Ciężko jest zacząć. Sprawa staje się jeszcze trudniejsza, gdy trzeba stać się pionierem w przełamywaniu jakiegoś tabu. Bohater tego tekstu, Viv Anderson byłby po prostu jednym z wielu znakomitych obrońców, ale został zapamiętany ze względu na inny fakt – jest czarnoskóry i stał się pierwszym w historii reprezentantem Anglii w piłce nożnej, który nie był biały.
Oficjalnie akceptowany niemym przyzwoleniem rasizm wcale nie jest reliktem bardzo odległej przeszłości. Burza jaka przetoczyła się w 1978 roku (ledwie nieco ponad 30 lat temu!) po powołaniu do reprezentacji Andersona obnażyła zaściankowe i przepełnione ksenofobią poglądy Anglików. Nie bez przyczyny mówiło się o wyspiarskim micie wyższości nad innymi, stojącym niebezpiecznie blisko niemieckich zapędów. Viv stał się jednak dla przyszłych, czarnoskórych piłkarzy tym, kim dla Afroamerykanów był Martin Luther King. Symbolem. Symbolem walki z najgłupszymi poglądami na świecie.
Oczywiście powołania by nie było, gdyby nie czysto piłkarska historia życia Andersona. Miał, niczym Forest Gump możliwość uczestniczenia w wielkich wydarzeniach, grał w jednych z najpiękniejszych tworów jakie wydał futbolowy świat. W młodości zakochał się w sporcie i znakomicie radził w przeróżnych szkolnych drużynach. Jak wielki talent musiał mieć mówi fakt, iż w momencie, gdy ukończył piętnaście lat z ofertą pojawił się Manchester United, ulubiony klub młodzieńca. On, bądź jego rodzice (stawiałbym jednak na rodziców) zdecydowali o odrzuceniu propozycji marzeń – edukacja była wtedy ważniejsza. Nikt wówczas nie przypuszczał, iż los zachichota tak bardzo, że umieści Viva w „Czerwonych Diabłach” ponad piętnaście lat później.
Profesjonalną karierę zaczął w 1974 roku, a dwanaście miesięcy później poznał jednego z najwybitniejszych i najmniej banalnych trenerów w historii – Briana Clougha. Spotkali się oczywiście w Nottingham Forest, wtedy jeszcze drugoligowym, zaściankowym klubiku, który miał być szansą na powrót do wielkiej piłki dla wspomnianego szkoleniowca po „stu dniach rozpaczy” w Leeds. Udało mu się i to w imponującym stylu. Już w pierwszym sezonie Anderson i spółka wywalczyli awans, co jeszcze może nie było sukcesem, który byłby wart zapisania złotymi literami w annałach. Wystarczyło poczekać dwanaście miesięcy. Nottingham z pozycji beniaminka lotem błyskawicy wdarło się na piedestał zostawiając w tyle bardziej znamienitych rywali. Zdobyli mistrzostwo! Podopieczni Clougha dorzucili do tego jeszcze Puchar Ligi. Spory udział w tych sukcesach miał Viv. Rządził i dzielił na prawej flance bloku defensywnego, słynął zwłaszcza ze świetnego panowania nad piłką, której zazdrościło mu wielu zawodników przednich formacji, z powodu tej umiejętności i budowy swojego ciała zawdzięczał pseudonim – pająk.
Niestety swoje miejsce miała również ciemna strona życia Andersona. Na meczach niejednokrotnie był obrzucany bananami przy akompaniamencie okrzyków naśladujących małpy. Dość łatwo można sobie wyobrazić reakcję środowiska około kibicowskiego, gdy Ron Greenwood w 1978 roku zaprosił Viva na zgrupowanie kadry. Dyskusja na ten temat wykroczyła z ram ludzi zainteresowanych futbolem, stała się przedmiotem dysput osób, których kopanie piłki przez 22 facetów kompletnie nie interesowało. Na plus Andersona działało to, iż urodził się w Anglii i znajdował się w znakomitej dyspozycji. Wyważenie drzwi ostatecznie odbyło się 27 listopada 1978 roku – Viv zagrał w meczu przeciwko Czechosłowacji. Jak wielkie zamieszanie wywołał najlepiej świadczą jego słowa:
– Miałem listy od królowej, Eltona Johna czy innych ludzi tego typu. Laurie Cunninghan zagrał jako pierwszy w angielskiej młodzieżówce, ale to ja byłem pionierem w seniorach. Byłem bardzo dumny. Ale tak naprawdę byłem zwykłym, chudym chłopakiem z Nottingham, który od zawsze marzył by zagrać dla swojego kraju, tak jak każdy inny. Czułem się tym lekko skrępowany. Po 30 latach, gdy podchodzą do ciebie przypadkowi ludzie na ulicy dociera, jak wielka rzecz stała się w 78.
Na niwie klubowej zbierał kolejne trofea. Po pokonaniu Malmoe on i jego koledzy z Nottingham Forest zdobyli najważniejszy puchar na Starym Kontynencie, bynajmniej nie zamierzali na tym poprzestać. Sezon 78/79 zakończył się kolejnym mistrzostwem, udała się również obrona Puchar Europy. Nottingham stało na szczycie i nie było mocnych by ich stamtąd zrzucić, mimo, że wielu próbowało. Ostatecznie Anderson opuścił ten klub w 1984 roku z dorobkiem ponad 300 meczów na koncie, dzięki czemu kibice po latach się ocknęli nadając mu bezapelacyjny tytuł najlepszego prawego obrońcy w historii tej drużyny.
Jak łatwo talent zamyka ludziom gęby, pokazał rok 1980 i praktycznie brak głośnych sprzeciwów przy powołaniu Viva na Mistrzostwa Europy. Czy wtedy było mniej rasistów? Pewnie nie. To, że grywał w reprezentacji rzadziej niż gorsi Phil Neal i Trevor Cherry wskazywało, że jest ich ciągle tyle samo. Na wielkie turnieje jeździł głównie oglądać. Mógł się wygrzewać w blasku kolegów, bądź promieni słonecznych podczas mundiali w Hiszpanii i Meksyku. W RFN było już zimniej, więc pozostali tylko koledzy. Dzięki temu wraz z czterema innymi zawodnikami dzierży nietypowy rekord – pobyt na dwóch mistrzowskich turniejach bez spędzania choćby minuty na boisku.
Po odejściu z Nottingham przeszedł do Arsenalu. Cena raczej nie powodowała zawrotu głowy, było to zaledwie 200 tys. funtów, co nawet w ówczesnych czasach nie robiło wielkiego wrażenia. W stolicy zapatrzony w niego był zwłaszcza jeszcze raczkujący Tony Adams. 130 występów i piętnaście bramek – wystarczyło by zwrócić na siebie uwagę sir Alexa Fergusona. Zdążył z „Kanonierami” zdobyć Puchar Ligi, odwrócił się na pięcie i skierował ku spełnieniu jednego ze swych marzeń – zagraniu w Manchesterze United.
Historia się dopełniła. Miał okazję pracy z dwoma angielskimi legendami o tak różnych stylach jak to tylko jest możliwe. Początkowo szło mu nieźle choć jak sam opowiadał obciążenia były niezmiernie ciężkie: – Od czasu do czasu chodziłem na siłownię, by zadbać o swoją kondycję. Pamiętam jak po kilku pierwszych treningach nie miałem siły wstać z łóżka.
Grywał w większości meczów, lecz Manchester nie spełniał pokładanych w nim nadziei. Sezon 89/90 był niezmiernie ciężki dla nowego zespołu Andersona. Mimo, iż przez chwilę zajmował on miejsce na podium końcowa tabela była brutalna – jedenaste miejsce.
Rok później „Czerwone Diabły” zdobyły Puchar Ligi, lecz w finale zabrakło miejsca w składzie dla Viva. Ferguson desygnował do gry nominalnego środkowego pomocnika Paula Ince, co było sporego kalibru policzkiem dla czarnoskórego obrońcy. Ostatecznym ciosem, który pozbawił Andersona sensu pozostania w zespole był zakup Denisa Irwina z Oldham.
Gdy wydawało się, że Viv będzie kończył karierę, podjął jeszcze jedno wyzwanie. Trafił do League One. Nastąpił jednak błyskawiczny, zrealizowany w ciągu dwóch lat przeskok do Premiership, zakończony spokojnym utrzymaniem w środku tabeli z Andersonem jako kapitanem. Kolejna wspaniała przygoda z jego udziałem dobiegła końca. Próbował jeszcze (z marnym skutkiem) wypełniać rolę grającego trenera Burnley by w końcu zakończyć bogatą karierę w Middlesbrough.
Gdy poprawność polityczna rozprzestrzeniła się na większość cywilizowanego świata, otrzymał Order Imperium Brytyjskiego za swoje zasługi. Zdecydował się na zostanie ambasadorem piłki nożnej i promowanie zachowań potępiających rasizm.
KACPER GAWŁOWSKI
JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!
[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

