Jeszcze kilka lat temu był uważany za jednego z najlepszych obrońców świata. Na polecenie Jose Mourinho trafił za 8 milionów euro do Chelsea. Świetnie rokował, miał być kluczowym piłkarzem The Blues, ale jego karierę zakłóciły kontuzje Achillesów. Na długi czas zniknął z piłkarskiej mapy, by wrócić – przynajmniej przez moment – na szczyt. Asier del Horno, obrońca Levante, współlidera Primera División (stan przed kolejką rozgrywaną w ten weekend).
Andre Agassi napisał w swojej autobiografii, że nienawidzi tenisa, bo stał się dla niego czymś więcej niż pracą, zawładnął jego życiem. Panu też zdarzało się mieć dość futbolu przez te wszystkie kontuzje, operacje, rehabilitacje…?
Miałem sporo problemów ze ścięgnami Achillesa. Jedno miałem operowane dwa razy, drugie – raz. Jestem szczęśliwy, że pomimo tych kontuzji, mogłem i mogę cieszyć się grą w piłkę na najwyższym poziomie. Nie powinienem narzekać, bo nie każdy sportowiec mógł wznowić karierę po tylu operacjach Achillesów. Miałem szczęście, zawsze dużo pracowałem i szybko podnosiłem się po tych kontuzjach. W pełni korzystam z każdego dnia, z każdego treningu, bo dziś potrafię to wszystko docenić.
Kiedy przechodził pan do Chelsea, mówiło się, że przyszłość należy do Asiera del Horno. Los brutalnie zweryfikował marzenia.
Tak, ale jestem usatysfakcjonowany z mojej kariery. Wszystko toczyło się świetnie do momentu tej pierwszej poważnej kontuzji w Chelsea. To był olbrzymi ból. Byłem bliski wyjazdu na mundial w Niemczech. Trafiłem na wstępną listę powołanych, ale tuż przed wyjazdem problemy ze ścięgnem jeszcze się pogorszyły. Jeśli bym pojechał, grałbym z bólem Gdybym miał podejmować tę decyzję dzisiaj, zrobiłbym tak samo, mimo że przepadł mi mundial. Ze zdrowiem nie powinno się ryzykować. Lepiej w pełni skupić się na leczeniu. Przez pięć lat miałem trzy bardzo poważne kontuzje i mogę tylko dziękować losowi, że w dalszym ciągu mogę grać.
Niejeden zawodnik by się załamał. Widzę, że pozytywne myślenie to u pana podstawa.
Było ciężko, ale w takiej sytuacji wiele zależy od ciebie, od twojej mentalności. Zawsze starałem się podchodzić do mojego życia z optymizmem, mimo że czułem rosnącą presję ze strony mediów. Naciskali, żebym wrócił jak najszybciej. Robiłem, co miałem robić i za każdym razem udało mi się podnieść. Dziś czuję się bardzo dobrze.
Dziennikarze „Marki” napisali kiedyś o panu artykuł o wiele mówiącym tytule – „Niesamowity przypadek Asiera del Horno”. Naprawdę nie jest panu żal, że nie utrzymał się dłużej na najwyższym światowym poziomie?
Wielu świetnych piłkarzy miało problemy z kontuzjami. Mnie urazy też zahamowały drogę na szczyt, ale z drugiej strony od jedenastu lat gram na poziomie pierwszej ligi. Dziś jestem bardziej szczęśliwym człowiekiem niż wtedy, kiedy grałem w Chelsea. Mam żonę, dwie córki, prowadzę spokojne, rodzinne życie, gram w La Liga. Levante to mały i skromny klub, ale zawsze czułem od niego pełne wsparcie.
Powiedział pan kiedyś, że z porażek Chelsea cieszyła się spora część Anglii. Z Levante nie jest odwrotnie?
Raczej nie. Każdy skupia się na swojej drużynie i nie sądzę, żeby wszystkich cieszyły triumfy Levante. Nie każdemu odpowiada nasz sposób gry, ale na uwagę zasługuje fakt, że za niewielkie pieniądze zbudowaliśmy drużynę, która liczy się w lidze.
Co smakuje lepiej – zwycięstwo nad Realem w barwach Levante, czy zdobycie Premiership z Chelsea?
Nie da się tego porównać. Wygranie ligi jest zdecydowanie większym sukcesem, a mecz z Realem to po prostu kolejne spotkanie. Zresztą grałem już przeciwko Realowi w barwach Athleticu Bilbao. Tamto spotkanie traktowano bardziej wyjątkowo, jako derby. Ale rozumiem twoje pytanie. Zwycięstwo w tym meczu dało nam olbrzymią radość, odbiło się sporym echem, bo nikt się tego nie spodziewał, ale nie powinniśmy się za bardzo ekscytować.
To najlepszy mecz w pana karierze?
Nie powiedziałbym. Jestem doświadczonym piłkarzem i odniosłem niejedno podobne zwycięstwo. W Anglii też wygrywałem ważne mecze. A Real? Cóż… To kolejne trzy punkty, które oddalają nas od spadku. Pokonaliśmy też Rayo Vallecano, Betis, Espanyol.
Wasze wyniki imponują, tymczasem pana kolega z drużyny, Juanlu, twierdzi, że nie będziecie się liczyć w walce o górne miejsca w tabeli.
To nie jest nasza rzeczywistość. Weszliśmy w sezon bardzo dobrze, ale wszyscy wiemy, że celem jest utrzymanie. Zobaczymy, jak potoczy się sezon. Możliwe, że znajdziemy się blisko Ligi Europy. To byłaby dla Levante wielka rzecz, bo oznaczałoby, że dostaliśmy się na tę półkę co Atletico, Sevilla lub Villarreal. A to przecież lepsze i bogatsze kluby. Tyle że grają pod presją, bo mają obowiązek wywalczyć miejsce w szóstce.
Wam jest łatwiej?
Tak, pomaga nam to. Ale z drugiej strony poprzedni sezon pokazał, że 40 punktów nie wystarczyło Deportivo do utrzymania. Im dłużej będzie trwał sezon, tym większą presję będziemy odczuwali i my. Na dnie tabeli stres jest ogromny. Tym bardziej, że wiemy, że gramy o przyszłość klubu i naszych rodzin, bo o powrót do Primera División nie jest łatwo. Większość zawodników naszej drużyny to weterani. Ostatnio zastanawialiśmy się nad naszą sytuacją i doszliśmy do wniosku, że jeśli zdobędziemy 30 punktów w rundzie jesiennej, to szybko się utrzymamy. Wtedy można zacząć myśleć o pucharach. Ale na razie mamy 14 punktów.
Zdaniem Jose Mari Bakero, który dziś pracuje w Polsce, możecie sobie teraz pozwolić bez dramatu na kilka porażek.
Oczywiście. Nie byłaby to dla nas żadna tragedia. W ten weekend gramy z Malagą. To dużo bogatszy klub, ściągnęli teraz wielu znakomitych piłkarzy i jeśli przegramy, to nic się nie stanie. Potem jedziemy na Villarreal i też przecież możemy przegrać. Choć jeśli utrzymamy obecną formę, to Malaga jest do ogrania. Najlepiej spokojnie skupić się na swojej pracy i na pięknym meczu w niedzielę.
Wspomniał pan o weteranach. Jak wyliczyła „Marca”, średnia wieku w Levante to ok. 30 lat. Nie boi się pan, że możecie się w końcu posypać fizycznie?
W zeszłym sezonie graliśmy tymi samymi ludźmi, a w rundzie wiosennej poradziliśmy sobie lepiej niż w jesiennej. Jeśli zespół utrzyma obecny poziom, nie mówiąc o jeszcze lepszym, to będzie naprawdę świetnie.
Kolejna cecha charakterystyczna Levante to bardzo niski procent posiadania piłki. Wasza średnia to 38,5%. Gorszy jest tylko Racing Santander.
Tak jak wspomniałem, jesteśmy weteranami i lepiej nam się gra z kontrataku. Lepiej wychodzi nam, gdy skupiamy się razem z tyłu, a następnie ruszamy na przeciwnika. Daje to efekty, więc nie ma co narzekać. Posiadanie piłki mamy niewielkie, ale stwarzamy wiele okazji i je wykorzystujemy.
Inny pana kompan, Nano, mówi, że do tej pory nic nie zrobiliście. Lekka przesada.
No bo jeszcze się nie utrzymaliśmy. Fani na pewno długo będą wspominać tę naszą serię, ale nasz cel leży trochę dalej. Nie możemy jeszcze świętować, bo nie chcemy powtórzyć historii Deportivo La Coruna z poprzedniego sezonu.
Myśli pan jeszcze o powrocie do reprezentacji?
Nie. Mój etap w kadrze już się zakończył. Nie wiem, czy wytrzymałbym też takie tempo i granie niedziela-środa, niedziela-środa… Konkurencja jest ogromna, selekcjoner powołuje zawodników najwyższej klasy, którzy są po prostu ode mnie lepsi. Ja cieszę się każdym kolejnym dniem spędzonym na boisku. A latem chcę odpocząć…
Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA