Ze środkowym palcem na czołgi, czyli finansowe fair play

redakcja

Autor:redakcja

07 października 2011, 18:55 • 7 min czytania

Jeszcze kilka lat temu było normalniej. Do elity zaliczano więcej zespołów, odległość między nimi a resztą była mniejsza, a ceny na rynku transferowym niższe. Dzisiaj Valencia, Arsenal czy Liverpool to już nie jest ścisła światowa czołówka, a za mniej jak 25 mln euro ciężko kupić topowego gracza. Pytanie pierwsze: czy da się wejść pomiędzy Barcelonę, Real, Manchester United, Bayern, Inter czy Milan bez właściciela, już nie milionera, a miliardera? Pytanie drugie: jak zasady wprowadzone przez finansowe fair play mają się do rzeczywistości? Czy szejkom ktokolwiek jest wstanie czegoś zabronić?
فączny majątek osób/firm zarządzających Anży, Malagą, PSG, Chelsea i Manchesterem City to około 347 miliardów dolarów. Wystarczyłoby na kupno ponad ośmiu tysięcy Javierów Pastore i jedenastu tysięcy Samuelów Eto’o. Roman Abramowicz w 2003 roku nie tylko przeniósł futbol na wyższy poziom finansowy, ale także, o ile nie przede wszystkim, wymyślił genialną zabawę dla milionerów znudzonych inwestowaniem w firmy i nieruchomości. Wszyscy opaśli goście siedzący na swoich złotych tronach, z 40-letnią whisky w prawej ręce i cygarem za tysiąc dolarów w lewej krzyknęli „eureka!” i zaczęli szukać klubu, którym mogliby się pobawić – tak jak my grając w Football Managera. Szejk Abdullah Al-Thani, którego majątek wycenia się na 16 mld dolarów kupił sobie Malagę za 36 mln (czyli za 0,225% całości), a Mansour z rodziny królewskiej Abu Dhabi, która dysponuje 1 bilionem dolarów (dwanaście zer!) za klub z Manchesteru zapłacił jedyne 350 mln (0,035%). W przełożeniu na polskie realia jest to mniej więcej tak, jakby Józef Wojciechowski kupił sobie odpowiednio 76-metrowe mieszkanie na Bielanach i nowego Passata.

Reklama

Kiedy Abramowicz budował swoją Chelsea ze wszystkich stron słychać było głosy, że to klub bez historii i że grają tam tylko najemnicy i chciwusy. Tak było osiem lat temu. Od tamtego momentu klub z Londynu pokonał drogę, która innym zajęła pięć razy więcej czasu. Chelsea ma teraz liczne grono fanów na całym świecie, co oznacza, że udało się zbudować rozpoznawalną markę. Zajmuje siódme miejsce w rankingu najdroższych klubów według magazynu Forbes, z przychodami rzędu 313 mln i dwa razy taką wartością rynkową. Nikt już nie powie, że dla piłkarza, który tam gra liczą się tylko pieniądze, bo teraz ważna jest przede wszystkim możliwość walki o najwyższe cele i realizowanie swoich piłkarskich ambicji. Klub zaczął zarabiać na siebie. Sponsorzy chcą widzieć swoje logo na piersiach piłkarzy, telewizja płaci wielkie pieniądze za prawa do transmisji ich meczów, a Azjaci wykupują koszulki z nazwiskiem Fernando Torresa. Chelsea Londyn dołączyła do grupy największych klubów na świecie i jest jej pełnoprawnym członkiem. Siedemnastoletni Romelu Lukaku, niedawno spełnił swoje największe marzenie i został piłkarzem Chelsea, co jest wydarzeniem symbolicznym. Oznacza to, że jest już pokolenie nieziemsko utalentowanych graczy, którzy nie chcą do Milanu, Manchesteru czy Barcelony – piłkarzy, którzy trenują tylko po to, by kiedyś w niebieskiej koszulce zagrać na Stamford Bridge, tak jak ich idole: Drogba, Lampard czy Torres. Znowu można zadać dwa pytania. Pierwsze: czy bez Abramowicza udałoby im się wdrapać na szczyt? Prawdopodobnie nie. Drugie: czy bez Abramowicza uda się pozostać na tym szczycie? Prawdopodobnie tak . W futbolu jest inaczej niż w życiu – na szczyt (ten finansowy) trudniej się dostać, niż się na nim utrzymać.

Finansowe fair play to koncepcja, zgodnie z którą kluby nie będą mogły wydawać więcej niż zarabiają. Przepis ten wydaje się być ciosem wymierzonym właśnie w takie zespoły jak Manchester City, Malaga czy PSG, jednak nie wygląda na to, żeby wśród ich właścicieli zapanował popłoch i żeby to, że ktoś im zamierza trochę podokuczać, miało skłonić ich do rezygnacji z tak fajnej zabawy. Mansour wykonał jeden telefon do prawnika i po dziesięciu minutach był bogatszy o pomysł jak klub może zarobić 150 mln funtów – obecnie The Citizens rozgrywają swoje spotkania na „Etihad Stadium”, a nie na „City of Manchester Stadium”. I już – 150 mln czystego zysku! To, że umowę podpisała firma, której właściciel jest spokrewniony z szejkiem Mansourem trochę śmierdzi, ale zapewne żadnych większych konsekwencji UEFA nie wyciągnie. Arabowie mają tak liczne rodziny.

Reklama

Manchesterowi City jedynie trzy lata zajęło dotarcie do Ligi Mistrzów. Ogromne pieniądze dały mu nie tylko możliwość podpisywania kontraktów z najlepszymi graczami, ale także zwiększyły margines pomyłek transferowych. Klub idący normalną ścieżką, bez pomocy miliardera, dokonuje niewielu transferów, a jeśli już decyduje się na wydatek rzędu 30 mln euro, to piłkarz albo się sprawdza i jest sukces, albo się nie sprawdza i jest tragedia – City przez te sześć okienek transferowych kupiło 34 graczy, siedem razy wydając więcej niż 20 mln funtów. Ł»aden „normalnie funkcjonujący” klub nigdy by sobie na to nie pozwolił.

Dla PSG i Malagi zegar tyka odrobinę szybciej, bo do rozliczania z finansowego fair play zostały już tylko trzy sezony. Widać, że kluby zdają sobie sprawę z tego, że albo już teraz włączą się do gry o europejskie puchary, albo nie włączą się nigdy. Zespół musi awansować do Ligi Mistrzów, aby zaczął zarabiać poważne pieniądze, mógł negocjować wielomilionowe kontrakty sponsorskie i wyciągać duże kwoty z praw do transmisji telewizyjnych. Francuzi wydali w tym okienku 86 mln euro kupując siedmiu graczy, a Hiszpanie za ośmiu zawodników zapłacili łącznie 58 mln. W rankingu najwięcej wydających klubów w tym sezonie rozdziela je nie kto inny jak Manchester City. Skoro Anglikom udało się osiągnąć główny cel tak szybko, grając w tak trudnej lidze, to ciężko wątpić w Paryżan. Jeśli chodzi o Malagę to mało kto wierzy, że będą w stanie zagrozić Realowi czy Barcelonie, ale rywalizacja o miejsce w pierwszej czwórce jest dla nich jak najbardziej realna.

W kogo tak naprawdę uderzy ta reforma? Oczywiście w małych i średnich. Wszystko co najważniejsze pozostanie bez zmian, bo ciągle wielkie firmy będą zarabiały najwięcej. Real z tournee po Azji, Barcelona z praw telewizyjnych, Manchester ze sprzedaży koszulek. Na tournee zaproszą też Manchester City, bo ma wielkich piłkarzy w swoich szeregach, za prawa telewizyjne już niedługo Malaga dostanie więcej od Sevilli (o ile Hiszpanie nie zreformują systemu podziału pieniędzy z praw), a PSG sprzeda więcej koszulek z nazwiskiem Javiera Pastore niż Auxerre wszystkich. To Valencii, Evertonowi, Sevilli i Lille zabraknie pieniędzy, i to oni nie dopchają się po swój kawałek tortu, bo stół będzie obstawiony przez tych co zawsze i przez tych co tak naprawdę nie są głodni, a ten cały tort to dla nich bułka z masłem. Paradoks jest taki: żeby w piłce nożnej zarabiać, trzeba być bogatym.

Kiedy w 1993 i 1994 roku Roberto Carlos zdobywał mistrzostwo Brazylii w jego obecnym klubie, który u swoich początków reprezentował zakład „Dagnieftieprodukt”, na lewej obronie prawdopodobnie biegał jakiś spawacz, ślusarz, piekarz, albo elektryk, a pierwszą jedenastkę kompletowano z pomocą alkomatu – grał bardziej trzeźwy. Kiedy w 1994 Carlos przechodził do Interu Mediolan, spawacz Wladimir i koledzy byli już na tyle dobrzy, że grali w rosyjskiej trzeciej lidze. Real w 1996 roku kupował Brazylijczyka za bagatela 6 mln euro, a mieszkańcy Machaczkały świętowali awans ich drużyny na zaplecze pierwszej ligi. W 2002 Carlos podawał do Zidane’a w finale Ligi Mistrzów, gdy ten strzelał jednego z najładniejszych goli w historii futbolu, a fani Anży wylewali łzy z powodu spadku do drugiej ligi (trzy lata wcześniej zdołali awansować). Wrócili dopiero w sezonie 2009/2010 – Carlos grał wtedy w Fenerbahce i prawdopodobnie ciągle nie miał pojęcia o tym, że istnieje taki klub jak Anży Machaczkała, a już na pewno nie przypuszczał, że za rok będzie częścią tego zespołu i że będzie pobierał roczną pensję odpowiadającą sumie jego transferu z Interu do Realu. Teraz Roberto wychodzi ze swojego apartamentu w centrum Moskwy, wsiada do Bugatti Veyrona, jedzie na stadion, wita się z Samuelem Eto’o i wchodzi na konferencję prasową, na której mówi, że już niedługo Anży Machaczkała będzie grała w Lidze Mistrzów i biła się o najwyższe cele. Nikt się nie śmieje. I słusznie.

JAKUB PفODZICH

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Anglia

Haaland bez gola, ale Cherki błyszczy. Decydujący cios City w końcówce

Wojciech Piela
1
Haaland bez gola, ale Cherki błyszczy. Decydujący cios City w końcówce
Inne sporty

Ratajski uciekł spod topora i wygrał! Polak w czwartej rundzie MŚ

redakcja
2
Ratajski uciekł spod topora i wygrał! Polak w czwartej rundzie MŚ
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama