Od pół roku nie gra w żadnym klubie, ale zapewnia, że utrzymuje formę i właściwie w każdej chwili mógłby wybiec na boisko i walczyć z rywalami. Trenuje indywidualnie – przede wszystkim dla własnej satysfakcji, bo nie ma wielkiego ciśnienia na to, żeby za wszelką cenę zahaczyć się w jakimś zespole. Dzień przed spotkaniem z nami skończył 36 lat i zapewnia, że jako piłkarz czuje się już spełniony. Teraz realizuje się na innych, niekoniecznie związanych z futbolem, polach. Chociaż kariery piłkarskiej jeszcze oficjalnie nie zakończył. Bartosz Bosacki w obszernej rozmowie z Weszło. Bardzo obszernej…
Nie mogę inaczej zacząć – wszystkiego dobrego z okazji urodzin.
A dziękuję.
Była jakaś impreza?
Nie, nie. W tym okresie przedświątecznym to jest taki wir, że tylko rodzice na chwilę wpadli, szybkie życzenia i to wszystko.
36 lat to już taki wiek dla piłkarza, żeby kończyć karierę?
Dla niektórych tak, a dla niektórych nie – tutaj nie ma reguły. Wystarczy spojrzeć na naszą ligę, czy na którąś z lig zagranicznych. Czasem zdarza się tak, że zawodnik z różnych względów musi wcześniej zakończyć przygodę z piłką, a często jeszcze może przez długi czas grać z dobrym skutkiem. Doskonałym przykładem na to, że starsi piłkarze mogą wiele znaczyć jest dzisiaj Milan. Zresztą – myślę, że zespół, w którym jest pomieszana młodość z doświadczeniem funkcjonuje lepiej niż taki, gdzie rządzi tylko młodość lub tylko doświadczenie.
A pan już skończył karierę, czy jeszcze nie?
Hmm… Nie, nie skończyłem. Wydaje mi się, że mógłbym jeszcze gdzieś pograć, ale na pewno nie będę robił niczego na siłę. Po tylu latach grania na takim, powiedzmy sobie, średnim poziomie i biorąc pod uwagę to, co w piłce osiągnąłem, nie można przecież rozmieniać się na drobne i godzić się na każdą ofertę, która gdzieś tam spłynie. A nowe oferty cały czas się pojawiają. Niedawno ktoś znowu dzwonił i padły dwie kolejne propozycje. Był też telefon z zapytaniem z dość egzotycznego kierunku.
Co to były za oferty?
Te dwie propozycje były z polskich klubów i ja oczywiście nigdy nie mówię ostatecznego nie, ale staram się trzymać tego, co kiedyś powiedziałem, czyli że w żadnym innym polskim klubie niż Lech Poznań nie zagram. A to drugie zapytanie było bardziej na zasadzie: „co ja bym na taki pomysł sądził”. A oferta była zza Oceanu.
Chodzi o Stany Zjednoczone? Bo już jakiś czas temu mówiło się, że w tym kierunku może się pan wkrótce udać…
Ten kierunek to powiedzmy Ameryka Północna (śmiech).
A Austria? Podobno stamtąd też ktoś o pana pytał?
Temat Austrii rzeczywiście był, ale po jakimś czasie upadł. Propozycja pojawiła się tak naprawdę rok temu, ale ja byłem w tamtym czasie już po rozmowach z Lechem i wiedziałem, że mam nakreślone jakieś tam plany na przyszłość w Poznaniu.
Kto rozmawiał z panem o przyszłości w Lechu?
Wszystko było sugerowane przez pana Rutkowskiego w takich luźnych rozmowach i było dla mnie sygnałem, żeby niekoniecznie wyjeżdżać, chociaż chodziło o Austrię Wiedeń i tam mógłbym zarobić więcej niż w Lechu. Jestem związany z Poznaniem, logistycznie też nie byłoby to wszystko takie łatwe. Trzeba byłoby rozważyć, czy rodzina ma jechać ze mną i tak dalej. Grałem w piłkę wiele lat i przez ten czas zrobiłem pewnie parę ruchów nie do końca dla wszystkich zrozumiałych, włącznie z powrotem z Bundesligi. Ale ja jestem z nich wszystkich zadowolony i nigdy nie rozpatrywałem tego w kategorii porażki. Dlatego wiem, że do takich kwestii trzeba podchodzić spokojnie. Był temat Austrii i teraz z perspektywy czasu ktoś może powiedzieć, że trzeba było jechać i pewnie dalej grałbym w piłkę. Chociaż tak naprawdę, to też nie wiadomo, jak tam by się losy potoczyły. Ale nikt wtedy nie przypuszczał, że w Poznaniu wydarzy się tak, jak się wydarzyło.
Kiedy ostatnio rozmawialiśmy chwilę telefonicznie na temat trenera Bakero, czytelnicy później zarzucili nam, że pana wypowiedzi na jego temat są nieobiektywne, bo to przez niego
nie ma już pana w Lechu…
Czy ja jestem nieobiektywny? Mówię po prostu jak było. Na początku trener Bakero ciągnął mnie za sobą na każde spotkanie i wypytywał o wszelkie możliwe sprawy. Być może nie mówiłem mu wszystkiego, ale informowałem go o tym, co uważałem za ważne, przedstawiałem swoje zdanie i przekazywałem to, co razem z kolegami ustaliliśmy w szatni. Może to mu się nie podobało. Ale przede wszystkim uważam, że trener Bakero jest człowiekiem, który nie potrafi grać fair i brakuje mu honoru, żeby przedstawić całą sprawę tak, jak ona rzeczywiście wyglądała. Prawda jest taka, że to on wołał mnie do siebie i wypytywał, czy podpisałem już nowy kontrakt, bo podkreślał, że powinienem zajmować się graniem w piłkę, a nie umowami. W którymś momencie się to zmieniło i dokładnie wiem, o jaki moment chodzi. Wpływ miały na to dwie rzeczy, chociaż do dzisiaj nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak to się wszystko skończyło.
Jakie dwie rzeczy?
Pierwsza miała miejsce po meczu z Wisłą Kraków, kiedy powiedziałem, że dla mnie jest niezrozumiałe, że przegraliśmy spotkanie i nie stworzyliśmy sobie żadnej dogodnej sytuacji, a trener wchodzi po wszystkim do szatni i twierdzi, że z meczu jest bardzo zadowolony. Ale ta sytuacja już od jakiegoś czasu narastała, bo trener ciągle był zadowolony. Bez przerwy wszystko było dla niego „muy bien”. W szatni muszą być jakieś emocje, coś się musi dziać i byłem przekonany, że właśnie coś takiego stanie się po tym meczu z Wisłą. Nic się nie wydarzyło, więc powiedziałem o tym głośno.
To jedna rzecz, a ta druga?
Druga dotyczyła Artjoma Rudniewa. W tamtym meczu z Wisłą złapał kontuzję i zostałem poproszony przez kogoś z klubu o pomoc w tej sprawie, bo lekarze zdiagnozowali, że do końca rundy już nie zagra. Myślę, że pomogłem na tyle, ile mogłem. Poświęciłem swój czas, którego wcale nie musiałem na to przeznaczyć. Artjom zagrał już w następnym meczu, a potem też w kolejnych spotkaniach, których do końca rundy jeszcze trochę było, chociaż był już pomysł, żeby wysłać go do domu na urlop. A ja na koniec zostałem za to wszystko zganiony tylko dlatego, że Artjom gdzieś tam pojechał do lekarza i nikt nie powiedział o tym Bakero. Wydaje mi się, że informowanie o takich sprawach nie było moim zadaniem i właśnie to powiedziałem trenerowi. On był tym bardzo oburzony i myślę, że właśnie takie sytuacje zaważyły na tym, że mnie już dzisiaj w Lechu nie ma.
Później trener Bakero nie rozmawiał już z panem osobiście, tylko przez tłumacza?
Dokładnie – tak to wyglądało. Bakero nie miał odwagi stanąć przede mną i powiedzieć mi wszystkiego prosto w oczy. Zresztą do dzisiaj tej odwagi nie ma. Wydaje mi się, że każdemu piłkarzowi należy się szacunek. Nie ważne, czy chodzi o osiemnastolatka czy o doświadczonego zawodnika takiego jak ja, bo nie chciałbym zostać źle zrozumiany, że za tyle lat gry w Lechu należy mi się jakieś specjalne traktowanie. Trener powinien porozmawiać z każdym zawodnikiem i powiedzieć, dlaczego nie przewidział go na dany mecz w kadrze meczowej i tak dalej. Wiele lat grałem w piłkę i takie sytuacje mi się zdarzały – chociażby w reprezentacji, gdzie też przecież nieraz siadałem na trybunach. Ale to wszystko odbywało się na rozsądnych i jasnych zasadach. A w Lechu w ostatnim czasie było tak, że informacje dotyczące funkcjonowania drużyny były przedstawiane gdzieś tam po kątach przez tłumacza.
To kiedy pan ostatni raz rozmawiał z trenerem Bakero?
Po meczu Pucharu Polski. Nawet po tym pamiętnym, charytatywnym spotkaniu w Kołobrzegu, które było moim ostatnim występem w koszulce Lecha, nie miał odwagi podejść i się pożegnać, chociaż zapewne dobrze wiedział, co się wydarzy.
Kiedy wyjeżdżał pan na urlop, były zapewnienia, że nowa umowa będzie w klubie na pana czekać?
Nie, wtedy nie było żadnych konkretnych informacji odnośnie kontraktu. Jakieś sygnały, że mogą być problemy do mnie docierały, ale nie od tych osób, które powinny mi takie rzeczy przekazywać. I stało się tak jak się stało.
Wrócił pan z urlopu i co?
Jeszcze na urlopie było wielkie ciśnienie ze strony Lecha, żeby się koniecznie spotkać, więc prosto z lotniska pojechałem do klubu. Nie do domu, ale bezpośrednio na spotkanie z prezesem Kadzińskim i z panem Rutkowskim.
I tak po prostu powiedzieli, że nowej umowy nie będzie? Jak to argumentowali?
Nie, bo nie.
Tak uzasadniali swoją decyzję?
Tak.
Przy tym spotkaniu trenera Bakero też nie było, ani nie padło zdanie, że to jest jego wola?
Nie, nic z tych rzeczy. Tylko krótka informacja, że nie ma umowy i koniec.
Co pan wtedy czuł?
Pojawiły się emocje, które zresztą towarzyszą mi cały czas. Do dzisiaj nie jest łatwo mi o tym mówić, bo ta sytuacja nie była miła i wydaje mi się, że za dużo zdrowia w Lechu zostawiłem, żeby informacje przekazywać mi w taki sposób. Trener może mieć oczywiście swoją wizję zespołu i nie chcieć w nim danego zawodnika, ale niech przyjdzie i powie mi to w oczy. Tak samo właściciel klubu – siedząc przede mną podczas spotkania powinien powiedzieć nie ma cię w klubie, bo… A jest tak, że ja się później od różnych osób dowiaduję, że Lech się mnie pozbył, bo za dużo zarabiałem. Trener Bakero zarzucał mi, że miałem udział przy iluś tam straconych przez drużynę bramkach. Okej, ale niech przyjdzie do mnie i powie mi to osobiście, bo ja teraz też mogę powiedzieć, że on miał udział przy kilku porażkach Lecha, bo ustawił zespół tak, a mógł inaczej. Możemy sobie takie rzeczy dalej wyciągać, ale nie na tym to wszystko polega. A teraz dochodzi do takich sytuacji, że jak przypadkiem znajdę się z trenerem Bakero w jednym pomieszczeniu, to on od razu wychodzi albo przenosi się na drugi koniec sali. Wydaje mi się, że postaci o takim nazwisku takie zachowanie nie przystoi.
Niesmak i rozgoryczenie pozostały?
Oczywiście, że tak. Bo dla mnie ten Lech, to nie jest „tylko Lech”. To coś więcej niż miejsce, w którym pracowałem. To ludzie, kibice, stadion. Nawet pan Geniu, bo tak się śmiesznie składa, że tak nazywa się nasz magazynier – człowiek, z którym najdłużej w klubie współpracowałem. Do dzisiaj tak wszystko sobie organizuję, żeby zawsze być na meczu w Poznaniu i do tej pory mi się to udaje. Kosztuje mnie to dużo zdrowia i nerwów, ale Lech to klub, który w dużej mierze miał wpływ na to, jakim jestem człowiekiem i jak jestem wychowany, bo spędziłem w nim masę czasu. Ktoś może powiedzieć, że Bosacki ma nie poukładane w głowie, bo jak to się mówi – piłkarz jest najemnikiem. Ale ja na to patrzę trochę inaczej.
Zgodzi się pan z opinią, którą część kibiców Lecha przedstawiała na forach internetowych, że od tego przykrego zdarzenia w meczu z Widzewem, kiedy stracił pan przytomność po starciu z Ukahem, nie wrócił już do pełnej dyspozycji?
Nie, nie zgadzam się z tym. Mogę przystać na to, że miałem jakiś udział przy niektórych straconych bramkach, ale kiedy mnie już w Lechu nie było, to różni ludzie postanowili tę grę zanalizować i wyszło na to, że byłem jednym z lepiej ocenianych piłkarzy. Co mogę powiedzieć – na pewno za wcześnie po tym urazie wróciłem do grania i do dzisiaj odczuwam tego konsekwencje. Ale to wynikało z tego, że zawsze ciągnęło mnie na boisko i nigdy nie zastanawiałem się specjalnie nad kontuzjami.
Gdyby trenera Bakero w Lechu nie było i pojawiłaby się propozycja powrotu to zgodziłby się pan, czy ten temat jest już absolutnie zamknięty?
Temat Lecha nigdy nie będzie dla mnie zamknięty i ten zespół zawsze będzie dla mnie czymś ważnym. Nie wydaje mi się, żeby taka sytuacja mogła zaistnieć, ale jeśli by się czasem zdarzyła, to na pewno byłaby do rozważenia. Bardziej na plus niż na minus. Ale staram się o tym nie myśleć, żeby niepotrzebnie nie wzbudzać dodatkowych emocji.
A w jakiejś innej funkcji niż zawodnik?
Na razie nie ma na to szans, chociaż pan Rutkowski jakiś rok temu miał pewne pomysły z tym związane i rozmawialiśmy nawet głośno o tym, jak mogłoby to wszystko wyglądać, kiedy nie będę już grać w piłkę. Wynikało to też z tego, że udało mi się pomóc klubowi w pozyskaniu jakiegoś tam sponsora. To znaczy nie jakiegoś, tylko głównego. I dodatkowo zrealizować coś, czym klub do dzisiaj się szczyci, czyli turniej dla dzieciaków Lech Cup. Jakieś dwa czy trzy lata temu pomagałem dopiąć budżet tego turnieju i gdyby nie to, to mógłby się w ogóle nie odbyć, a na pewno nie z takim rozmachem i na taką skalę. Ale w obecnej sytuacji cała sprawa jest raczej zamknięta.
Kiedy Lech nie przedłużył z panem umowy, to były jakieś zapytania z innych polskich klubów?
Były oferty i pewnie mógłbym teraz grać w Bełchatowie czy ŁKS-ie. Były też pomysły Cracovii i Jagiellonii. Ale nic za wszelką cenę. Ja nie mówię, że to są słabe kluby i że byłoby mi tam źle. Ale na dzisiaj i na razie się to sprawdza, nie są to kluby gwarantujące dla mnie zadowolenie sportowe. Bo finanse są dla mnie na drugim planie – ja już swoje w piłkę ugrałem. Teraz najważniejsza jest satysfakcja z poziomu sportowego. No i na przykład taka Jagiellonia… Fajny klub, ale logistyka połączeń między Poznaniem i Białymstokiem kiepska, a córka właśnie poszła tutaj do szkoły i musiałaby zostać. Dodatkowo trener Probierz mówił mi, że są problemy z treningiem. Jeśli klub aspiruje do gry w pucharach, a przecież w nich w tym roku grał, to nie może być tak, że są problemy z bazą. I później co rano jeździ się autobusem z miejsca na miejsce i zastanawia się, gdzie dzisiaj przeprowadzimy trening. O tym mówi też Jurek Dudek i wielu innych ludzi z piłką związanych. Był przecież pomysł na grę Jurka w Cracovii i między innymi z takich powodów
upadł.
A Warta Poznań? Była oferta od prezes Łukomskiej-Pyżalskiej, ale pan odmówił. Dlaczego?
Odbyłem rozmowę z panią Pyżalską i jej mężem. Znamy się ładnych parę lat i zasugerowali, żebym się z nimi spotkał i wyraził swoje zdanie, chociaż ja od dawna mówiłem, że w Warcie nie zagram. I wydaje mi się, że to była słuszna decyzja. Tak jak powiedziałem wcześniej, ja jestem na takim etapie, że muszę być przede wszystkim z tego wszystkiego zadowolony. Zagrałem ponad 350. spotkań w ekstraklasie i schodzenie na koniec o poziom niżej byłoby jednak jakimś krokiem w tył. Z perspektywy czasu i tego, co się w Warcie w ostatnim czasie dzieje, mogę powiedzieć, że nie był to z mojej strony jakiś nieprzemyślany ruch. Podobnie jak w przypadku Bełchatowa, Cracovii czy Jagiellonii.
Piotr Reiss nie namawiał pana na Wartę? W końcu to dawny kolega z Lecha…
Dużo rozmawiałem z Piotrem, ale on od początku znał moje zdanie na ten temat i nie było z jego strony jakiegoś szczególnego namawiania. Ja też mówiłem, co myślę o tym, że on tam gra…(śmiech).
A co pan mu powiedział? Ł»e rozmienia się na drobne?
Akurat w jego przypadku tak nie jest i ja do tego tak nie podchodzę. On był jednak w specyficznej sytuacji, która miała miejsce parę lat temu w Lechu. Myślę, że dla jego osoby i dla jego nazwiska gra w Warcie została dobrze w Poznaniu odebrana i Piotrek tę niefortunną sytuację, która go dotknęła trochę od siebie odsunął. Powiem więcej – gdybym był w takim położeniu jak on, to pewnie też bym w tej Warcie grał.
Jakie były pana pierwsze myśli, kiedy już było jasne, że Lech nie przedłuży kontraktu?
Wiadomo, że na początku jest takie tąpnięcie i jakieś negatywne emocje. Ale pomysły na to, co robić po zakończeniu kariery miałem już, kiedy jeszcze w piłkę grałem. Ten koniec przyszedł trochę wcześniej niż myślałem, więc ten spadochron, który miałem gdzieś tam ustawiony i z którym powoli wkraczałem w życie bez piłki trzeba było trochę obciążyć i szybciej wylądować na ziemi. I te wszystkie rzeczy teraz się dzieją. Trochę szybciej niż przewidywałem i zobaczymy, jak to będzie dalej. Wiadomo, że to nieprzyjemna rzecz, ale są ludzie koło mnie, rodzina i przede wszystkim na nich muszę patrzeć. Nie mogę schować się w kącie i powiedzieć, że świat się zawalił, bo Bosackiego nie ma w Lechu, czy Bosacki nie gra już w piłkę. Bosacki już swoje ugrał i zrobił kilka rzeczy, których nikt mu nie zabierze. Może nie będzie się o tym mówić za pięć czy dziesięć lat, ale w mojej głowie to wciąż funkcjonuje i myślę, że mogę być z tego zadowolony.
We wrześniu mówił pan, że na podjęcie decyzji o ostatecznym zakończeniu kariery daje sobie czas do grudnia. Mamy połowę grudnia, więc?
No tak, mówiłem, że do grudnia, bo chodziło o okno transferowe, które mamy w tej chwili. Jeśli nic się nie wydarzy w tym pierwszym tygodniu, bo wiadomo, że wtedy kluby będą chciały swoje kadry budować, to ja już nie będę miał żadnego ciśnienia na to, żeby dalej w piłkę grać. Wtedy będę mógł w stu procentach skoncentrować się na tym, co robię teraz. Chociaż piłka na pewno jakąś tam częścią mojego życia pozostanie.
W wywiadach podkreślał pan, że codziennie indywidualnie trenuje, żeby utrzymać formę. Chce się jeszcze czy już nie?
Chce się i zawsze będzie się chciało. Staram się tak układać plan dnia, żeby codziennie znaleźć czas na trening. Jestem przekonany, że jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne, to jestem gotowy, żeby w każdej chwili ruszyć z zespołem i nie odstawałbym pod tym względem. Chociaż na pewno potrzebowałbym dwóch tygodni, żeby znów się oswoić z piłką. Ale trenuję i nawet jeśli będzie taka decyzja, żeby zakończyć karierę, to będę trenował dalej. Bo robię to dla siebie i nie jestem zorientowany tylko na piłkę. Robię też inne rzeczy, do których to przygotowanie fizyczne również będzie mi potrzebne. Jest też pewien plan na przyszły rok, żeby coś fajnego zrealizować. A do tego, żeby się to zakończyło sukcesem na pewno będę musiał być dobrze przygotowany.
A co to za plan?
Na pewno nie będę biegał maratonów, bo nie o to chodzi. Jeżeli ktoś siedzi za biurkiem i ukończy maraton to chwała mu za to, ale dla mnie taki start nie byłby jakimś wielkim wyzwaniem i wydarzeniem. Sporty zimowe mnie ciągną, więc może będzie jakaś niespodzianka na nartach…
Niespodzianka na nartach? Chyba nie igrzyska olimpijskie?
No nie – igrzyska to nie (śmiech). Ale równolegle do Pucharu Świata zawodowców rozgrywane są zawody dla „mastersów”. Takich nazwijmy to oldbojów. Są różne kategorie wiekowe, a z ludźmi, którzy osiągali tam niezłe lokaty jestem w stanie przy regularnym treningu równorzędnie pojeździć, stąd idea, żeby spróbować. To był w zasadzie ich pomysł i zobaczymy, czy uda się go zrealizować.
Piłkarz na nartach to dość nietypowe, bo to niezbyt zdrowe dla kolan…
Nie było roku, żebym nie jeździł (śmiech).
Trenerzy nie dawali zakazów?
W Lechu rzeczywiście miałem narty wykreślone z kontraktu, ale w Norymberdze takich zakazów nie było. Wręcz przeciwnie – była zgoda, żeby na narty pojechać. Wiadomo, że jakieś niebezpieczeństwo jest, ale jak robi się to z głową, a nie na łapu-capu, to wszystko powinno być w porządku. Jeżdżę od kiedy skończyłem cztery lata i przez ten czas tylko raz zdarzył się rok, że na nartach nie byłem i do tej pory jakoś żyję. A nieszczęśliwe wypadki zdarzają się przecież nawet na chodniku.
Jak wygląda standardowy dzień Bartosza Bosackiego, kiedy nie musi trenować?
Ale ja przecież trenuję codziennie (śmiech). Staram się dzień zaczynać właśnie od treningu, ale jeśli nie ma wtedy na to czasu, to ćwiczę później. Ogarniam kilka projektów, które wprowadziłem w życie, więc muszę znaleźć też czas na rozmowy i spotkania. Ale na pewno nie można powiedzieć, że Bartek Bosacki funkcjonuje sobie od 8 do 16. Na dzisiaj moje życie to przede wszystkim realizowanie siebie w jakiejś innej formie niż tylko sportowej, ale też bez jakiegoś wielkiego ciśnienia. I mogę powiedzieć, że na razie to się sprawdza. Daje radę.
Co to za projekty? Wiem, że jeszcze w czasie gry w Lechu prowadził pan firmę budowlaną, ale kiedy ostatnio podawał mi swój adres mailowy, to trafiłem na firmę działającą w branży telebimów reklamowych…
Rzeczywiście swojego czasu prowadziłem firmę budowlaną, ale to już nieaktualne. A te telebimy to jest tylko jedna z rzeczy, która gdzieś tam funkcjonuje. W tej chwili w zasadzie trochę mniej, bo z różnych względów miejsce, gdzie znajdowaliśmy się z naszym ekranem aktualnie jest niedostępne. To jest spółka, w której działam, a taka firma stricte moja działa na różnych polach i w różnych dziedzinach.
To znaczy? Czym się zajmujecie?
Po części działamy w branży motoryzacyjnej, mieliśmy też duży udział w pozyskaniu sponsora do Lecha i na tej bazie została zawiązana spółka, która miała zajmować się marketingiem sportowym, a wyszło w praniu, że działa w szeroko pojętym zakresie marketingu.
W takim razie Bartosz Bosacki to teraz bardziej biznesmen niż piłkarz?
Czy biznesmen… Powiedzmy człowiek, którego podstawowym zajęciem nie jest piłka nożna. Ale myślę, że na treningi poświęcam w ciągu tygodnia tyle godzin, co koledzy w Lechu. A nawet patrząc na to, ile trenowali w ostatnim czasie, to chyba więcej niż oni (śmiech). Także ta forma jest. Indywidualnie trenowałem nawet podczas gry w Lechu już od ośmiu lat i teraz jest to po prostu naturalna kontynuacja.
W wolnej chwili wystąpił pan też w teledysku rapera Peji – może jakaś kariera aktorska się szykuje?
No nie, kariera aktorska to nie. Mam jakiś tam kontakt z chłopakami, którzy współpracują z Peją, pojawiła się propozycja, żeby wystąpić i pomyślałem „dlaczego nie?”. Fajna zabawa, trochę śmiechu było z tym związane i gdzieś tam przez sekundę czy dwie na ekranie się pojawiam. Zresztą był to tylko jeden z kilku projektów, w których wziąłem udział w ostatnim czasie.
A jakie były te inne?
Grudniowy „Playboy” na przykład.
O proszę, ale nie rozbierał się pan?
No nie… W „Playboyu” rozbierają się dziewczyny (śmiech). Ja raczej byłem ubrany i prezentowałem rzeczy związane z modą. Fajna przygoda. Spędziłem trochę czasu z profesjonalną ekipą, zobaczyłem, jak to funkcjonuje od drugiej strony. Myślę, że źle nie wyszło.
Czyli nie jest tak, że się pan gdzieś zaszył i się nie pokazuje…
Oczywiście, że nie. Miałem okazję ostatnio komentować na przykład mecz Polska – Meksyk. Zrobiłem to „dla fanu” i z chęci sprawdzenia się, bo nie wiązało się to z jakimiś profitami. Nie jestem typowym byłym piłkarzem – nie ma parcia na to, żeby oglądać mecze od deski do deski i wszystko, co pokazują w telewizji. Mam do tego trochę inne podejście i było to dla mnie pierwsze od dłuższego czasu spotkanie, podczas którego przez całe 90 minut byłem w pełni skupiony i skoncentrowany na tym, żeby wyciągnąć jakieś ciekawostki. Teraz już wiem, z czym to się je i muszę powiedzieć, że nie jest to prosta sprawa.
Ale Canal + jeszcze nie dzwonił? Bo oni często wyłapują piłkarzy po zakończeniu kariery i zapraszają do siebie…
Coś tam dla Canal+ opowiadałem na murawie podczas niedawnego meczu Lecha z Zagłębiem, ale o stałej współpracy nie było mowy. Gdyby pojawiła się propozycja, to musiałbym ją rozważyć. Ale i tak byłoby to dla mnie bardziej na zasadzie zdobycia nowego, ciekawego doświadczenia niż stałego zajęcia.
Część druga – jutro wieczorem…
Rozmawiał MACIEJ SYPUŁA