– Miałem nadzieję, że druga żółta kartka, którą dostałem w Chorzowie, zostanie anulowana. W poniedziałek klub się od niej odwołał. Chyba wszyscy widzieli, że był to dziwny rzut karny. Po co miałbym faulować? Rywal nie był przecież w sytuacji sam na sam z Maćkiem Mielcarzem, nie musiałem desperacko ratować sytuacji. Dla mnie to nieprawdopodobne, że arbiter odgwizdał przewinienie – mówi w rozmowie z Weszło Ugo Ukah, piłkarz Widzewa. Czwarta w sezonie żółta kartka, złapana w meczu z Ruchem, oznacza, że Nigeryjczyk nie zagra w derbach Łodzi.
Znasz Dariusza Pietrasiaka?
Tak, kojarzę go.
I wiesz, z jakiego powodu było o nim ostatnio głośno?
Wiem.
Pietrasiak pod wpływem alkoholu spowodował kolizję i kilka dni później opowiedział o wszystkim prasie. Ty za prowadzenie samochodu pod wpływem zostałeś zatrzymany kilka miesięcy temu, zapadł w tej sprawie nawet wyrok sądowy, ale nikt nie wie, co tak naprawdę się stało. Opowiadaj.
Udałem się wieczorem na spotkanie ze znajomymi (jak się dowiedzieliśmy, chodziło o drużynową imprezę – przyp.PT). Wypiłem jakiś alkohol. Rano prowadziłem samochód, jechałem na trening. Okazało się, że miałem jeszcze ok. 0,2 promila alkoholu we krwi. W Polsce jest to dawka niedozwolona. No, i zostałem ukarany (według informacji PAP, Ukah miał 0,5 promila – przyp. red.).
Nie zdawałeś sobie rano sprawy, że możesz mieć jeszcze alkohol we krwi?
Nie. Czułem się dobrze. Tym bardziej, że od zakończenia spotkania minęło sześć godzin. Myślałem, że wszystko było OK. Niestety, nie było… Cała sprawa jest już jednak za mną. Ludzie uczą się na błędach.
Straciłeś wtedy prawo jazdy?
Tak, na rok.
To czym dziś przyjechałeś na trening?
Taksówką (Ugo puszcza oczko).
Na pewno?
Tak (śmiech).
Wielu dziennikarzy próbowało rozmawiać z tobą o tamtym zajściu, ale nigdy nie chciałeś o tym opowiadać. Dlaczego?
Bo tamta sytuacja nie ma nic wspólnego ze mną jako piłkarzem. Przytrafił mi się po prostu duży błąd, o którym nie chciałem mówić. Zatrzymali mnie, zabrali prawo jazdy, ukarali. Było, minęło.
Radiowóz jechał za tobą?
Nie, normalnie stali i mnie zatrzymali. Na alei Piłsudskiego, niedaleko klubu. Tego dnia było akurat święto, więc policja wiedziała, że dzień wcześniej ludzie mogli imprezować. A jak już mnie zatrzymali, to puścić nie chcieli…
Porozmawiajmy teraz o piłce. W derbach Łodzi nie zagrasz.
Miałem nadzieję, że druga żółta kartka, którą dostałem w Chorzowie, zostanie anulowana. W poniedziałek klub się od niej odwołał. Chyba wszyscy widzieli, że był to dziwny rzut karny. Dla mnie to było nieprawdopodobne, iż arbiter odgwizdał tam faul.
Oglądałeś tę sytuację w telewizji?
Tak, analizowałem ją nawet sam w domu. Jeśli obrońca broni, to musi interweniować twardo, ale przepisowo. Ja zawodnika Ruchu nie widziałem, nie wiedziałem, że był za moimi plecami.
Ruch łokciem w kierunku jego głowy jednak wykonałeś.
Przy takim zagraniu był to odruch. Nie miałem jednak pojęcia, że napastnik jest akurat w tym miejscu. Poza tym, po co miałbym faulować? Rywal nie był przecież w sytuacji sam na sam z Maćkiem Mielcarzem, nie musiałem desperacko ratować sytuacji. Nie ukrywajmy, ten karny był dziwny.
Byłeś lepiej ustawiony, wygrałeś główkę ze znacznie niższym Janoszką i precyzyjnie odegrałeś piłkę do bramkarza. Ale Widzew zamiast ruszyć z kontrą, to stracił jednego piłkarza, a rywal dostał „jedenastkę”?
(śmiech) Ha, dobre! Przegrywaliśmy wówczas 0-2, Nika Dzalamidze zdążył zmarnował niezłą okazję, ale wciąż mieliśmy szansę przynajmniej na remis. Może by się udało, a może nie. Karny i trzeci gol dla Ruchu właściwie nas zabił. Przy okazji nie zapominajmy, że byliśmy bardziej zmęczeni od rywali, bo w tygodniu graliśmy jeszcze mecz Pucharu Polski…
Które derby Łodzi najlepiej wspominasz?
Mógłbym powiedzieć, że wygraną 4-1 przy alei Unii, bo wtedy zagraliśmy naprawdę dobrze, ale nie! Większą radość dało mi zwycięstwo na Widzewie 2-1. Do tego piękny gol Radka Matusiaka po naszej wspaniałej akcji. To było coś cudownego.
Niedawno wystąpiłeś w reklamie telewizyjnej.
To była fajna przygoda. Piłkarze nie występują zbyt często w reklamach. Co prawda za granicą jest to bardzo popularne, ale w Polsce – w ogóle. Myślę, że nie było w tym nic nadzwyczajnego.
Jarek Bieniuk też zagrał w „reklamówce”, a czekają go jeszcze występy w jednym z seriali. Ty również masz kolejne propozycje?
Nie, ja nie mam. Ale widzę, że jak Jarek skończy grać w piłkę, to zostanie aktorem (śmiech). Mówiąc poważnie, takie pomysły bardzo mi się podobają. Nie mam nic przeciwko byciu osobą medialną czy publiczną. Myślę, że wiele osób o tym marzy. W tej chwili nie myślę jednak o tym w ogóle, najpierw czeka mnie przecież wyjazd na zgrupowanie reprezentacji, później są derby.
O reprezentacji zdążymy jeszcze porozmawiać. Jakie pojawiały się w szatni żarty po tych telewizyjnych epizodach? Niektórzy myśleli, żeby Bieniukowi podarować kurczaka.
Tak, słyszałem o tym. Nie wszystkie żarty rozumiem po polsku, ale rzeczywiście sporo było o kurczakach… Mnie natomiast powiedzieli, że wyglądałem jak prawdziwy mafioso (śmiech).
W reklamie pada hasło: „Pastylki na chrypę i suchość w gardle”. Ta druga część akurat rozbawiła wiele osób.
Nie rozumiem, dlaczego.
Chodzi o alkohol.
Bardzo się cieszę, że sprawa Pietrasiaka trwała tylko kilka dni i dziś o niej nikt już nie pamięta. Nie wiem jednak, czemu wszyscy mówią o mojej sytuacji, która miała miejsce prawie rok temu.
Nie, nie wszyscy. Ja o to pytam, bo nigdy nie zająłeś swojego stanowiska… Teraz kilka słów o kadrze. W końcu się doczekałeś!
Ciężko pracowałem na swoją szansę. Przed rozpoczęciem sezonu miałem długą rozmowę z trenerem Mroczkowskim (Ukah omyłkowo nazywa go… Mrozińskim – przyp. red.). Powiedział, żebym nie ruszał się z klubu, że w jego zespole będę ważną postacią, że na mnie liczy. To mnie przekonało. W zamian miałem pokazać, że jestem profesjonalistą, jakiego wszyscy pamiętają, zanim do Widzewa trafił jeszcze trener Michniewicz.
Dlaczego nie grałeś za jego kadencji?
Nie wiem. Nie zaliczałem się do jego faworytów. Czesław Michniewicz myślał, że nie nadaję się do ekstraklasy, ale dziś pokazuję, że jest inaczej.
Po meczu z Jagiellonią napisałeś też krótką notkę na Facebooku.
Ł»e wygraliśmy.
Nie. „Widzew – Michniewicz 4-2. Misja wykonana”.
No tak, racja… Miałem dużą satysfakcję po tym zwycięstwie.
Masz potrójne obywatelstwo – włoskie, ghańskie i nigeryjskie.
We Włoszech się wychowałem, trenowałem w juniorach Parmy, ale powołania jakoś nie dostałem (śmiech). Moim marzeniem zawsze była jednak gra dla Nigerii, moi rodzice stąd pochodzą i w domu zawsze kibicowaliśmy tej reprezentacji. Wiem, że rywalizacja na mojej pozycji nie jest w kadrze zbyt duża. Zawodnicy prezentują niezły poziom, ale nie jakiś wybitny.
Kiedyś reprezentacji Nigerii była znacznie silniejsza, niż dziś.
Piętnaście lat temu mieliśmy bardzo mocny zespół. Wygraliśmy wówczas Puchar Narodów Afryki, zdobyliśmy złoty medal na Olimpiadzie, na dwóch mundialach wyszliśmy z grupy, choć oczekiwania i tak były większe. Ale wtedy w Nigerii była solidna ekipa.
Na razie zostałeś powołany tylko na mecz towarzyski z Ghaną. W kadrze na mecz z Gwineą w Pucharze Narodów Afryki się nie znalazłeś.
Dopiero wchodzę do reprezentacji, potrzebuję trochę czasu. Jedni w kadrze debiutują w wieku 19 lat, drudzy w wieku 30. Ja mam 27 lat i myślę, że to odpowiedni moment, aby trafić do drużyny narodowej.
Selekcjoner obserwował cię dość długo.
To prawda. W poprzednim sezonie przyleciał do Wrocławia na mecz ze Śląskiem, ale ja wtedy nie zagrałem nawet minuty. Potem pojawiali się jeszcze jacyś ludzie z kadry, a że grałem dobrze, to teraz otrzymuję szansę.
Mała zmiana tematu. Ile masz tatuaży?
Dwa.
Co oznaczają?
Jednym jest moje imię, drugim – słowa modlitwy. Znam ją od dziecka, powtarzam przed każdym meczem czy trudnymi momentami w życiu.
Jesteś osobą bardzo religijną?
Czy bardzo, to nie wiem, ale religijny jestem na pewno. Jestem wdzięczny Bogu za to, co dotychczas osiągnąłem. Wiem jednak, że aby pójść do przodu, to trzeba ciężko pracować. Na szczęście, które otrzymujemy od Boga, nie mamy żadnego wpływu. Ale pomóc mogą wiara i modlitwa.
Osman Chavez z Wisły chciałby być pastorem.
Wiem, widziałem o nim materiał we włoskiej telewizji. Miał trudne dzieciństwo, sporo w życiu przeszedł. Wiara w Boga dała mu mnóstwo siły, dziś jest szczęśliwym człowiekiem. Mam do Osmana duży szacunek.
Ty też sporo przeszedłeś?
Na pewno nie tyle, co Chavez. W naszym domu we Włoszech nigdy się nie przelewało, ale nie miałem prawa narzekać. Rodzice odkładali pieniądze dla mnie, inwestowali we mnie. Wiedzieli, że chcę być piłkarzem, pomagali mi spełnić to marzenie. Niestety, w młodym wieku często zmieniałem kluby, więc nie mogłem normalnie pójść na studia.
Ale na polskim uniwersytecie chyba dałbyś radę. Wszystko rozumiesz, świetnie mówisz w naszym języku.
Trzeba jeszcze umieć pisać…
ROZMAWIAŁ PIOTR TOMASIK