Obecnie o grze z Barceloną w fazie grupowej czy pucharowej europejskich rozgrywek, polskie drużyny mogą sobie tylko pomarzyć. To dla nich coś nieosiągalnego. Na Ligę Mistrzów nasze ekipy są obecnie zbyt słabe, a przecież tylko tak można trafić na Katalończyków. Bo nie ma nawet takiej opcji, żeby „Barca” znalazła się w Lidze Europejskiej. Polscy zawodnicy mogą tylko śnić, jak to wybiegają na Camp Nou i strzelają bramki decydujące o dalszym awansie. A i to jest dość niebezpieczne, bo piękny sen może nagle przerodzić się w koszmar, który byłby zresztą odzwierciedleniem rzeczywistości.
Przypuśćmy jednak, że za kilka miesięcy świat stanie na głowie, a prócz dobrego występu kadry na Euro, mistrz Polski awansuje do upragnionej „Champions League”. Tam w fazie grupowej albo nie jedźmy po całości, w 1/8 finału trafia na Barcelonę. Rozpacz, smutek, żal do losu, konsternacja – to poczuliby wszyscy kibice. Dlaczego akurat ta Barcelona? – pytaliby. Przyjedzie, rozgromi, pojedzie, pojedziemy, zostaniemy rozgromieni, wrócimy (lub na odwrót) – to przyszłoby do głowy chwilę później. Szczerze? Tak pewnie by było, bo „Barca” w dalszej części pucharów to nie jest ta drużyna, z którą można było się spotkać jeszcze kilka lat temu w eliminacjach. Na tym etapie polskie ekipy grały z Barceloną trzykrotnie (mecz i rewanż). Wszystkie te spotkania odbyły się już w XXI wieku. Jak było wcześniej, gdy mieliśmy możliwość zagrać z „Barcą” w nieco dalszym etapie? Dalej, powspominajmy te przegrane acz fantastyczne spotkania. Spotkania, w których graliśmy z Katalończykami jak równy z równym i to nie tylko dlatego, że ówczesne „Barcelony” nie umywały się do tej dzisiejszej.
Pierwsze bliskie spotkanie polskiej drużyny z Barceloną odbyło się w 1970 roku. W I rundzie ostatniej edycji Pucharu Miast Targowych na „Dumę Katalonii” trafił GKS Katowice. Jeszcze przed losowaniem rywala trener „GieKSy”, Marceli Strzykalski stwierdził, że chce przeciwnika z najwyższej półki. Ł»yczenie się spełniło. Ówczesna „Barca” może nie była tak mocna jak teraz, ale umówmy się, że tak silnych drużyn praktycznie nie było jeszcze nigdy. Mimo to, potencjał drużyny z Katalonii był oczywiście kilkunastokrotnie większy od siły ognia katowiczan. Pierwsze spotkanie miało odbyć się w Chorzowie, na Stadionie Śląskim. Dokładnie dwie godziny przed meczem GKS-u, na Śląskim odbywało się inne spotkanie PMT. Ruch Chorzów, po bramce Eugeniusz Fabera zremisował z 1-1 z włoską Fiorentiną. Większość z 80-tysięcy widzów przebywała więc na stadionie całe cztery godziny. I nikt tego nie żałował! Nawet mimo tego, że „GieKSa” przegrała 0-1. Zresztą, czym się tutaj smucić. GKS był skazywany na kilkubramkową porażkę, a ku zaskoczeniu wszystkich prezentował się naprawdę dobrze. Oczywiście swoją cegiełkę dołożył bramkarz Franciszek Sput, który bez wątpienia był bohaterem spotkania.
Przed rewanżem piłkarze Barcelony postanowili nastraszyć nieco katowicki zespół. W spotkaniu Primera Division wygrali aż 7-2 z Realem Saragossa. Dodając do tego samą grę na legendarnym Camp Nou, nerwowe drgawki nóg nie były bezpodstawne. Stało się jednak coś niespodziewanego. Hiszpanie zaczęli spotkanie nonszalancko, wręcz zlekceważyli przyjezdnych z Polski. Na 1-0 dla GKS-u bramkę strzelił Gerard Rother, który pokonał Sadumiego strzałem z blisko 30 metrów. Pod koniec pierwszej części gry było już 2-0. Po faulu Gallego, a karnego trafił Jerzy Nowok. Co warte podkreślenia, kibice z Katalonii dopingowali katowiczan! Do szatni, tak jak po obu bramkach „odprowadzili” ich gromkimi brawami. W swoich rzucali… poduszkami.
Niestety po przerwie obraz gry zmienił się. Piłkarze z Bukowej zaczęli odstawać od rywali, przegrywali pojedynki główkowe i mieli coraz mniej pomysłu na grę. Takim sposobem Barcelona dość szybko doprowadziła do remisu. Do bramki Sputa trafili Pujol oraz Marti Filosia. Później do ponownego wyjścia na prowadzenie, szanse mieli Rother i Eugeniusz Pluta, ale skończyło się na tym, że to „Barca” strzeliła trzeciego gola. O zwycięstwie zadecydował ten sam, który strzelił bramkę w pierwszym meczu – Rexach.
Co można powiedzieć o debiucie GKS-u w europejskich pucharach… Był kapitalny. Owszem, katowiczanie pożegnali się z PMT już po pierwszej rundzie, ale ich wola walki, zaangażowanie i charakter w spotkaniach (a w szczególności w spotkaniu rewanżowym) z Barceloną zostanie zapamiętana na zawsze. I to nie tylko w Katowicach. Tym bardziej, że klub miał wtedy tylko sześć lat. Eladio Silvestre Graelis, Salvador Sadurni, Francisco Fernandez Rodriguez (Gallego), Juana Asensi Ripolla naprawdę nie byli byle kim. Strach pomyśleć, co by było, gdyby GKS wygrał na Camp Nou i awansował dalej. Chociaż porażka pewnie aż tak bardzo nie zmartwiłaby prezesa Wacława Bokackiego, który podobno obiecał swoim zawodnikom bardzo wysoką premię za zwycięstwo.
Na kolejne starcie z „Dumą Katalonii” polscy kibice musieli czekać aż osiemnaście kolejnych lat. Sezon 1988/1989 poznański Lech rozpoczął tak sobie, plasował się w środku ligowej tabeli. Z racji tego, że poznaniacy w poprzednim sezonie wygrali Puchar Polski, reprezentowali nasz kraj w nieistniejącym Pucharze Zdobywców Pucharów. W pierwszej rundzie lechici, wcale nie bez problemów wyeliminowali Flamurtari Vlora. Dwie bramki w dwumeczu z Albańczykami strzelił m.in. Jarosław Araszkiewicz. Niestety przy losowaniu drugiej rundy los nie był już taki łaskawy. Padło na Barcelonę.
Tym razem pierwsze spotkanie odbyło się na Camp Nou. Poznaniacy przybyli do Katalonii dzień przed meczem. Nikt nie wierzył w to, że mogą coś ugrać. Pokazała to choćby liczba widzów na stadionie, których zjawiło się „tylko” około 30 tysięcy. Mimo to, Lech wyszedł na boisko niezwykle pozytywnie naładowany. Na początku miał nawet przewagę. Z biegiem czasu gospodarze dochodzili jednak do głosu i zepchnęli podopiecznych Henryka Apostela do obrony. W jednej z akcji Damian Łukasik niefortunnie dotknął piłkę ręką we własnej „szesnastce”. Właśnie przez ten błąd defensora Lecha, „Barca” wyszła na prowadzenie. „Jedenastkę” pewnie wykorzystał Roberto i było 1-0. Poznaniacy na szczęście nie stracili nadziei i wciąż potrafili groźnie zagrozić bramce chronionej przez Zubizarretę. Pomimo dużego błędu Łukasik rozgrywał naprawdę świetne zawody, a zadanie miał arcytrudne, bo pilnował Gary’ego Linekera. Obok niego prym wiódł Czesław Jakołcewicz.
Tuż po gwizdku rozpoczynającym drugą połowę, w poprzeczkę trafił Bogusław Pachelski (na zdjęciu). O pechu nie ma co mówić, bo chwilę później piłka zatrzymała się podobnie po strzale Linekera. Metodą prób i błędów lechitom w końcu udało się wyrównać. Zubizarretę pokonał Pachelski, który wdarł się w pole karne z lewej flanki. Katalońska prasa określiła to spotkanie „obraźliwym remisem”. Johan Cruyff, którego niemal przygniotła lawina krytyki, winą obarczał każdego tylko nie siebie. Najbardziej dostało się kibicom oraz dziennikarzom, którzy, jak to określił: „pomylili spotkanie europejskich pucharów z meczem towarzyskim”.
Dokładnie 9. listopada 1988 odbyło się spotkanie rewanżowe. Jeśli jesteś kibicem „Kolejorza”, to z pewnością tę datę masz w pamięci jako dzień magiczny. Ale od początku. Hiszpanie przylecieli do Wielkopolski w fatalnych nastrojach. Wynik sprzed tygodnia odbił się naprawdę wielkim echem. Nic sobie z tego nie robiąc trener Cruyff zajął się negocjacjami z ludźmi ze stadniny Iwno, która znajdowała i znajduje się niedaleko Poznania. Holender zapragnął konia pełnej krwi angielskiej. Do transakcji jednak nie doszło. Ponoć poszło o 5 tysięcy dolarów…
Mimo złej pogody trybuny zapełniły się do ostatniego miejsca. Ale nie mogło być inaczej. W końcu nie co dzień można zobaczyć na żywo takich geniuszy, jak Lineker, Bakero (tak, ten sam) czy Zubizarreta. Lechici wyczuli, że są w stanie wyeliminować giganta i już po pół godzinie gry wyszli na prowadzenie. Z „jedenastu” metrów strzelił Jerzy Kruszczyński. Do remisu doprowadził Roberto, a że mecz w Barcelonie zakończył się takim samym wynikiem, przy Bułgarskiej zarządzono dogrywkę. Ta nie przyniosła rozstrzygnięcia i o awansie miały decydować karne. W dwumeczu pod tym względem był remis. Jednak teraz te rozegrane 210 minut nie miały już żadnego znaczenia. Rozpoczął się pojedynek na nerwy. Co przeżywali kibice? Chyba najlepiej wszystko zobrazuje ten oto filmik:
Najlepsze jest to, że gdyby Araszkiewicz, Pachelski i Łukasik nie spudłowali, Cruyff pewnie odszedłby z Barcelony i co za tym idzie nie zdążyłby sprowadzić tam jej późniejszych legend. Stoiczkow? Kim on by w ogóle teraz był? Do „Barcy” nie przeszedłby na pewno, bo Holender na dobrą sprawę poznał go dopiero w kolejnym pucharowym spotkaniu. Krótko mówiąc trudno sobie wyobrazić ile światowy futbol zawdzięcza tym trzem panom. Ale o tym na „Weszło” już chyba kiedyś było…
Polskim ekipom tak kapitalnie szło z Hiszpanami, że los postanowił sprawić psikusa po raz kolejny. Tym razem padło na Legię, która z Barceloną mierzyła się już rok później, w 1/16 Pucharu Zdobywców Pucharów. Przed meczem legionistów swoje spotkania rozegrały inne nasze zespoły. I tak, Górnik przegrał na swoim stadionie z Juventusem, Ruch podzielił się punktami z bułgarskim Sredecem, a katowicki GKS zremisował z RoPS Rovaniemi. Legia nie miała innego wyjścia, musiała poprawić nieco humor polskim kibicom. A, że rywalem była akurat Barcelona…
Na prowadzenie legionistów wyprowadził Andrzej Łatka. Warszawiacy grali fantastycznie. Uciszyli całe Camp Nou. Prawda jest jednak taka, że strzelec pierwszej i jak się okazało ostatniej bramki gości w tym spotkaniu, powinien strzelić jeszcze dwa gole. Niestety w bramce świetnie spisywał się Zubizarreta, a Barcelona miała dwunastego „zawodnika”. Szwajcarski arbiter najpierw nie uznał prawidłowo zdobytej bramki, a później podyktował „jedenastkę”. Tę na gola zamienił Koeman i skończyło się na 1-1. Dopiero wtedy można było usłyszeć, że na trybunach są jacyś fani gospodarzy. Czekali na ten moment aż 85 minut. Rewanż zapowiadał się pasjonująco. Niestety, wynik meczu już w 12. minucie ustalił Laudrup. Przy bramce Duńczyka asystował Eusebio, który wykorzystał złe ustawienie defensorów gospodarzy i ich po prostu przelobował. No cóż szkoda…
MATEUSZ MICHAŁEK
JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!
[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]