315 minut rozegranych w pierwszym zespole, trzynaście wpuszczonych bramek. Krzysztof Baran, w zamyśle trzeci, ale w chwili obecnej pierwszy bramkarz Jagiellonii, piłkę z siatki wyjmuje średnio co… 24 minuty.
Białostocczanie ten sezon zaczynali z Grzegorzem Sandomierskim między słupkami i Jakubem Słowikiem w roli zmiennika. Barana, gdy Jaga grała w europejskich pucharach, nie było jeszcze w klubie. Od dnia, w którym podpisał kontrakt i nagle stał się numerem 1, minęły zaledwie dwa miesiące.
– Zawsze chciałem zagrać w ekstraklasie, to było moje marzenie. W końcu się udało, ale kompletnie nie idzie po mojej myśli – przyznaje w rozmowie z Weszło. – Przed sezonem nikt o mnie nie mówił. Dziś mówi się sporo, ale nie w taki sposób, w jaki bym sobie życzył. Dlatego staram się nie czytać prasy, nie przeglądać stron internetowych, nie słuchać tego, co mówią inni.
A nie mówią naprawdę niczego dobrego… Najgłośniej było o nim oczywiście po meczu z Lechem Poznań. Semir Stilić oddał strzał z połowy boiska, wysunięty Baran cofnął się o kilka metrów, odbił piłkę ręką. Był pewien, że wybił ją poza plac gry, więc leżał na murawie. Tymczasem futbolówka trafiła w poprzeczkę, wróciła w pole i dopadł do niej Artjom Rudniew. A Baran leżał nadal… Leżał, jak ostatni baran.
– Słyszałem już wcześniej to hasło. Pewnie zostało wymyślone przez zazdrosnych małolatów albo gości, którzy ciągle piją piwo i mają trzy razy większe brzuchy, niż ja – próbuje się odgryzać młody bramkarz.
Niedawno w telewizyjnym studiu Polsatu miała miejsce krótka wymiana zdań.
Wojciech Kowalczyk: – Łukasz też tak kiedyś sobie poleżał, jak Baran…
Łukasz Trałka z humorem: – Ale ja cały czas widziałem piłkę.
– Fakt, ja piłki nie widziałem. Zobaczyłem ją dopiero później, w bramce. Słów Trałki komentował nie będę, niech się zajmie sobą – ucina. – Jeśli chodzi o samego gola, była to… śmieszna sytuacja.
Nie mamy pojęcia, co w tym – z jego punktu widzenia – jest śmiesznego, ale coś nam się wydaje, że po meczu do śmiechu nie było ani jemu, ani jego kolegom z zespołu. I pewnie wszyscy życzyliby sobie, żeby Baran więcej zabawiać nikogo nie próbował. Przynajmniej nie w ten sposób.
– Nie mam wątpliwości, to był mój największy błąd w karierze. Ta bramka ciągle we mnie siedzi – nie ukrywa. – Wydaje mi się jednak, że wyciągnąłem wnioski. Teraz, na treningach znacznie szybciej podnoszę się już z murawy. Bo na Lechu zbierałem się strasznie długo.
W ten sposób trzeci drugi pierwszy bramkarz Jagiellonii nadrabia braki. Dziś już wie, że gdy napastnik biegnie na bramkę, bramkarz nie powinien leżeć na murawie i patrzeć w gwiazdy. Tak samo, jak nie powinien próbować pomagać rywalom w trafieniu do siatki. Bo, gdy Adrian Budka uderza z dystansu delikatnie nad ziemią, a Baran celuje pod poprzeczkę, to coś jest nie tak.
Baran pochodzi z Tomaszowa Mazowieckiego, blisko związany jest z Łodzią. Niedawno występował w łódzkiej SMS, gdzie niejednokrotnie uciekał z lekcji. Potem, w ramach pokuty, na terenie szkoły grabił liście i zbierał kamienie. Od małego kibicuje Widzewowi, zawsze marzył o grze dla tego klubu. W czerwcu był o krok od podpisaniu kontraktu, ale oblał testy. W oficjalnym meczu przy alei Piłsudskiego zagrał w miniony weekend. Wystąpił po drugiej stronie barykady.
Po końcowym gwizdku trener bramkarzy Jagiellonii, Ryszard Jankowski pocieszał Barana. Ten znów wpuścił cztery gole. – Rozmawialiśmy głównie o stałych fragmentach gry. Bardzo często ćwiczymy je na zajęciach, odpowiednio się ustawiamy, a jak przychodzi mecz, to i tak tracimy gole. To zupełnie tak, jakbyśmy nie wyciągali wniosków. Te stałe fragmenty nas niszczą – irytuje się 21-letni bramkarz.
– Szkoda mi Krzyśka, przyjął ostatnio dużą dawkę bramek. Jego psychika nie jest z pewnością teraz jego największym atutem – mówi Czesław Michniewicz, trener Jagiellonii.
– Nie ukrywam, przeżywam obecnie ciężkie chwile. Z całym tym zamieszaniem radzę sobie kiepsko, coraz gorzej. Staram się jednak nie popaść w depresję, próbuję trzymać głowę w górze. Przede wszystkim mam nadzieję, że ten koszmar jak najszybciej się skończy – przyznaje. – Zmiany są potrzebne całej drużynie i to jak najszybciej. Ł»eby się potem nie okazało, że jak już się obudzimy, to pozostanie nam tylko walka o utrzymanie – apeluje do kolegów.
Pytamy go, czy nadal jest szczęśliwy, że gra w ekstraklasie, że marzenia stały się rzeczywistością i czy nie wolałby jednak pozostać przez cały czas w cieniu, trenować w spokoju, unikając ostrzału ze strony mediów i nie tylko.
Ale na to pytanie odpowiedzieć nie chce.
Ta przygoda może wkrótce zostać zawieszona. Mówi się, że Jagiellonia rozgląda się za doświadczonym bramkarzem. Jednym z kandydatów jest Norbert Witkowski.
PIOTR TOMASIK