Takie historie powinny być codziennością, ale w naszych warunkach stanowią szalenie sympatyczną odmianę. Dwóch młodych chłopaków, niemal wychowanków Legii, wchodzi w prestiżowym meczu z Widzewem i strzelają po golu, dając zwycięstwo 2:0. Najpierw pomyśleliśmy: pewnie o tym marzyli, pewnie na meczach między Legią i Widzewem się wychowali, pewnie obserwując rywalizację tych właśnie zespołów marzyli o tym, by grać w piłkę. A potem nagle otrzeźwienie – jak ten czas szybko leci! Ł»yro i Wolski – rocznik 1992. Oni są tak młodzi, że wielkiego Widzewa nawet nie widzieli na oczy. Ba, dla nich Widzew to tylko klub lawirujący między ekstraklasą i pierwszą (drugą) ligą.
Pamiętamy, jak Legia uruchamiała coś, co dzisiaj dumnie nazywane jest akademią, a początkowo było tylko grupą dzieciaków, zebranych pod nazwą „Młode Wilki”. Ł»ył tym projektem Piotr Strejlau, który na Łazienkowskiej był raz rzecznikiem prasowym, a raz właśnie człowiekiem od tej dzieciarni, notorycznie zawracającym głowę prośbami pod tytułem „napisz o szkółce”. Dzisiaj Strejlau ma jeszcze inną funkcję – kierownika drużyny. Wypełnia te wszystkie dokumenty, nosi karteczki ze zmianami, przywołuje zawodników. I musi mieć satysfakcję, kiedy ma okazję wpisać nazwisko Ł»yro, który przecież właśnie z tych „Młodych Wilków” się wziął. Nie z tego pierwszego zaciągu, oczywiście, ale jednak.
Warto pamiętać o takich osobach, jak syn Andrzeja Strejlaua, bo powstanie akademii nie było w tamtych latach decyzją strategiczną klubu, nie było wynikiem wnikliwych analiz i długofalowych planów, tylko bardziej czymś w stylu „dobra, zróbmy to i niech ten młody Strejlau da nam spokój”.
Ł»yro strzelił przepięknego gola, Wolski niewiele gorszego. Jeden trafił do Legii gdy miał 13 lat, drugi – 16. W sensie formalnym żaden z nich wychowankiem nie jest, ale Ł»yrę w 99 procentach tak właśnie można traktować. Wszystkiego nauczył się tak naprawdę przy Łazienkowskiej. Dzisiaj strzałem pod poprzeczkę rozpoczął pewien etap w historii stołecznego klubu, który pracą z młodzieżą nigdy nie mógł się szczycić. Grali w lidze z powodzeniem warszawiacy, ale zazwyczaj byli wyszkoleni w mniejszych klubach. Kto tak naprawdę był ostatnim, naprawdę dobrym wychowankiem Legii?
Chyba Wiesław Korzeniowski, który urodził się jeszcze w czasie wojny, w osiemnastym dniu Powstania Warszawskiego.
Mecz na Legii nie był nadzwyczajny, chociaż na stadionie nieźle go się oglądało ze względu na atmosferę. Można pieprzyć, że race to zło, a ich rzucanie na boisko to kryminał, ale jak na dzień dobry fani Widzewa przerwali mecz, to adrenalina od razu się podniosła. I czuło się, że to coś więcej niż zwykła ligowa młócka.
Łodzianie mieli swoją szansę, by to spotkanie wygrać, ale strzał Oziębały fantastycznie obronił Kuciak. Inna sprawa, że Oziębała strzelił właśnie jak Oziębała, czyli tak, by dać przeciwnikowi szansę na interwencję (chociaż klasyczny Oziębała, to by było przyładowanie w słupek). Chłopak jest szybki, ambitny, waleczny, ale klasyfikacją najlepszych strzelców to raczej nigdy nie wstrząśnie.
Dominowała Legia, chociaż nie była to jakaś dominacja absolutna i trudno mówić, że „bramka wisiała w powietrzu”. Nic nie wisiało, aż do momentu, gdy ciała dała cała defensywa łodzian. Stadionem wstrząsnął ryk: karny! I wydawało się, że wszyscy piłkarze jakby na pół sekundy stracili pomysł, co dalej i jakby wszyscy nie byli pewni, czy ten karny faktycznie będzie. Jedyny Ł»yro dopadł do piłki i zrobił to, co miał zrobić.
Ślizgnęła się znowu Wisła, znowu dzięki błędowi sędziego, ponieważ ŁKS strzelił prawidłowego gola na 2:2. Wyliczono, że spalony Frankowskiego w meczu Jagiellonia – Bełchatów wynosił 78 centymetrów, a z kolei w Łodzi Kaczmarkowi brakowało 68 centymetrów do linii wyznaczonej przez Jaliensa (czyli sytuacja była równie klarowna). I tym razem sędziemu bocznemu nikt nie zasłaniał, ale „machnęło mu się”. Tak się ciągle wszystkim macha, a tabela wygląda na coraz bardziej zafałszowaną. Oprócz tego, że liniowy popełnił oczywisty, szkolny błąd, to warto zwrócić na „interwencję” Jaliensa przy tym trafieniu. Po prostu boska! W momencie zagrania Mięciela do Kaczmarka, Jaliens był tuż obok Kaczmarka. W momencie gdy Kaczmarek strzelał – Jaliens był siedem metrów obok! Zawodnik ŁKS pobiegł w prawo, a obrońca Wisły – tak na wszelki wypadek – w lewo. Nie dość, że zawalił ze spalonym, to potem jeszcze zrobił wszystko, by przeciwnik mógł komfortowo uderzyć.
Paradoksem jest, że Robert Małek wiedział, iż popełnił błąd, ale… no właśnie, nie mógł go naprawić. Korzystanie z zapisu wideo jest niedozwolone, bo kilku stetryczałych dziadów w FIFA ciągle jest na etapie wspominania, jak to w piłkę grał Ferenc Puskas. Jeśli do zmiany zdania nie przekonał ich nieuznany gol Anglii w ostatnich finałach MŚ, to nie przekona ich nic. Trzeba po prostu spokojnie poczekać aż umrą.
W następnej kolejce do Krakowa przyjeżdża Podbeskidzie i jest szansa, że o zwycięstwie Wisły nie przesądzi błąd arbitra. Ł»yczymy ambitnym piłkarzom z Bielska-Białej, by nie zostali orżnięci tak jak „Jaga” i tak jak ŁKS.
PS Noty z niedzielnych meczów będą wrzucone razem z notami z meczu poniedziałkowego.