W USA wszystko musi być inne…

redakcja

Autor:redakcja

17 grudnia 2011, 15:59 • 5 min czytania

Wyobrażacie sobie sytuację, gdy po murawie biega Franz Beckenbauer, a komentator musi notorycznie przypominać, kim jest, bo widz niespecjalnie się orientuje? W Stanach to był standard. Generalnie piłka nożna w europejskim wydaniu nie miała ówcześnie szans na popularność stanowiąc ciekawą egzotykę. Podobna sytuacja miałaby miejsce, gdyby do Polski przyjechali mistrzowie NFL, w USA gwiazdy wielkiego formatu, u nas banda prymitywów grających w grę, której zasady o dziwo nie sprowadzają się jedynie do rozdawania ciosów.
Pomysłów na popularyzację piłki było kilka. Wszyscy byli zgodni, że musi przejść ona lifting by stać się bardziej przyjazna dla amerykańskiego widza. Po pierwsze stała się soccerem, mimo, że cały świat woła na nią futbol. Stwierdzono również, że strzały z jedenastu metrów są nudne. Bramkarz stoi, strzelający podbiega jedynie parę metrów (albo w ogóle się nie rusza niczym Socrates), nuda. Zdecydowanie efektowniej wyglądałby bieg z odległości 35 jardów od bramki i rywalizacja z broniącym sam na sam. Smaczku dodawało pięć sekund – czas jaki atakujący miał na umieszczenie piłki w siatce. Przykładowy konkurs „jedenastek” nie mających z ich europejską wersją nic wspólnego wyglądał tak:

W USA wszystko musi być inne…
Reklama

Innym pomysłem było zastąpienie miejscowych drużyn europejskimi. W ten sposób w drugim sezonie NASL jako Atlanta Chiefs wystąpiła Aston Villa, a rolę ST. Louis Stars dzielnie wypełniało Kilmarnock. Ogólnie w rozgrywkach International Cup wystąpiło szczęść zespołów z Anglii i Szkocji, a bezsprzecznym tryumfatorem okazało się Wolverhampton Wonderers, chwilo znane jako Kansas City Spurs.

Reklama

Bywało również kosmicznie

Cosmos New York był tworem wybitnie amerykańskim. Miał być tak jak wszystko w USA – naj. Najbogatszy, najlepszy i posiadać największą gwiazdę. Powstał by cieszyć i swój cel spełniał w stu procentach. Nikt się nie przejmował, że klub był bardziej objazdowym cyrkiem pokazującym, że dawni mistrzowie nadal coś tam jeszcze potrafią.

Celem nadrzędnym było ściągnięcie kogoś kto zapewni drużynie nieśmiertelność, padło na marketingowo największego z wielkich – Pelego. Mistrz zarzekał się, że zawiesił buty na kołku i nikt i nic nie przekona go do powrotu na murawę, nie wziął pod uwagę, że w tym „nic” może kryć się półtora miliona dolarów. Ostatecznie dał się przekonać, stając się głównym punktem widowisk Cosmosu.

Debiut geniusza miał miejsce na stadionie baseballowym Yankee, histerii kibiców nijak nie można by porównać do znanych nam obrazków, sam mistrz sportowo również pokazał klasę strzelając bramkę w debiucie, lecz coś było nie tak. Po meczu łkał przed dziennikarzami. – Zła trawa, zła Ameryka – odpowiadał po portugalsku na finezyjne pytania żurnalistów.

Oczywiście trwa musiała być zła, w końcu w Brazylii raczej nie grano na murawie malowanej farbą na zielono by efektowniej wyglądała w telewizji. Król futbolu nie poddał się, sowity argument stanowił zapewne fakt, iż dolarów nie trzeba było dodatkowo kolorować.

Pele nie był jedyną gwiazdą w tej konstelacji. „Cesarz” Beckenbauer, Johan Neeskens, Carlos Alberto, Giorgio Chinalgia. Niestety początkowo byli jedynie “ponoć dobrymi zawodnikami, których mogą państwo nie znać”. Ignorancja? Na pewno. Niektórzy twierdzili, że w USA profanuje się legendy futbolu, wróć, soccera. Może i tak było, lecz sowite wynagrodzenia pozwalało zapomnieć zawodnikom, iż pełnią rolę małp i wabików na kibiców, których można wydoić.

Każdy z wymienionych wnosił coś innego, a że żadna z legend nie przyjechała jedynie odcinać kupony udowadnia fakt, iż „Kaiser” po powrocie do Niemiec nadal zdobywał tytuły z HSV Hamburg, a Chinaglia wyjechał do USA u szczytu formy obiecując wszem i wobec pobicie wszelakich rekordów jakie wydała na świat amerykańska liga (a, że miała na to mało czasu to inna sprawa). Zresztą Włoch był na tyle ważną personą w klubie, iż zastopował transfer jednego z najwybitniejszych graczy wszechczasów – Johana Cruyffa. Powód był prozaiczny – zawiść. Kiedyś na prośbę Holendra Giorgio nie podniósł się z ławki rezerwowych na jednym z pokazowych meczów, czego Chinaglia nigdy mu nie zapomniał

Kolekcjonowania mistrzostw jednak nie było. Może dlatego, że na obronie często grali miejscowi nieudacznicy? Może dlatego, że pierwszym przykazaniem było Joga Bonito? Z resztą nikt się tym specjalnie nie przejmował, bo spektakle były efektowne (chociaż Amerykanie dziwili się jak to możliwe, iż zdobycie czterech punktów w spotkaniu uchodzi za wielki wyczyn) i pachniały typowymi „All Stars Game”, w których miejscowi fani byli i nadal są rozkochani. Z resztą wystarczy popatrzeć jak się wtedy strzelało:

Polacy na samym finiszu

W Cosmosie były też polskie akcenty. W latach 80. brylowali Stanisław Terlecki czy Władysław Ł»muda. Jak opowiadał ten pierwszy zdążył załapać się na rywalizację w turnieju Trans-American Cup obrazującym jak potężnych działań w popularyzowaniu piłki dokonywali szefowie z Cosmosu. Do USA przyjechała Barcelona z „Boskim Diego” w składzie, Udinese z Zico, czy Fluminense ze starym znajomym (Carlosem Alberto) na ławce trenerskiej Niestety był to już schyłek potęgi ekipy z Nowego Jorku. W 1985 roku twór dodający kolorytu, przypominający, że w piłce nożnej najpiękniejsza jest fantazja, a nie defensywne wyrachowanie, wyzionął ducha. Przyczyną mogło być odejście największych gwiazd, a następnie spadek zainteresowania fanów, co przełożyło się na kryzys finansowy Cosmosu jak i całej ligi.

W chwili obecnej Amerykanie obrali podobną drogę i skupują przykurzone gwiazdki z europejskich klubów. Zaczęło się od wspomnianego na początku Beckhama, obecnie w MLS możemy znaleźć również Henry’ego, Marqueza, czy solidnych zawodników pokroju Fringsa czy De Guzmana. Wszystko funkcjonuje jednak zdecydowanie bardziej profesjonalnie. Dyrektor techniczny ligi nie zadaje pytań o różnicę między bilą do bilarda, a piłką, pod nazwą LA Galaxy nie kryje się europejski zespół, a rodzimi zawodnicy nie służą jedynie do wożenia bagaży za europejskimi zawodnikami (jak w anegdocie opowiadanej przez Terleckiego). Choć nadal, nie tylko amerykańskie kobiety nie potrafią zrozumieć czy do licha jest ten spalony…

KACPER GAWفOWSKI

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama