Do niedawna to oni występowali w roli szyderców. Z nieskrywaną satysfakcją układali kolejne kawały na temat Arsenalu. Niemiłosiernie się po nim czołgali, a Wojtek Szczęsny musiał tłumaczyć się mamie, że wróci przed dziewiątą. Jak widać, raz na wozie, raz pod wozem. Wie o tym doskonale Manchester United, który dziś sam się skompromitował i wystąpił w roli ofiary. Katami byli Mario Balotelli i jego koledzy, którzy nieoczekiwanie rozbili Czerwone Diabły na Old Trafford 6:1. Tym razem to David De Gea będzie odpowiadał na pytania, kiedy wraca do domu. Podpowiadamy – przed siódmą.
To już powoli codzienna bolączka Fergusona – fatalny środek pola, doskonałe skrzydła. Spójrzmy tylko na Andersona – miał straszyć wielkich, a w najważniejszych spotkaniach boi się własnego cienia. Czy Perez miał okazję zapisać go w swoim notesie? Czy Guardiola pytał o niego przy szklance szkockiej? Nie, odkąd gra dla United znalazł się tylko na celowniku… Lyonu i Panathinaikosu. Dziś pozostało mu tylko poprosić Yayę Toure nie o jego koszulkę, a o buty. Po zejściu z boiska nadawał się tylko do ich wypucowania.
Momentami gra wyglądała tak, jakby odliczano czas do ostatecznego kataklizmu o nieznanych wymiarach. Fataliści z czerwonej części Manchesteru nie zamierzali specjalnie nadstawiać karku. Wszyscy grali na alibi, jakby wierzyli, że w ten sposób któryś zdoła uniknąć suszarki sir Fergusona. Delikatne przebieżki przy galopie zawodników „The Citizens” wyglądały jak Usain Bolt przy grupce paraolimpijczyków. Ferguson pewnie sam nie pamięta, kiedy ostatni raz musiał zmagać się z taką plamą na honorze. Przez najbliższe tygodnie ciężko będzie ją sprać, bo rywale przypominali takich z najgorszych snów, skuteczniejszych niż Barcelona z finału Ligi Mistrzów.
Ale nawet Duma Katalonii nie potrafiła sobie stworzyć tak wielu okazji w majowym meczu na Wembley. Rio Ferdinand postarzał się o kilka lat. Gorzej od niego nie wypadłby nawet emerytowany i utuczony stoper „Czerwonych Diabłów”, Steve Bruce. W napadzie nie było widać żywej duszy, chwilami na ekranie mignął Welbeck, którego każdy kontakt z piłką był przysługą dla Kompany’ego i spółki. Szkoda, że to prawdopodobnie Anglika, a nie Dżeko zobaczymy na Euro. W przypadku Aguero pogodziliśmy się, że urodził się na innej półkuli. Całe szczęście, że zjawi się David Silva, który z piłką robił wszystko, na co miał ochotę.
Na parę słów zasługuje też Jonny Evans. Dobrze rokował, kiedy wchodził do zespołu, ale od dwóch wiosen naiwnie nabiera wszystkich na rzekomy „wieczny” talent. Niedługo zostanie starty na proch i trafi do zbiorowej mogiły po podobnych przypadkach: Klebersonie, Bardsleyu czy Djembie-Djembie. Dzisiaj powinien się modlić, by drogi wylotowe z Manchesteru nie były zakorkowane. Pora poszukać nowego mieszkania.
Zerknijmy tylko na nagłówki witryn najważniejszych brytyjskich gazet…
Bezlitosne pozostają także brazylijskie media, które nazywają oprawców United… „Niebieskimi diabłami”.
„La Gazzetta dello Sport” przestała się już interesować Milanem, jego dzisiejszy występ musi zejść na dalszy plan:
Nie dowierzamy, ile jest w stanie udźwignąć Balotelli. Nie chodzi o jego gabaryty fizyczne, które wprawiłyby w kompleksy Rooneya, ale o samą psychikę. Pod swą kopułą upchnął jednocześnie: ogromny talent, lekkomyślność i… odpowiedzialność. Człowiek kontrastów. Jak słusznie zauważyli brytyjscy dziennikarze, a konkretnie Daniel Taylor – niedawno zdjąłby po drugim golu koszulkę i schodził z czerwoną kartką. Zapominając o tym, że był już karany…
Jeszcze przed meczem wszystkie brukowce podawały, że szaleństwa Włocha trzeba ostatecznie ukrócić, że w takim tempie jego kariera zawiśnie na włosku. „Balo” przypadkiem podpalił swój dom, choć na swoje szczęście – niemal cały dobytek uratowały mu straże pożarne. Dziś ponownie rozniecił ogień, ale tym razem nikt nie potrafił go ugasić. Cała formacja defensywna „Czerwonych Diabłów” pozostawała bezradna… Kibicom gości pozostało tylko chóralne „Let’s all do The Poznań”.
Włosi wreszcie mogą być też dumni ze swojego trenera, który stopniowo zrywa z łatką analfabety, bo angielskim nie przewyższał nawet Carlosa Teveza… Dziś zasłużył na lampkę drogiego wina, a Argentyńczyk powinien przed nim uciekać z podkulonym ogonem. Carlitos pozostał jedyną przeszkodą dla City, bo co rusz wyrasta z ziemi z kolejnym skandalem. Jest jak ściana, którą należy wreszcie wyburzyć. Tym samym buldożerem, który dziś przetoczył się po murawie Old Trafford.
Powoli nabieramy przekonania, że tytuł mistrzowski wcale nie zamierza opuścić bram tego miasta…
FILIP KAPICA






