic z tego. Jak napisał felietonista Daily Telegraph, zawieszenie broni na Ewood Park trwało ledwie kilkadziesiąt minut, kiedy to Peter Crouch strzelił pierwszą bramkę dla Stoke. Kilka dni po największym sukcesie w obecnych rozgrywkach, Rovers przegrali z ligowym średniakiem.
Wkrótce okazało się także, że protest kibiców wcale nie osiągnął apogeum w ostatnich dniach ubiegłego roku. Najgorsze nastąpiło po Nowym Roku. Ł»aden z kibiców nie wierzy już, że tak przeciętny menedżer może osiągnąć cokolwiek z tak przeciętnymi piłkarzami. Skoro właściciele najwyraźniej żyją w innym wymiarze, to cała złość kibiców skupia się na Keanie. Kibice robią wszystko, by trener czuł się jak najmniej komfortowo w Blackburn. I ich działania chyba w końcu dają efekt. Steve Kean przyznał właśnie, że nie wychodzi „na miasto”, ponieważ boi się spotkania z rozwścieczonymi fanami. Co więcej, nie zabiera już swoich dzieci na mecze domowe Rovers, ponieważ gdyby te usłyszały co wykrzykują kibice pod adresem ich ojca, najpewniej chciałyby poszukać dla niego ochrony. Chociaż tego robić już nie muszą, zajął się tym agent Keana. Jerome Anderson, bo o nim mowa, jest kolejną po właścicielach i trenerze, personą, która znalazła się na czarnej liście kibiców Rovers. Anderson podpadł, ponieważ nie dość, że pomagał poprzednim właścicielom sprzedać klub Królom Kurczaka, to jeszcze miał udział w sprowadzeniu do klubu Keana. Teraz Anderson postanowił poszukać pomocy prawnej, ponieważ jak twierdzi, groźby pod adresem jego, a także jego współpracowników ostatnimi czasy przybrały na sile i są coraz bardziej stanowcze.
Gdzieś na samym końcu w tej układance są piłkarze. Do nich pretensji można mieć najmniej, a to dlatego, że po takich nazwiskach nie można spodziewać się super formy. Ci, którzy okupują szatnię Blackburn, to w większości piłkarscy rzemieślnicy. Zawodnicy, którzy potrzebują charyzmatycznego trenera, który będzie umiał wykrzesać z nich coś ekstra. Bramkarzem numer jeden do niedawna był Paul Robinson, znany z tego, że kilka lat temu w Chorwacji pokonała go kępka trawy. Gdy złapał kontuzję, w jego miejsce wskoczył Bunn i aż dziw bierze, że na ławce siedział bramkarz, który potrafił wybronić remis z Liverpoolem i zwycięstwo z United. Gdy rozpoczynał się sezon, w bocznych sektorach boiska próbowali przemieszczać się Salgado i Givet. Obaj już leciwi, mało zwrotni i objeżdżani nawet przez najgorszych skrzydłowych ligi. W środkowej linii wyróżnił się Hoilett, dopóki nie złapał kontuzji. W ataku straszy Yakubu, który, jak to piłkarze afrykańscy, nie wiadomo naprawdę ile ma lat, ale właśnie przeżywa drugą młodość. W tym gronie powinien być jeszcze Christopher Samba, olbrzymi, czarnoskóry stoper, ale on w piątek nie przyszedł na trening, bo wolał udzielić kolejnego wywiadu, w którym przekonywał, że zasłużył na grę w klubie z większymi ambicjami.
Blacburn Rovers zmierza ku nieuchronnemu. Jak zwykle w takich sytuacjach najbardziej żal kibiców, którzy mieli nadzieję, że nowy właściciel będzie lekarstwem na przeciętność i marazm. I zamiast klubu przeciętnego, na Ewood Park jest klub słaby, w tym momencie chyba najsłabszy w Premier League. Pod rządami rodziny Venky, nie zyskał nic. W odróżnieniu od arabskich inwestorów, nowi włodarze na Ewood Park nie robią nic żeby wytworzyć wokół siebie pozytywną atmosferę. Nie mają za sobą kibiców, nie mają za sobą ekspertów, a u przeciwników ich działania budzą uśmiech politowania. Czas pokaże, czy jak w przypadku West Ham, lepsze czasy nastaną dopiero po spadku do Championship.
KRZYSZTOF ZBYROWSKI
JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!
[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]