Why? For money! – Znamy to doskonale. I poznali też Słowacy. Wszystko za sprawą jednego człowieka, o powiązaniach krajowych niemal tak licznych jak Kevin Kuranyi. Idzie to mniej więcej tak: matka z Togo, ojciec Francuz, on urodzony w Hamburgu. Na tym nie koniec – niedawno przyjął słowackie obywatelstwo i zagrał w tamtejszej reprezentacji. Karim Guédé, bo o nim mowa, wzmocnił elitarne grono farbowanych lisów i z paszportem naszych sąsiadów zamierza osiągnąć więcej niż sądziłâ€¦
– Kiedy masz legiony czarnych Niemców, Chorwatów, Polaków, to dlaczego nie? Guédé chce reprezentować Słowację i może być pierwszym czarnoskórym piłkarzem w reprezentacji – mówił w marcu ubiegłego roku Vladimir Weiss, selekcjoner reprezentacji Słowacji. Jeżeli komuś dziwnym trafem na myśl przyszedł Roger – to tak, nie bez powodu. Niedoszły trener Legii wyszedł z podobnego założenia, co dwa lata wcześniej Leo Beenhakker – czyli jelenie niech wywalczą awans, ale na mistrzostwa potrzeba kogoś lepszego. Na tym jednak koniec zbiegów okoliczności; Guédé do Afryki nie pojechał, bo i nikt nie dał mu obywatelstwa w trybie przyśpieszonym, za to Słowacja radziła sobie całkiem nieźle. Komentującego mecz z Holandią Jacka Jońcę urzekła nawet do tego stopnia, że ten nie dopuszczał do siebie myśli o zakończeniu spotkania, koniecznie chcąc obejrzeć jeszcze jednego karnego.
Ale ta historia wcale nie musiała się tak skończyć. Weiss był zdeterminowany tak mocno, że przed rokiem zaangażował w to nawet ówczesnego premiera Roberta Fico. Wszystko właśnie po to, aby przyspieszyć proces nadania obywatelstwa i mieć możliwość powołania Guédé już na mistrzostwa w RPA. Jak się później okazało, te starania albo były dość marne, albo procedury okazały się nie do ominięcia, bo rok, który wówczas dzielił go od paszportu, musiał upłynąć. – Kiedy przyjechałem na Słowację, nie myślałem, że zostanę tutaj pięć lat. Jednak stopniowo zaczęło mi się tu podobać i postanowiłem się tu osiedlić. Wraz ze zbliżeniem terminu nadania obywatelstwa byłem coraz bardziej niecierpliwy. W końcu się doczekałem i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy. Nareszcie mam to na papierze. Mimo tego, już wcześniej czułem się jak Słowak. Kiedy wyszedłem z budynku, byłem w euforii i natychmiast podzieliłem się swoją radością z rodziną i przyjaciółmi – jak widać, dodatkowe dwanaście miesięcy wcale nie załamały 26-latka, który zaraz po otrzymaniu paszportu nie szczędził miłych słówek.
Część Słowaków, która popiera całą akcję może mówić o sporym szczęściu. Niewiele brakowało, a taki temat w ogóle by nie istniał, bo na mistrzostwa Guédé pojechałby już cztery lata wcześniej, tyle że do Niemiec. Wówczas był zawodnikiem rezerw HSV i nawet zagrał w jednym meczu towarzyskim przeciwko Luksemburgowi, gdzie reprezentował oczywiście Togo. Weltmeisterschaft obejrzał w telewizji tylko dlatego, że w jednym z meczów doznał kontuzji i nie było możliwości, by wyleczył się na czas. Z perspektywy czasu raczej tego nie żałuje, bo kilka miesięcy później rozpoczął nowy etap w życiu. Przełomowy.
W czasie, gdy Włosi zdobywali mistrzostwo świata, Guédé miał już ważniejsze sprawy na głowie. Flirtował z Artmedią Petrپalka, którą chyba musiał bardzo dobrze znać – bo to dokładnie ten sam klub, który rok wcześniej ogolił Celtic 5:0. Całe rozmowy zakończyły się po jego myśli i rezerwy niemieckiego potentata zamienił na byłego uczestnika Ligi Mistrzów, a kwota za jaką przeszedł, jest śmieszna szczególnie dziś, gdy mówimy o reprezentancie Słowacji. Pięć tysięcy euro – za tyle, to nawet Paul Thomik nie chciał grać w Zabrzu. Szybko okazało się, że sprowadzenie nikomu nieznanego Togijczyka było strzałem w dziesiątkę. W pierwszym sezonie jego drużyna musiała zadowolić się tylko wicemistrzostwem, ale to nic – cała zabawa zaczęła się później. Z rosyjskiego Saturna Ramienskoje ściągnięto nowego trenera, który nie tylko odmienił cały zespół, ale i szybko znalazł wspólny język z Karimem Guédé. Wyobraźcie sobie, że ów szkoleniowiec nazywał się Vladimir Weiss, zdobył z Artmedią mistrzostwo i za chwilę został selekcjonerem reprezentacji Słowacji. Cała historia jest analogią do kolejnego dobrze znanego nam cwaniaczka, tym razem tego z Kolumbii. Pomysł naturalizowania Togijczyka wyszedł od samego selekcjonera, który bardzo miło wspomina wspólną pracę w klubie.
To był bardzo udany sezon dla defensywnego pomocnika Artmedii. Sezon, w którym strzelił pięć goli i przy okazji wypromował swoje nazwisko, co zaowocowało ofertą z Grecji. Konkretnie od Skody Xanthi. Co może dziwić – sam zainteresowany postanowił ją odrzucić. Powód? Raczej nie miłość do klubu, a fakt, że mówiło się o zainteresowaniu Panathinaikosu i PAOK-u Saloniki. Jeżeli kibice zacierali ręce, to jeszcze tylko przez pół roku. Wtedy przyjął ofertę od lokalnego rywala Artmedii, Slovana Bratysława i jego klub ponownie okazał się najlepszy w całej lidze. Ale co z tego, skoro w Champions League znów nie zagrał. Odpadł w eliminacjach. Sny o najbardziej elitarnych rozgrywkach przerwałâ€¦ APOEL Nikozja, klub dziwnym trafem w Polsce dość znany. Chociaż kto wie, czy on o tej Lidze Mistrzów w ogóle śnił, skoro z jednego snu dopiero się obudził. Przecież był już rok 2011, Karim dostał słowacki paszport, na który – według prawa – musiał czekać pięć lat, a debiutancki mecz z Austrią zbliżał się wielkimi krokami.
– Jeśli trener Weiss mnie wezwie, jestem gotów – zapowiadał. Potem mówił z jeszcze większym entuzjazmem: – Już nie mogę się doczekać debiutu. Chcę pomóc Słowacji w awansie. Wszystko to widzę bardzo pozytywnie i jestem pełen nadziei – odpływał Guede i dodawał: – Nigdy, nawet przez sekundę, nie żałowałem transferu na Słowację. I tej Austrii w końcu się doczekał, debiutując na boisku w Klagenfurcie. Weiss tuż po meczu nie krył zadowolenia: – Minister Spraw Wewnętrznych Daniel LipŁ¡ic dużo nam pomógł. Jeżeli Karim będzie zdrowy, to będę go powoływał. Chcieliśmy, by miał obywatelstwo i w końcu się udało – opowiadał dziennikarzom selekcjoner, który – według piłkarza – wstępnie o grze w kadrze rozmawiał już z nim podczas wspólnej pracy w Artmedii. „Kofola” zdawał się być całkiem nieźle przygotowany, bo przed debiutem zdążył ogłosić, że zna słowa i melodię słowackiego hymnu.
„Kofola” to właśnie jego pseudonim. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że… Kofola jest napojem produkowanym w Czechach i na Słowacji. To dokładnie tak samo, jakby na Arboledę wołano „polo cockta”. Inspiracją do nadania tej artystycznej ksywy był kolor skóry, przez który i tak miał kłopoty. – Przyjaciele mogą sobie na to pozwolić, ale kiedy jestem obrażany przez innych, to już nie jest tak miło – tłumaczy. – Już kilka razy miałem problemy przez swoje pochodzenie. „Kofola” mi nie przeszkadza, bo złośliwi używają innych słów – opowiadał. I trudno się z tym nie zgodzić. W 2007 roku, kiedy jako piłkarz Artmedii grał przeciwko Slovanowi, kibice tych drugich nazywali go „małpą”. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że ów „małpa” będzie ich reprezentować na wszystkich możliwych frontach, łącznie z tym reprezentacyjnym.
Bo faktycznie, kibice jak zwykle są podzieleni. Cześć zdecydowanie popierała starania Weissa, zaznaczając, że jest to bardzo silny zawodnik, co w przypadku jego pozycji jest szalenie ważne. Jeszcze inni zachwalali chłodną głowę, opanowanie i rozsądek. Jednak całkiem niedawno dali o sobie znać ci, którzy marzą o czym innym aniżeli o farbowanym lisie w reprezentacji. Podczas meczu Slovana z Ł»yliną, fani tych drugich rozwiesili transparent „GUÉDÉ, TY NIE SI SLOVÃK, V REPRE SA ZA PENIAZE NEHRÔ, a tego tłumaczyć nie trzeba. Tamtejsze media zdążyły nazwać to skandalem, ale zaniepokojonych trzeba uspokoić, że za ewentualne pieniądze z gry w reprezentacji, Guédé – niczym Roger – samochodu sobie nie kupi. Mówi, że nie interesuje go czym jeździ, a tak w ogóle to nie ma prawa jazdy…
Jedno trzeba mu oddać – nie jest tylko stereotypowym, mało inteligentnym kopaczem. Opowiada, że zawsze dobrze się uczył, i co więcej – zdążył nawet zrobić dyplom z pedagogiki społecznej. – Nie był to żaden plan B, ale wolałem się zabezpieczyć. Zresztą moja mama zawsze dużo mówiła mi o wartości edukacji. Byłem dobrym uczniem. Nawet z matematyką nie miałem problemów, jednak sport wygrał z resztą na całej linii – przekonuje. Jego rodzice mieszkali na przedmieściach Hamburga i w wieku dziewiętnastu lat rozpoczął treningi w seniorach SC Concordii Hamburg, z której przeniósł się po roku do rezerw HSV. – Chciałem grać w pierwszym zespole HSV, ale nie miałem na to szans. Kiedy przyszła oferta ze Słowacji i dostałem szansę gry w pierwszej lidze, to nie wahałem się ani chwili, bo potraktowałem to jako wyzwanie – wspomina. Liczący się ze zdaniem matki piłkarz zapewnia, że decyzja o nowej reprezentacji była jego suwerenną. Ale żeby nie było zbyt pięknie, zapytano go również o to, czy wyobraża sobie emeryturę na Słowacji i osiedlenie się tam na stałe. – Jeszcze nie wiem. Mieszkam tu na dziś – uciął w stylu, z którym polscy kibice zdążyli się już osłuchać.
Mimo nowego kraju, jego życie dalej kręci się obok Niemiec. – Moja mama nadal pracuje w Hamburgu jako pielęgniarka. Siostra wyjechała studiować do Danii – zdradza. – Mamy czteropokojowe mieszkanie w pobliżu centrum, jakieś dziesięć minut drogi. Jest tu piękny port. Powiedziałbym, że jest to najpiękniejsze miasto w Niemczech. Przeżyłem w nim dzieciństwo i mam stąd mnóstwo pięknych wspomnień. Jeżdżę tam na wakacje – ciągnie. Ale na tym nie koniec łamania stereotypów. Guédé twierdzi, że nie lubi alkoholu, choć mimo wszystko ciągnie go do zabawy. Jak mu to wychodzi, można już ocenić samemu.
Niedawno Weiss wrócił do piłki klubowej i objął właśnie Slovana. Wyszło jak wyszło – wyeliminowali Romę z Ligi Europejskiej, w której po czterech meczach zajmują ostatnie miejsce w grupie z PSG, Salzburgiem i Athletikiem Bilbao. Jedynego gola zdobył właśnie Guédé w meczu z Baskami, w pewnym momencie przewodząc jednej z klasyfikacji. Szkoda tylko, że tej, która nie daje powodów do dumy: wraz z Arielem Borysiukiem byli najczęściej faulującymi piłkarzami w całej fazie grupowej.
A jak mu idzie w tej reprezentacji? Tak sobie, generalizując. Skoro po pierwszym meczu mówił, że jego głównym celem jest awans na Euro, to dziś już wiadomo, że będzie to kolejna impreza, którą będzie mógł spędzić na tzw. lunchu. Ale tak to jest, gdy po pewnym czasie przegrywa się u siebie 0:4 z Armenią, będąc dodatkowo pierwszym zmienionym zawodnikiem, notabene przez Roberta Jeża. Ale Słowacy są w nim chyba zakochani, bo na swojej Wikipedii wpisali, że jako defensywny pomocnik w ciągu roku strzelił dla Slovana 37 goli…
KRYSTIAN GRADOWSKI
