Sebastian Boenisch zaczął biegać, a niedługo zacznie kopać. Ta informacja podnieciła Franciszka Smudę tak bardzo, że zapowiedział powołanie zawodnika kliniki Werderu na mecz z Portugalią. To już nie jest przekonanie co do klasy piłkarza, to wiara w duchy.
Boenisch ostatni raz zagrał w Bundeslidze w sierpniu 2010 roku, czyli 16 miesięcy temu. Od tamtej pory praktycznie nie miał kontaktu z piłką. Teraz czeka go żmudny proces „przypominania sobie” piłki, żmudny proces odbudowywania się fizycznie i psychicznie. Musi nabrać automatyzmu w grze, ale zanim w ogóle będzie można mówić o jakimkolwiek automatyzmie – musi sprawdzić, czy jego organizm potrafi odnaleźć się w nowej sytuacji i czy kolano wytrzymuje obciążenia. Dopiero później zacznie walczyć o miejsce w podstawowym składzie Werderu, ale szansa, że je w tym sezonie wywalczy nie wydaje się zbyt duża. Werder przez te 16 miesięcy nie grał w dziesiątkę, trzymając wakat dla Boenischa. Ktoś jego pozycję zajął i musiałby to być wyjątkowy nieudacznik, by dać się od razu wygryźć ze składu rekonwalescentowi, który półtora roku nie był w stanie uprawiać sportu.
Teraz Smuda chce wziąć chłopaka tak naprawdę prosto z gabinetu i wystawić przeciwko Portugalii, która jak wiadomo nie ma najgorszych skrzydłowych na świecie i czasami naprzeciw naszego lewego obrońcy może się znaleźć na przykład Cristiano Ronaldo… Odważne posunięcie.
Inna sprawa, że Boenisch otrzymuje miejsce w reprezentacji Polski całkowicie za darmo i nie musi przedstawić jakichkolwiek argumentów sportowych. Nie musi nawet grać. Wystarczy, że jest w stanie zawiązać buty. To chyba trochę niecodzienne, nieprawdaż?