Michał Pazdan: – Beenhakker nie był żadnym moim ukrytym wujkiem…

redakcja

Autor:redakcja

21 grudnia 2011, 21:17 • 10 min czytania

– Szczerze? Byłem mega zdziwiony. Dziennikarze ze mną jechali, „kogo ten Beenhakker bierze?”, ale ja sam siebie nie powoływałem i gdybym był trenerem pewnie bym tego nie zrobił. Ale co, miałem nie jechać? – pyta retorycznie Michał Pazdan, piłkarz Górnika. Jak mawiał Leo – polska pirania, na co sam Pazdan nie wiedział czy reagować śmiechem, czy już raczej złością. Przez pewien czas to uczucie towarzyszyło mu ciągle. Wyszydzany przez wszystkich temat reprezentacji wyraźnie przerósł chłopaka, który jednego dnia biegał po boiskach trzeciej ligi, a następnego oglądał z ławki mecz z Chorwacją na Euro.
Zima 2007 roku

Michał Pazdan: – Beenhakker nie był żadnym moim ukrytym wujkiem…
Reklama

– Przychodzi do mnie bodajże Konrad Gołoś i mówi: „W grudniu pojedziesz na kadrę”. Patrzę na niego zdziwiony… Weź nie rób sobie jaj. Co ty gadasz? Gdzie ja na kadrę? – odpowiada Pazdan. Jest sam początek grudnia. Na półmetku sezonu Górnik zajmuje dobre, siódme miejsce w lidze. I faktycznie, niedługo czterech jego piłkarzy ma dostać zaproszenia na zgrupowanie reprezentacji w krajowym składzie. Gołoś z Zahorskim tyle co byli na kadrze. Wiedzą, co mówią. Dobrze słyszeli. 20-letni Pazdan, który ledwo wprowadził się do składu Górnika dostaje powołanie na wyjazd do Turcji.

– Tak. Michał Pazdan – dokładnie akcentuje na konferencji Leo Beenhakker. Ł»eby nie było wątpliwości, że ktoś się przesłyszał albo coś się komuś przewidziało.

Reklama

Kadra na obozie w Antalyi rozgrywa mecz kontrolny z Bośnią. Całkiem podobny do ostatniego, w równie „ogórkowym” składzie i też wygrany 1:0. Pazdan przebywa na boisku 68 minut. Debiut, którego jeszcze chwilę wcześniej absolutnie nie mógł się spodziewać, ma już zaliczony.

Dziś wspomina: – Szczerze? Byłem mega zaskoczony. Dziennikarze ze mną jechali, „kogo ten Beenhakker bierze?”, ale ja sam siebie nie powoływałem i gdybym był trenerem pewnie bym tego nie zrobił. Trochę za szybko się to wszystko stało, ale jak już była decyzja, to co? Miałem nie jechać?

Wiadomo, że pojechał. W wywiadach opowiadał, jak cieszy się z wyróżnienia, jak będzie starał się mocno pracować, ale na kadrze raczej przemykał po kątach, wiedząc, że nie jest w tym towarzystwie gościem, który może pokazać kibicom coś wspaniałego. Jeszcze nie teraz. To dużo za wcześnie. I pewnie nie byłoby całego hałasu, gdyby Pazdan za chwilę nie dostał powołania na coś znacznie większego kalibru. Mistrzostwa Europy w Austrii i Szwajcarii. – Wszystko się nagle zmieniło. Jadąc na Euro, nie mogłem być tylko zwyczajnym chłopakiem. Nie te wymagania. Na takiego zawodnika, reprezentanta kraju, patrzy się już inaczej – przekonuje mnie dzisiaj. Wygląda na to, że przez chwilę nie mógł udźwignąć tej presji. Ł»e Leo obdarował go zbyt dużym prezentem. Wyrządził przysługę, na którą on nie był wtedy gotowy.

– Z jednej strony, zaczęło się o mnie mówić, coś zaczęło się dziać, ale z drugiej teraz wszyscy myślą o Pazdanie „ten od Beenhakkera”. Ludzie z tego szydzą. فatka została przypięta. Ktoś mnie pyta czy Beenhakker nie był jakimś moim ukrytym wujkiem… Nie, nie był. Chyba nawet nigdy nie rozmawialiśmy – tak normalnie w cztery oczy – opowiada obrońca Górnika.

I w końcu przyszło Euro… Turniej, w którym jako jeden z nielicznych nie wszedł na boisko nawet na minutę.

Robert Kasperczyk, jego trener z czasów juniorskich: – Pojechałem do Klagenfurtu na mecz z Chorwacją. Widziałem, jak Michał już się grzeje. Mocno mu kibicowałem, żeby wszedł, ale niestety debiutu na turnieju tej rangi się nie doczekał. Mimo wszystko, myślę, że Beenhakker widział w nim coś fajnego, co miało zaprocentować w reprezentacji dopiero w przyszłości.

Michał Pazdan: – Szczerze? Nie dziwiłem się, że nie wszedłem nawet na chwilę. Wiadomo, że chciałem poczuć smak takiej imprezy… Ale nie, w ogóle nie byłem zniesmaczony, że trener nie postawił na mnie.

Nieco wcześniej…

Pazdan jest jeszcze piłkarzem Hutnika. Trzeciej piłkarskiej siły w Krakowie. Zdolny rocznik 1987 wychodzi z krakowskiej grupy spartakiady młodzieży. W składzie Daniel Jarosz, Krzysztof Światek, Michał Pazdan. Obiecująca grupa juniorów nie zdobywa medalu, ale wraca z niezłym wynikiem.

Pazdan mając niespełna siedemnaście lat zaczyna grać w seniorach Hutnika. Człowiek stąd. Krakus z Huty. – Mieszkam tu na jednym z osiedli, także mniej więcej wiem, co tutaj się dzieje – kto, gdzie i z kim. Będąc stąd ciężko nie wiedzieć. Tak, jak wszędzie. Chłopaki z Łodzi też wiedzą, gdzie jest Widzew, a gdzie فKS. Mniej więcej te klimaty kojarzę, chociaż nigdy w żadną chuligankę się nie bawiłem – mówi. – Huta to specyficzna dzielnica. 250 tysięcy ludzi, każdy za małolata biega za piłką. Z samego mojego osiedla w Hutniku przewinęło się dziesięciu czy piętnastu chłopaków – dodaje. W kadrze klubu faktycznie pojawiały się poważne nazwiska. Hajto, Koźmiński, Wasilewski, Waligóra. Kilku ligowców, jak فatka czy Przytuła.

Kasperczyk, dziś trenujący Podbeskidzie, wspomina: – Rocznik 87. był takim naszym oczkiem w głowie, bo w porównaniu z pozostałymi był faktycznie najsilniejszy. Pazdana pamiętam dokładnie. Zaliczył udany debiut z Motorem, wygrany 2:1. Miał świetne parametry wydolnościowe. Może trochę jak Wasilewski, który w roczniku trampkarzy niczym się nie wyróżniał, a okazało się, że charakterem i charyzmą zaszedł wysoko. W przypadku Pazdana też było wiadomo, że długo go nie utrzymamy.

I faktycznie. Po rozegraniu sześćdziesięciu, może siedemdziesięciu meczów w seniorach… zerwał się na testy do Górnika. Sam, nie mówiąc nic w klubie, na wypadek gdyby ktoś chciał go zatrzymać. Zaryzykował, choć wiadomo było, że sprawa wyjdzie na jaw i mogą z niej wyniknąć kłopoty. W końcu wszystko rozeszło się po kościach, a kluby zaczęły się dogadywać…

– Poszedłem do Górnika bodajże za 75 tysięcy złotych płatne w czterech ratach. Na początku były różne hasła: „gdzie? On do ligi?”. Niektórzy gratulowali – rodzina, znajomi – ale szyderców nie brakowało. Niektórzy oglądają tę Ekstraklasę i wydaje im się: „jakbym poszedł, to bym tam grał”. A później jadą na testy, wchodzą na boisko i nie ma szału – uważa Pazdan.

– Zawsze wiedziałem, że nie jestem jakiś wybitny i jak nie będę pracował na maksa, to nic z tego nie będzie – dodaje.

Początek sezonu 2007/2008

Młody Pazdan nie bryluje w szatni. Raczej siedzi z boku i się przygląda. Typowy świeżak.

Konrad Gołoś wspomina: – Przyszedł jako kompletnie anonimowy gość. Nie wiadomo było, czego można się po nim spodziewać. Ale szybko okazało się, że ma atut… w głowie. Jego w czasie gry nic nie rozprasza. Zawsze ma „czystą” głowę. Nie jest wysoki, ale ma zdrowie do biegania. Okazał się solidnym, pożytecznym ligowcem.

Pazdan debiutuje we wrześniu – w wygranych derbach Śląska z Polonią Bytom. 4:0, hat-trick Dawida Jarki. Pazdan zastępuje w składzie Tomasza Hajtę i gra w parze stoperów z Marisem Smirnovsem. Dziwne czasy… W składzie Górnika jeszcze Sławomir Jarczyk czy Piotr Ruszkul. 15 tysięcy ludzi na trybunach i sędzia Mirosław G. prowadzący spotkanie z Polonią.

Po meczu Ryszard Wieczorek stwierdza: – Debiutujący w Ekstraklasie Pazdan zagrał na stoperze jak profesor.

On sam wspomina: – Podpatrywało się w tym czasie przede wszystkim Jurka Brzęczka i Tomka Hajtę. To była super sprawa. Jak taki zawodnik zachowuje się na boisku, jak się ustawia – jak nie musi, to nie skacze. Przepycha sobie rywala. Przed przyjęciem zawsze wie do kogo odegrać, nie panikuje. To była dobra szkoła…

Sezon 2008/2009

Górnik rozpoczyna go jako ósmy zespół poprzednich rozgrywek. Pazdan ma pewne miejsce w składzie i nie wpływa na to fakt, że we wrześniu przychodzi nowy trener. Henryk Kasperczak, ale już jakby drugiej świeżości. Nie ten sam, który osiągał sukcesy z Wisłą. Starszy, bardziej ospały. Sprawia wrażenie, że gdyby na boisko treningowe przynieść mu ławkę, mógłby na niej usiąść i po chwili zasnąć.

Ale dla piłkarzy Górnika to dobry okres.

– Odkąd jestem w Górniku, dziś to już cztery i pół roku, tak naprawdę tylko za Kasperczaka w klubie było na bieżąco płacone – zdradza Pazdan. – Wtedy, jak pensja miała być piętnastego, to była piętnastego. Poza tym jest różnie. Raz wypłacą, raz się spóźnią dwa miesiące. Największy problem jest z wejściówkami oraz premiami…

A wejściówki Pazdanowi w tym czasie się należą. Gra w dwudziestu dziewięciu meczach sezonu. Chwali go również Kasperczak: – Pracuś był i chłopak, z którym zawsze można się dogadać. Na długo zahaczył się w zespole, który miał kryzys, ale gdyby miał szansę grać w drużynie z wyższej półki, potwierdziłby swoje możliwości.

Kryzys to jednak słowo klucz.

Górnik wygrywa tylko siedem spotkań i pomimo kasy pompowanej przez Alianz, spektakularnie zjeżdża do pierwszej ligi…

Image and video hosting by TinyPic

Pierwsza liga i powrót

Problem z kasą jest jeszcze większy niż wcześniej. Górnik nie płaci od sierpnia przez pięć kolejnych miesięcy. Wreszcie robi przelewy w Wigilię tuż przed południem. W sam raz, żeby kupić jeszcze świątecznego karpia.

Pazdan wraca do rodzinnego Krakowa. Na testy ściąga go Wisła, a on sam dziś komentuje: – Chciałem tam iść. Kto by nie chciał, szczególnie, że z Górnikiem byliśmy w pierwszej lidze. Nie chce mi się zastanawiać, dlaczego nie wyszło. Wisła wtedy tylko sprzedawała, testowała, a nikogo nie kupowała. Może byłem za słaby? Ja tego nie wiem. Nikt mi tego nie powiedział – kwituje historię.

Kibice Wisły w tym czasie faktycznie są zniesmaczeni. „Kogo oni nam tu ściągają?”, „po co nam taki ogórek?”, „Pazdan – przeciętniak”. Chwila, moment i już go nie ma. Wraca do swojego Zabrza.

Chce go też Podbeskidzie, ale ta oferta nie wydaje się w tym czasie godna uwagi.

Sezon 2010/2011

Pazdan niczym nie przypomina reprezentanta Polski. Daje raczej powody, by szydzić z Beenhakkera, że ten kiedyś tak forsował chłopaka. Jak na ilość kontuzji, jakie go gnębią, i tak gra całkiem sporo. Ale właśnie – kontuzje. Dwie złamane ręce. W międzyczasie zerwane więzadła poboczne i trzymiesięczna pauza. – Ten sezon to dla mnie katastrofa. Albo nie grałem, albo byłem rzucany po pozycjach, albo po prostu nie grałem dobrze – kwituje Pazdan.

Andrzej Iwan wypowiada się o nim krytycznie: – Nie podoba mi się. Za mało wyrachowania, a za dużo jeżdżenia na dupie…

Pazdan uchodzi za gracza wszechstronnego. Nawałka rzuca go z pozycji na pozycję. Ze stopera na defensywnego pomocnika, za chwile łata nim jakieś dziury na boku obrony… Sam zawodnik mówi: – Z jednej strony to dobre dla trenera. Wiadomo, że nie będę zajebisty, ale jakiś poziom zaprezentuję. Zagram, bo zagram. Jak trzeba, to skład uzupełnię. Najlepiej czuję się na stoperze, na defensywnym też jest w porządku, ale broń Boże gdzieś na boku. No, ale też jest inna sprawa, że ja nie jestem jakiś Antonio Cassano, żeby iść do trenera i mówić, że nie będę tam grałâ€¦

Sezon 2011/2012

Pazdan stabilizuje formę, przynajmniej na solidnym ligowym poziomie. Chwilę przed rozpoczęciem sezonu do Górnika zgłasza się Śląsk Wrocław, choć Lenczyk pytany o sprawę tylko się obrusza: – Nie ma tematu transferu Pazdana. Pewnie jacyś menedżerowie zapłacili dziennikarzom za pisanie tych artykułów…

Ale temat był grany.

Sam Pazdan wyjaśnia: – Gdyby faktycznie czegoś nie było na rzeczy, nie zawracaliby mi głowy tydzień przed zamknięciem okienka. Sprawy były już dogadane – wszystko, co i jak… Później coś nagle nie wyszło. Nie wiem dokładnie dlaczego, ale też nie jestem taki, żeby iść z tym od razu do gazet.

Obrońca Górnika, któremu za rok kończy się pięcioletni kontrakt, wzbudza zainteresowanie. – Nie ukrywam, że po raz drugi chciałem ściągnąć go do Podbeskidzia i sprawa po raz drugi upadła – przyznaje dziś Robert Kasperczyk. – Lubię tego chłopaka. Ma charakter. Jak niedawno po sparingu z Górnikiem mogliśmy chwilę pogadać, zobaczyłem u niego twarz pięściarza. Wyglądał, jakby tyle co pobił się z dziewczyną.

Kordian Wójs, były trener młodzieży w Hutniku, mówi, że Pazdan to typ grzecznego chłopca, który nie chodzi na dziewczynki. A do tego koledzy nadali mu ponoć ksywę „ksiądz”.

Bzdura! Nawet tego nie pisz, bo później będą powtarzać. Czy ja wyglądam jak ksiądz? – obrusza się na to. I faktycznie, wygląda raczej jak typowy mieszkaniec Nowej Huty…

Kontrakt z Górnikiem wygasa mu za pół roku. Mówi, że to trudna sprawa, bo choć w Ekstraklasie zagrał prawie sto meczów, nigdy nie negocjował żadnej nowej umowy. W Górniku cały czas jest bieda. Odkąd przyszedł do Zabrza, przewinęło mu się w szatni pewnie z siedemdziesięciu gości. Im wszystkim klub kiedyś musiał zapłacić. Dziś z wypłatami wciąż są obsuwy, a Górnik powoli reguluje wejściówki za… wiosnę tego roku.

– Niedawno wydawało się, że to może być koniec trenera Nawałki, ale nagle zdobyliśmy dziesięć punktów w czterech meczach i wszystko wróciło do jakiejś normy. Musimy osiągnąć stabilizację. Na pewno nie jest mu łatwo pracować w klubie, gdzie nie ma pieniędzy na transfery, ściąga się ludzi za darmo i trzeba robić wynik z tym, co się ma – uważa Michał Pazdan. Co z nim będzie dalej? Tego ponoć sam nie wie. Ma 24 lata. Do kadry, w przeciwieństwie do czasów Beenhakkera, prawie jak stąd do nieba, ale i więcej świętego spokoju niż wtedy.

– Nigdy nie wpraszałem się do reprezentacji. Nie chciałem, żeby o mnie pisali „polska pirania”, jak to kiedyś powiedział trener. Może to wszystko przyszło za wcześnie… Dziś już o tym prawie zapomniałem, chociaż łatka została przypięta. Pazdan – człowiek od Beenhakkera.

PAWEف MUZYKA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama