Niedawno musieliśmy odświeżać pamięć Dariuszowi Pasiece, za którego czasów Arka Gdynia była najgorszym zespołem w ekstraklasie, a który z kolei teraz opowiada, że „nie było podstaw do zwolnienia”. Dzisiaj natomiast dał o sobie znać nasz pupilek, czyli Franek Smuda, który nawet największe zawodowe klęski zamienia na medialne sukcesy.
Na łamach „Przeglądu Sportowego” Smuda wspomina pracę w Warszawie: – Opuściłem wtedy Legię, ale cieszyłem się, że mój następca w oparciu o tę drużynę już w następnym sezonie zdobył mistrzostwo Polski.
W OPARCIU O TĘ DRUŁ»YNĘ?!
Czujemy się w obowiązku przypomnieć młodszym czytelnikom kilka faktów. Zarówno Franciszek Smuda, jak i Dragomir Okuka dokonali takich transferów, na jakie mieli ochotę. Smuda wziął Wojtalę, Siadaczkę, Łapińskiego i Citkę, natomiast Okuka Vukovicia i Svitlicę. Z zaciągu Smudy najlepiej grał Citko, ale i to nie było to, czego się po nim spodziewano. Pozostali – głównie z przyczyn zdrowotnych – absolutnie zawiedli. Trudno stawiać znak równości między zespołami Smudy i Okuki, trudno nawet szukać podobieństw. Kto inny stał na bramce, inaczej była zestawiona obrona, inaczej pomoc i inaczej atak. Napisać, że Okuka osiągnąć sukces w oparciu o tę samą drużynę, to jak napisać, że Franciszek Smuda bazuje na pracy Leo Beenhakkera.
Smuda mówi o okolicznościach zwolnienia: – Po rundzie jesiennej byliśmy na trzecim miejscu, nie przegraliśmy żadnego sparingu.
W tym właśnie, Franiu, problem – że byliście na trzecim miejscu. W pierwszym twoim sezonie Legia nawet nie zakwalifikowała się do europejskich pucharów, dając się wyprzedzić Polonii Warszawa, Wiśle Kraków i Ruchowi Chorzów. W drugim oglądała plecy Pogoni Szczecin i Wisły. Jak jeszcze odpadła z Pucharu Polski, przegrywając 0:4 w Lubinie, to po prostu dostałeś zasłużonego kopa w dupę.
* * *
Skoro już przy Smudzie jesteśmy… Pisaliśmy niedawno, że nie powołuje Kamila Grosickiego i niektórzy wpisywali w komentarzach, iż to ze względu na ślub zawodnika. Nie, ślub nie ma z tym nic wspólnego, zresztą na poprzednie spotkania – z Meksykiem i Niemcami – Grosicki też nie został wezwany.
Dzisiaj na łamach „PS” selekcjoner mówi: – Kamil i tak nie dostałby powołania. Choć był i jest w kręgu naszych zainteresowań. Śledzimy to, czy i ile gra. W Turcji na jego meczu jeszcze nie byłem. Nie będę pędził na zabój, skoro nie wiem czy Grosicki zagra…
„W Turcji na jego meczu jeszcze nie byłem” – czyż to nie wyznanie lenia? Tylu polskich piłkarzy gra w tym kraju (pisaliśmy niedawno o Kusiu – nie można było lecieć na mecz, w którym zagrali przeciwko sobie?), ale Smuda – który się jeży na słowo „leń” – mówi: jeszcze nie byłem. I zaznacza, że nie będzie pędził, skoro nie wie, czy Grosicki zagra.
To faktycznie zagadka XXI wieku – zagra czy nie zagra?
W tym sezonie rozegrano w Turcji cztery kolejki. Grosicki grał w:
– pierwszej
– drugiej
– trzeciej
– czwartej
W poprzednim sezonie zaczął w osiemnastej kolejce. Łącznie wyglądało to tak: 18, 19, 20, 21, 22, 23, 24, 25, 26, 27, 28, 29, 30, 31, 32, 33, 34.
Grosicki nie opuścił więc ANI JEDNEGO MECZU, odkąd został piłkarzem Sivassporu i średnio na boisku spędzał 76 minut (19 razy grał w pierwszym składzie i dwa razy wchodził z ławki). Natomiast Smuda mówi, że nie będzie pędził, skoro nie wie, czy „Grosik” zagra. Aż wypada napisać: to się, kurwa, dowiedz!
Nawet gdyby Smuda miał zaliczyć pusty przelot i obejrzeć rozgrzewającego się Grosickiego, to co z tego? Taką ma pracę. Dostaje 150 tysięcy złotych miesięcznie między innymi za to, żeby dymał na drugi koniec świata i sprawdzał, jak prezentują się potencjalni kadrowicze, nawet gdyby miało to się wiązać z pewnymi niedogodnościami. Tu dodatkowo sytuacja jest klarowna – Grosicki ZAWSZE GRA. Zawsze.
Powiedzcie sami – czy to jest normalne, że selekcjoner nie wiem, jak gra chłopak z reprezentacyjnymi aspiracjami i na wszelki wypadek nie lata, by to sprawdzić? Mało tego – czy to normalne, że selekcjoner nawet nie ma pojęcia, że jego piłkarz gra w każdym meczu?