Maciej Wyszogrodzki, macie prawo nie kojarzyć. Kilka lat temu uważany był za niezły talent, chciało go pół ekstraklasy. Miał trafić do Jagiellonii, Legii, Lecha (oglądał go Smuda) czy Wisły (w Krakowie na testach nabawił się poważnej kontuzji). Dziś jest jednak w tym samym miejscu, w którym był ponad trzy lata temu, gdy miał trafić do ekstraklasy. W Pelikanie Łowicz. Wrócił kilkanaście miesięcy temu, latem 2010 roku. Pelikan wyciągnął go z Wisły Płock… i tu zaczynają się schody.
Wyszogrodzki miał ważny kontrakt z Wisłą, ta chciała się go pozbyć. Piłkarz był w klubie niepotrzebny, grał w trzecioligowych, a właściwie czwartoligowych rezerwach. Obie strony myślały o rozwiązaniu kontraktu za porozumieniem stron, ale zgłosił się Pelikan. Klub, z którego wcześniej trafił do Płocka i który akurat postanowił wyciągnąć pomocną dłoń do swojego wychowanka.
Dogadali się szybko, bezproblemowo. Wyszogrodzki przeszedł do Pelikana za przysłowiową czapkę gruszek, bo za dwa tysiące złotych. Wisła dodała jednak do kontraktu jeszcze jeden, prosty zapis. Ł»e piłkarz w nadchodzącej rundzie nie może grać przeciwko swojemu byłemu klubowi. A jak zagra, to Pelikan musi zapłacić karę. Karę w wysokości… 50 tysięcy złotych!
Czyli że jak? Klub zapisuje karę dwadzieścia pięć razy wyższą od wartości transferu?! Pozbywają się niepotrzebnego im piłkarza, dostają za niego kwotę, jakiej żądali, ale dyktują, z kim grać może, a z kim nie może? Gdyby chcieli na nim zarobić, to chyba próbowaliby go sprzedać za 50 tysięcy, a dwa tysiące to mogłaby wynosić ta kara? W imię czego Wisła wprowadziła więc ten zapis? Może prezes Dmoszyński zrobił to dla świętego spokoju, bo bał się późniejszego ataku dziennikarzy, że za bezcen oddał piłkarza, który potem ich ograł?
Wyszogrodzki Wisły akurat nie ograł – nie zaliczył asysty, nie strzelił gola, padł remis. Ale w meczu, co w tym wszystkim jest najważniejsze, wystąpił.
Zanim się to stało, Pelikan sprawdził, czy tamten zapis w ogóle był zgodny z prawem. – Konsultowałam tę sprawę z różnymi osobami, w kilku instancjach, choćby w Łódzkim Związku Piłki Nożnej, w Wydziale Gier PZPN czy z Januszem Matusiakiem. Wszyscy powiedzieli, że ten zapis jest bez sensu, że nie ma prawa bytu, a klub i zawodnik powinni być spokojni, że kar nie będzie – mówi nam Jolanta Papuga, prezes Pelikana.
Bo na zdrowy umysł ten zapis rzeczywiście jest pozbawiony jakiegokolwiek sensu. Sytuacji, gdy zawodnik nie może grać przeciwko klubowi, z którego jest wypożyczony, było wiele. Górnik Zabrze, rozwiązując kontrakty z Tomaszem Hajtą i Jerzym Brzęczkiem, zastrzegł, że nie mogą grać przeciwko Górnikowi. To już było chore. W tym przypadku mowa jest o transferze definitywnym. Wyobrażacie sobie, że Manchester City sprzedaje do Chelsea Mario Baloteliego i zaznacza: „Ha, ale przeciwko nam to on grać nie może”? A tu jest mowa o zawodniku, którego w Płocku po prostu nie chcieli. – Był dla nich balastem, bo przecież płacili mu też normalnie pensje – dodaje Papuga.
Po meczu Pelikan-Wisła (rozegrany w listopadzie 2010 roku) klub z Płocka wysłał pismo z wezwaniem do zapłaty 50 tysięcy złotych. W Łowiczu zachowali spokój, mając w pamięci wcześniejsze słowa ludzi z PZPN. Ale ci, co chyba już dziwić nie może, chwilę potem sami sobie zaprzeczyli. Sąd Polubowny PZPN przyznał bowiem rację… Wiśle. Pelikan odwołał się do drugiej instancji, ale decyzja została podtrzymana – klub musi zapłacić 50 tysięcy złotych.
PIOTR TOMASIK