Wisła w Holandii. Tego faceta nie można spuścić z oka…

redakcja

Autor:redakcja

29 września 2011, 08:15 • 4 min czytania

Mniej więcej dwa lata temu byliśmy tym chłopakiem autentycznie, tak po piłkarsku, zauroczeni. Zastanawialiśmy się, co jeszcze jest w stanie zrobić, gdzie ma granicę albo jaki będzie jego następny klub. I szczerze, typowaliśmy coś więcej niż tylko Enschede. Dziś wyobrażamy sobie, że jeśli Robert Maaskant przeprowadza odprawę taktyczną przed Twente, to na tablicy ze składem rywala jedno nazwisko podkreśla trzy razy. Z dopiskiem „zatrzymać!”. Problem w tym, że łatwo jest mówić, a trochę trudniej zrobić. Szczególnie, że obrońcy Wisły z kłopotami tej rangi nie spotykają się na co dzień. On sam, pytany jakim piłkarzem jest Marc Janko, odpowiada bez obciachu: obunożnym, a do tego dobrze grającym głową…
Krótko mówiąc, facet robi wszystko, żeby nie dało się stracić go z oczu. Nie przeszkadza w tym na pewno jego mocna postura. Prawie dwa metry wzrostu i rozbudowana muskulatura, którą odróżnia się choćby od Petera Croucha. Wyjątkowa precyzja w grze pozwala odnieść wrażenie, że Janko znacznie częściej niż przeciętny kopacz uderza dokładnie tam, gdzie chce, a na dodatek z odpowiednią siłą. No i jest absolutnie pazerny na gole. Na tym etapie sezonu klasyfikuje się w – może trochę nieobiektywnym – rankingu najbardziej efektywnych napastników Europy.

Wisła w Holandii. Tego faceta nie można spuścić z oka…
Reklama

Image and video hosting by TinyPic

W siedmiu meczach rywala Wisły strzelił siedem goli i dołożył dwie asysty. Co Adriaanse wie, że Janko musi być trochę jak… „Czubek” na choince – dobrym zwieńczeniem całości, z którym współgrają wszystkie pozostałe elementy. Nawet bezpośredni rywal do zajęcia jego miejsca w składzie, Luuk de Jong, szczerze ocenia ich rywalizację: – Ja gram w piłkę, a Marc to po prostu prawdziwy killer.

Reklama

– Myślę, że urodziłem się z jakimś sportowym genem i to była najlepsza rzecz, jaka mogła mi się przytrafić. Do tego miałem mamę, medalistkę olimpijską w rzucie oszczepem, która wiedziała, jak powinien żyć sportowiec – mówi sam Janko. W wywiadach regularnie opowiada, że od zawsze chciał grać na Wyspach. Pierwszy mecz, jaki pamięta, to ponoć West Ham z Watfordem. To po nim, mając 12 lat, wszedł do kuchni swojego domu w austriackim Mödling i robiącemu kolację ojcu zakomunikował: „zostaję piłkarzem i wyjeżdżam do Anglii”. Wtedy raczej nie spodziewał się, jak wiele czasu może do tego upłynąć. Kiedy w Austrii grali jeszcze Tomasz Iwan czy Grzegorz Szamotulski, on był w sumie niewiele znaczącym chłopaczkiem do podawania piłek. W kadrze Admiry Wacker mieścił się tylko wtedy, gdy akurat kontuzjowany był inny zawodnik. Sam zaciągnął się nawet do armii, ale w międzyczasie zadebiutował w Bundeslidze. I wreszcie dał wyraźniejszy sygnał, że coś jednak potrafi…

Jeszcze sześć lat temu Janko był wart mniej więcej tyle, za ile Zaglębie kupiło niedawno Sernasa. Dokładnie za 350 tysięcy euro trafił do Red Bulla Salzburg. Długo nie mógł wyjść z cienia Alexandra Zicklera, Johana Vonlanthena czy Vratislava Lokvenca, ale jak już wyszedł, to… aż sypały się iskry. Sezon 2008/2009 to ten etap jego kariery, o którym nie trzeba opowiadać. Wszyscy słyszeli, a najlepiej przemawiają suche statystyki…

Pięć hat-tricków w jednym sezonie. 39 bramek w lidze. W sumie 49 we wszystkich rozgrywkach.

W połowie listopada miał już tyle trafień, co król strzelców całego poprzedniego sezonu. Zespół grał „pod niego”, a nazwisko „Marc Janko” pojawiało się w transferowych spekulacjach wszystkich angielskich klubów. Może poza tą największą czwórką czy piątką… – Rozmawialiśmy z Blackburn, był też temat Celticu i jeszcze sporo innych sygnałów. W pewnym momencie powiedziałem swojemu menedżerowi, żeby przestał przychodzić do mnie z plotkami, a odzywał się tylko w poważnych sprawach – przyznaje Austriak. Można by pomyśleć, że agent spisał się słabo, skoro chłopak walczy dziś ledwo o mistrza Holandii. Ale sam wytłumaczenie ma na to inne…

– Ludzie mówią, że fajnie strzelić 39 goli w sezonie, a ja przypominam, że to tylko Austria. Powoli. Z planów gry w Anglii jeszcze nie rezygnuję – twardo stąpa po ziemi. Kosztował Twente ponad sześć milionów euro. Skusił się na ofertę, wiedząc, że idzie tam jego dotychczasowy trener. A skoro tak – to znów dostroi pod niego cały taktyczny system i da okazję do zdobywania bramek. – Teraz po prostu dostaję piłkę na szesnastym metrze i muszę ją tylko wpakować do siatki – mówi, jakby chodziło najwyżej o pakowanie zakupów do siatki w „Biedronce”.

W Internecie nagle pojawiają się kompilacje, pokazujące jego… nieskuteczność.

Ale nawet X zmarnowanych okazji nie jest w stanie popsuć ogólnego wrażenia. W pierwszym sezonie w Holandii, pomimo kilku kontuzji, Janko trafił do siatki 14 razy. W obecnym, skoro zna już rywali i specyfikę ligi, ma być tylko lepiej. Niedawno odrzucił super-ofertę z Anżi Machaczkała. Twierdzi, że nie zamierza chodzić na zakupy z bodyguardem, a w Twente ma do strzelenia jeszcze kilka goli, także pucharowych. No, a poza tym: „Holandia jest fajna. W telewizji mają nawet filmy z angielskim dubbingiem…”

PAWEف MUZYKA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama