Licencja Ruchu Chorzów na grę w Ekstraklasie została oficjalnie cofnięta. W Chorzowie mogą już więc przestać krzyczeć o ręce Siemaszki i wreszcie zmienić płytę: ligi pozbawiło ich nieudolne zarządzanie, niedotrzymywanie umów, bezmyślne próby zatajania faktów pogrążających chorzowski klub. Czy ktoś strzeliłby im gola ręką czy po rajdzie od pola karnego – na jedno by wyszło.
Janusz Paterman wypowiadał się o opublikowanych przez nas skanach dokumentów z pogardą (“Nie wiem, jaką decyzję podejmie komisja, ale na pewno nie wyda werdyktu na podstawie świstka papieru”), no i masz ci los – w jakichś niewyjaśnionych okolicznościach wyszło się, że ten świstek papieru jednak stanowi podstawę do odebrania licencji. Oczywiście w Chorzowie dalej mogą mówić, jakie to Weszło złe i niedobre, ale prawda jest taka, że Ruch mógł udowodnić swoją nieskazitelność w dziecinnie prosty sposób. Wystarczyło wykazać, że wszelkie zobowiązania wobec piłkarzy są już uregulowane. I już, tylko tyle! Taki kwit nie został jednak przedstawiony, więc Komisja Licencyjna wyboru nie miała żadnego.
Ostatecznie Ruch pozbawił się licencji przez pół miliona złotych. Pół miliona złotych, czyli pewnie jedną czwartą tego, co można było zarobić na sprzedaży Patryka Lipskiego. Tego samego Lipskiego, który z Ruchu odszedł za darmo, po tym jak nie znalazły się środki na opłacenie jego trzymiesięcznych zaległości. Gdyby w Ruchu ktoś miał głowę na karku, gdzieś w okolicach stycznia stwierdziłby tak: – Słuchajcie, sprzedajmy teraz tego Lipskiego, możemy mieć kłopot z kasą na finiszu rozgrywek, a taka poduszka bezpieczeństwa na pewno się nam przyda. Młody jest, więc chętny na pewno się znajdzie. Byłoby to rozsądne wyjście z sytuacji? Pewnie. No i niech ten Ruch oddałby Lipskiego nawet za promocyjną bańkę. Może i byłoby to sprzedanie obiecującego grajka poniżej wartości, ale w szerszej perspektywie uratowałoby klub. Prezes Ruchu poproszony o uregulowanie zaległości powiedziałby dziś tylko, w której szufladzie leży kasa. Ruch po raz kolejny pokazał jednak, że o szerszą wizję posądzać go nie ma sensu i wolał straceńczą taktykę “zastaw się a postaw się”. Lipskiego już dawno w klubie nie ma, a zaległości jak były – tak są.
Ruch oczywiście tak czy siak nie znalazłby dla siebie miejsca w Ekstraklasie, więc teraz gra toczy się o coś zupełnie innego – prawo do uczestnictwa w pierwszej lidze. Na niekorzyść chorzowian działa fakt, że przepisy licencyjne dla Ekstraklasy, I i II ligi są niemalże identyczne. Oznacza to tyle, że jeśli Ruch chce występować na boiskach pierwszej ligi, musi opłacić piłkarzom pół miliona złotych zaległej premii. Cała niespłacona nagroda wynosi oczywiście jeszcze drugie tyle, ale akurat ta zaległość przejdzie już na poczet kolejnego procesu licencyjnego. Zupełnie tak samo jak na poczet przyszłego procesu licencyjnego przejdzie zaległe pół miliona (tyle że w euro), które chorzowianie zalegają Norymberdze za wykupienie Mariusza Stępińskiego. Nawiasem mówiąc, jeśli od spłaty tych zaległości nie jest uzależniona licencja – Niemcy pewnie szybko pieniędzy się nie doczekają. Ruch dodatkowo będzie musiał opłacić zaległości Dariusza Gęsiora z fundacji i przedstawić realną prognozę finansową.
Ruch przedstawiający realną prognozę finansową – przeczytajcie to zdanie na głos i spróbujcie się nie zaśmiać.
Fot. FotoPyK